Korwin Mikke: Jeśli nie kara śmierci, to kara życia?

REKLAMA

Najwyższą karą w obowiązującym kodeksie jest kara dożywotniego więzienia. Oznacza to w praktyce, że morderca, który dokonał zbrodni ze szczególnym okrucieństwem lub bez żadnego uzasadnienia (con amore?!) przechodzi na garnuszek państwowy i podatnicy będą na niego łożyć do końca jego życia… zaraz, zaraz: niekoniecznie, bo wyroki powiadają, że kara dożywotniego więzienia, ale skazany może się ubiegać o przedterminowe zwolnieni nie prędzej niż np. po piętnastu latach, czy iluś.

W praktyce to zabójcy i morderca za karę, „czyli w nagrodę” ma spokój i ustabilizowany żywot, a nawet będzie się o niego troszczyć, by mimo wszystko go zresocjalizować.

REKLAMA

Mocno za uniknięciem kary śmierci opowiadał się nie tyle Kościół (bo oficjalnie tej kary nie zakazuje jako grzesznej dla jej wymierzających) ale papież Jan Paweł II i przeważająca część duchowieństwa, pomimo iż sam Chrystus nigdy nie zakazał wykonywania kary śmierci i sam ją poniósł. My wiemy, że tragedia Jego polegała na tym, że był z ludzkiego punktu widzenia niewinny, ale łotrom nie powiedział, że ich „skrzywdzono”, a gdy jeden powiedział, że „my słusznie cierpimy, a On jest niewinny”, nie zaprzeczył, że słusznie cierpieli, tylko zmiłował się nad tym, który wykazał skruchę.

Jeśli jest wyraźną niesprawiedliwością utrzymywanie przy życiu mordercy w warunkach „kultury więziennej”, czyli humanitarnie, to trzeba rozważyć, jakie są sprawiedliwsze alternatywy kary, gdy wykluczamy karę śmierci i… czy są one rzeczywiście sprawiedliwsze.

Pierwszy wariant to takie więzienie, aby skazanemu odechciało się żyć. To kara oparta na
wzorcu gułagu. Zadręczanie ludzi tak ciężką pracą – praktycznie ponad siły, pod groźbą ograniczenia lub obcięcia racji żywnościowych w przypadku odmowy wykonania tej pracy. Jest to system, który przekraczałby system przedwojennego polskiego więzienia na Świętym Krzyżu. Oznaczałoby to, że skazany musi odcierpieć karę, a nie odbyć.

W tych warunkach jego obowiązkiem byłoby zarobić na siebie, a więc nie obciążałby swoim istnieniem społeczeństwa. Drugi wariant to umieszczenie skazanego w więzieniu pozapaństwowym, ale nie prywatnym, jakie znane są w niektórych krajach. Byłoby to więzienie prowadzone przez Kościół. Nie chcecie kary śmierci – proszę! Zajmujcie się resocjalizacją Waszego „petenta”. Źyczymy sukcesów. To nowe i doprawdy piękne pole misyjne. Zbudujcie więzienia kościelne z ofiarności społecznej i utrzymujcie je z dobroczynności wiernych, co uszczupli inne cele kościelnych wydatków, ale byłoby logiczną konsekwencją postawy formalnej Kościoła. Trzecia możliwość to wprowadzenie kary śmierci na określony czas, np. na siedem czy osiem lat i porównanie, na ile polepszyło to statystykę, a przede wszystkim na ile nie odstraszyło od zabójstw, ale na ile zwiększył ten czas morale społeczeństwa i wyeliminował zabójstwa dla „żartów”, zabójstwa dla zdobycia korzyści materialnych czy zabójstwa dokonane pod wpływem alkoholu lub narkotyków.

Ostatni wariant to naprzemienny typ kary: rok ciężkiego więzienia tego gułagowskiego i rok normalnego więzienia, aby dać odczuć skazanemu, jaka może być różnica między bezwzględnym traktowaniem więźnia i normalnym. Dotkliwość surowej kary z karą „wypoczynkową”, gdzie praca skazanego byłaby lżejsza, nie wykluczając pracy intelektualnej i kształcenia się, miałoby swój konkretny wpływ na psychikę więźnia, a jednocześnie byłoby dolegliwością zbliżającą go do zadośćuczynienia za zbrodnie.

REKLAMA