USA – i mieć i jeść globalne ciastko

REKLAMA

Stany Zjednoczone są niekwestionowaną potęgą światową. Dominującą ale nie wszechmogącą („preponderant but not omnipotent), jak powiada Zbigniew Brzeziński. USA chcą aby reszta świata poddała się dyktatowi prawa międzynarodowego i międzynarodowych organizacji, podczas gdy Waszyngton zwykle prowadzi politykę opartą na prymacie swego interesu narodowego. Hipokryzja? Tak, ale to przecież przywilej potężnych.

Ale naturalnie dominacja USA nie będzie trwać wiecznie. Wokół rodzą się i rosną zagrożenia. Możliwe, że Unia Europejska będzie chciała zagrozić pozycji USA. Rosja napewno chciałaby, chociaż nie jest obecnie w stanie. Chiny już to czynią, a szczególnie groźny dla USA (i reszty świata) jest ich stale rosnący potencjał ekonomiczny – wynik odgórnych reform totalitarnych raczej niż demokratyzacji.

REKLAMA

Najgroźniejszym jednak czynnikiem destabilizacyjnym są tzw. „Globalne Bałkany”. Jest to teren na południowy-wschód i zachód od Rosji, włącznie z większością Afryki, Półwyspem Indyjskim i Koreańskim, wyspami Filipin i Indonezji, oraz Azją południowo-wschodnią. Czyli Globalne Bałkany to większość Trzeciego Świata.

Globalne Bałkany są biedne, przeludnione i sfrustrowane. Młodzież tamtejsza – mimo pozornego zaabsorbowania kulturą masową produkowaną w Hollywood i na Madison Avenue – jest częstokroć antyzachodnia. Paradoksalnie, siły radykalizmu na Globalnych Bałkanach występują obecnie z pozycji zachowawczych, religijnych. Dotyczy to szczególnie fundamentalizmu islamskiego. Sprzeciwia się on dywersji jaką rewolucja komunikacyjna (internet, video, DVD, telefon) przeprowadza sprowadzając zachodnie nowinki na Globalne Bałkany. Podminowuje to społeczeństwa tradycyjne. Zagrożenie to jest jednoznacznie identyfikowane przez Trzeci Świat jako wynikające z globalizmu, który jest naturalnie wcieleniem amerykańskiego imperializmu.

Taka jest percepcja. A jak wiadomo – w polityce percepcja liczy się bardziej niż rzeczywistość. W rzeczywistości sprawy nie mają się tak prosto i jednoznacznie. Globalizm jest emanacją głównie usiłowania znalezienia rynków zbytu i dostosowania ich do konsumeryzmu w takiej formie w jakiej istnieje na najbardziej zaawansowanym rynku światowym, a więc w USA. Wiąże się to często z zachęcaniem do ustanawiania instytucji na modłę zachodnią, bowiem takie instytucje gwarantują prawo i porządek w takim kształcie jaki najbardziej odpowiada zwolennikom globalizmu. Chodzi głównie o wprowadzenie liberalnej demokracji wraz z prawami mniejszości etnicznych, seksualnych i kulturowych oraz o obalenie tradycyjnych barier, które przeszkadzają w konsumpcji.

Ważne: globalizm to nie wcielenie potęgi USA. Globalizm uprawiają przede wszystkim międzynarodowe firmy, które częstokroć bazują w USA. Korzystając z parasola ochronnego Stanów Zjednoczonych firmy te starają się penetrować Ziemię wszerz i wzdłuż. Naturalnie, nawet jeśli nie uda im się wpłynąć na zmianę ustroju, chętnie dostosowują się do zastanego systemu, tak długo jak mogą handlować i produkować z zyskiem (nawet jeśli podminowuje to interes narodowy USA). Tak na przykład rzecz ma się w Chinach.

Według Zbigniewa Brzezińskiego, w tym skomplikowanym świecie Stany Zjednoczone muszą zerwać z praktykowaną przez Prezydenta Busha polityką „globalnej dominacji”. Unilateralizm musi być zastąpiony multilateralizmem. Do posunięć amerykańskich należy na powrót włączać aliantów europejskich. Alternatywą jest chaos, konflikt społeczny i globalne wojny. Aby do tego nie doszło, USA musi zarzucić praktykę „globalnej dominacji” a przedsięwziąć kroki w celu uzyskania „globalnego przywódctwa.” Globalne przywództwo wymaga partnerstwa z z Unią Europejską oraz reform wewnętrznych Ameryki opartych na przywróceniu prymatu wspólnego pnia kulturowego a odrzuceniu szaleństw wielokulturowości.

Tak przynajmniej to widzi profesor Brzeziński. Jest to opinia ważna, choćby dlatego, że on zawsze trzyma rękę na pulsie sposobu myślenia o świecie amerykańskich elit politycznych i opiniotwórczych.

Naturalnie partnerstwo z Potęgą Imperialną jaką jest USA zawsze oznacza co najwyżej granie drugimi skrzypcami. Ale partnerstwo prawdziwie wypracowane oznacza, dbanie o interesy również swoich słabszych sprzymierzeńców. Tylko w ten sposób USA może mieć ciastko i jeść ciastko.

(źródło)

REKLAMA