Jan Engelgard: Obłudni sojusznicy Saakaszwilego

REKLAMA

Pamiętacie państwo niedawne komentarze związane z wyborami do Dumy w Rosji? Że niby nie demokratyczne, „ustawione”, opozycja była kneblowana i „pałowana”. Pani Fotyga oburzała się, że w sytuacji, kiedy „bije się pana Kasparowa”, rząd Tuska nawiązuje rozmowy z Rosją i odblokowuje rokowania dotyczące jej udziału w OECD.

Potem przyszły dramatyczne wydarzenia w Gruzji, gdzie wyrastający na niezłego satrapę pupil Ameryki Michaił Saakaszwili – brutalnie stłumił wielotysięczne demonstracje opozycji (przy nich „demonstracje” rosyjskiej opozycji to zebranie grupki frustratów), zamknął opozycyjną stację telewizyjną, a opornych zastraszył tak, że boją się rozmawiać przez telefon o polityce. Pisałem już wtedy, że w Polsce nie przyjęto wybryków Saakaszwilego z oburzeniem, przyjęto je z milczeniem, wszak to „nasz sojusznik”.

REKLAMA

Przyszły przedterminowe wybory prezydenckie. Saakaszwili ogłosił się zwycięzcą, choć jego wynik nie jest oszałamiający (ok. 53 proc.). Zachodni obserwatorzy, co było do przewidzenia, orzekli, że „większych” uchybień nie było. Jak doniosła „Gazeta Wyborcza”: „Amerykański kongresman Alcee Hastings uznał głosowanie za duży krok w kierunku demokracji. – Było wiele poważnych problemów, ale jednocześnie były to pierwsze w Gruzji wybory w duchu prawdziwego współzawodnictwa, w których gruziński naród miał możliwość wyrazić swoją wolę – powiedział Hastings. OBWE i USA podkreśliły, że wybory przebiegły spokojnie i wezwały wszystkie strony do odpowiedzialnego i umiarkowanego zachowania oraz respektowania wyników. Hastings obiecał też, że wszystkie skargi na przypadki naruszeń prawa będą uważnie przestudiowane”.

Przyznajmy, że to bardzo łagodne stanowisko. „Organizacjom międzynarodowym nie starczyło odwagi. Wyborcy zdecydowali, że Saakaszwili przegrał. Nie zamierzamy oddać im naszych głosów” – powiedziała Tina Chidaszeli, jedna z liderek opozycji. „Krytycy mówią też, że OBWE wydało podobną opinię o zeszłorocznych wyborach w Armenii, które w istocie miały mocno odbiegać od standardów demokracji” – pisze korespondentka „GW”. Tylko Moskwa oznajmiła, że „gruzińskie wybory nie były ani wolne, ani sprawiedliwe”. Opinię tę potwierdza Mamuka Areszidze, politolog, dyrektor Kaukaskiego Centrum Badań Strategicznych w Tbilisi. W wypowiedzi dla „Rzeczpospolitej” (7.01.2007) stwierdził on: „Te wybory rzeczywiście można nazwać najbardziej demokratycznymi w najnowszej historii Gruzji. We wszystkich poprzednich zwycięzca zdobywał bowiem ponad 90-procentowe poparcie, co samo z siebie wywoływało wątpliwości co do uczciwej organizacji głosowania. Fakt poprawy nie zmienia jednak faktu, iż podczas ostatniej kampanii również doszło do licznych naruszeń ordynacji i nadużyć ze strony władz. Najwięcej wątpliwości wywołuje demokratyczność tego procesu na prowincji. Tutaj władze najskuteczniej stosowały taktykę presji na wyborców, zmuszając ich do głosowania na Michaiła Saakaszwilego. Szacuję, iż obiektywne liczenie głosów powinno dać Saakaszwilemu poparcie na poziomie 40 procent. A Lewanowi Gaczecziładzemu – około 35 procent. Te szacunki potwierdzają zresztą wyniki oficjalnego, kwestionowanego przez opozycję exit poll, dającego zwycięstwo Saakaszwilemu już w pierwszej turze. Ten sam sondaż w głosowaniu w referendum w kwestii przyspieszonych wyborów parlamentarnych oddaje zwycięstwo opozycji na poziomie ponad 60 procent. W tej sytuacji na miejscu Saakaszwilego uznałbym konieczność przeprowadzenia drugiej tury. Tym bardziej że i tak zachowuje on najwyższe szanse na zwycięstwo. Według moich informacji organizacje międzynarodowe, które publicznie uznały wybory w Gruzji za demokratycznie – w kuluarach próbowały wyperswadować Centralnej Komisji Wyborczej, by nie naciągała oficjalnego wyniku do prognoz dających zwycięstwo Saakaszwilemu już w pierwszej turze. Jeśli to się nie uda, Gruzję czekają kolejne wstrząsy”.

Żadnych wątpliwości nie miał oczywiście Lech Kaczyński, który natychmiast zadzwonił do Saakaszwilego z gratulacjami. Ten sam Kaczyński nie zdobył się na to, by zadzwonić do Moskwy, by pogratulować Putinowi sukcesu w wyborach do Dumy. No bo w Rosji „pałowano” opozycję, a w Gruzji demokracja aż kwitła. Z kolei Marek Suski, obserwator z ramienia Rady Europy i OBWE, w wywiadzie dla „Naszego Dziennika” (7.01.2008) wychwala Saakaszwilego mówiąc: „Choć ludzie zdają sobie sprawę, iż prezydent popełniał błędy, to zaznaczają, że przecież każdy je popełnia, a przy tym dodają, iż dzięki temu prezydentowi mają teraz w domach światło, gaz i wodę. A jeszcze kilka lat temu nie było niczego, wieczorem bano się wychodzić na ulice, gdyż grasowały bandy z karabinami. I z punktu widzenia przeciętnego Gruzina sytuacja poprawiła się na tyle, że warto dać kolejną szansę Saakaszwilemu”. Chciałoby się zapytać, a dlaczego pan Suski nie powie tego o sytuacji w Rosji? Tam też za Jelcyna nie płacono pensji, nie było gazu i światła i grabiono majątek. Nie, tego pan Suski nie powie, bo zwyczajnie nie lubi Rosji.

Pan Suski szydzi też z gruzińskiej opozycji: „Bardzo wielu Gruzinów śmiało się, że skamlący kandydaci na prezydentów sami przyznają się do tego, iż nie potrafią prowadzić kampanii wyborczej. Zrozpaczeni chwytali się wszystkiego, co możliwe, nieraz formułując absurdalne zarzuty pod adresem Saakaszwilego. Opozycja jest wewnętrznie skłócona, a wyniki niektórych jej kandydatów należy określić jako żenujące”. Może to i prawda, tylko dlaczego posłowie PiS nie szydzili z jeszcze bardziej żałosnych przeciwników Putina? Dlaczego się nad nimi użalali i wzywali do potępienia Moskwy? Przecież to na kilometr pachnie nie tylko obłudą, ale i skrajnym cynizmem. W dodatku robione jest w złym stylu. Czyż nie uczciwej byłoby powiedzieć, że życzymy Rosji źle i dlatego będziemy walczyć z Putinem nawet ramię w ramię z bolszewikami Eduarda Limonowa (to jeden z „liderów opozycji”), a Saakaszwili jest naszym sojusznikiem, więc przymkniemy oczy na to jakim jest łobuzem? Po co udawać „demokratów” w jednym przypadku a w drugim pokazywać prawdziwą twarz obłudnika?

(źródło)

REKLAMA