Robert Gwiazdowski: Natura ludzka a rewolucja na Kubie i sytuacja na rynkach finansowych

REKLAMA

W jednym z komentarzy przewinęło się odniesienie do rewolucji na Kubie przy okazji krytyki postaw liberalnych. Bo niby dlaczego wybuchła tam rewolucja, skoro „reżim” Batisty był taki pro-rynkowy i pro-amerykański. Przypomniał mi się w związku z tym mój egzamin na prawo – jeszcze za czasów komuny. W trzech pytaniach wylosowałem dwa najgorsze z możliwych – jedno o podział w ruchu robotniczym w XIX wieku i drugie właśnie o rewolucję na Kubie. Gorsze mogło być tylko pytanie o życie i twórczość Lenina, ale to mnie szczęśliwie ominęło. Po płynnym zreferowaniu absolutyzmu oświeconego, i sporych kłopotach z ruchem robotniczym, poczułem, że z tą Kubą to muszą czymś „błysnąć”, bo perfekcyjna odpowiedź z geografii gospodarczej świata, mnie nie uratuje przed „wtopą” z historii. Więc wypaliłem, że słyszałem w BBC (a to było radio za komuny „zakazane”), że rewolucja na Kubie wybuchła głównie dlatego, iż amerykańska finansjera zrobiła sobie w Hawanie burdel. Jeden z członków komisji zapytał dlaczego słucham BBC, a drugi, z lekka wcześniej przysypiający, którym okazał się sam Lech Falandysz, wówczas się jakby rozbudził i zapytał dlaczego burdel. Więc wyjaśniłem, że zdaniem jednego z komentatorów BBC, którego to radia słucham, żeby się czegoś dowiedzieć, zazdrośni Kubańczycy poparli rewolucjonistów Castro, wychodząc z założenia, że jak przepędzą „imperialistów”, to będą mieć swoje panie dla siebie. Ale się pomylili. Bo teraz też jest na Kubie burdel, ale Castro lepiej pilnuje swoich panienek, niż robił to pro-amerykański „mięczak” – Batista. Zdałem!

I do dziś uważam, za de Maistre, że rewolucje to może nie jest „kara za grzechy” ze strony Boga, bo on się raczej w nasze przyziemne sprawy bezpośrednio nie wtrąca, ale kara ludu za głupotę elit.

REKLAMA

Dyskusja o ustroju polityczno-społecznym każdego państwa MUSI wyjść od odpowiedzi na pytanie o charakter natury ludzkiej. W zależności od tego, jaka jest ta odpowiedź, tworzymy różne instytucje polityczne i społeczne.

Czy ludzie z natury są raczej źli – stąd tyle zła na świecie, czy może raczej dobrzy, a całe otaczające nas zło jest wynikiem tego, że złe instytucje (na przykład własność prywatna, religia) deformują naturę człowieka? W tym drugim przypadku wystarczy zmienić złe warunki na dobre i człowiek stanie się dobry. Tak właśnie chcieli zrobić utopiści, socjaliści i komuniści. Na przykład niejaki Fourier przewidywał, że jak stworzony zostanie na ziemi system falansterów, zgodny z naturą wszechświata, który jest właśnie takim wielkim falansterem, to „lwy się zmienią w anty-lwy i będą przyjaciółmi ludzi”, którzy będą mieć „po dwa metry wzrostu”, a słone oceany „zmienią się w limoniadę”. (I to wcale nie jest żart z mojej strony z dorobku „myśli” socjalistycznej”.) My pewnie byśmy raczej woleli, żeby Bałtyk zamienił się w coś bardziej wartego wypitki niż jakaś tam „limoniada”, ale Francuzi to tylko by szampana popijali.

Ale rację mają chyba konserwatyści utrzymując, że człowiek z natury jest skłonny do złego. Dlatego instytucje społeczne i polityczne powinny służyć powściąganiu tych naturalnych, złych skłonności ludzkich, a o budowaniu na ziemi jakiegoś idealnego ustroju, to w ogóle nie mamy co marzyć. Co więcej, próby jego zaprowadzenia, jako z góry skazane na niepowodzenie, musza się skończyć totalitaryzmem, bo ci, którzy wierzą w możliwość osiągnięcia nierealnego celu, zawsze będą uważali, że ich porażki nie wynikają z nierealności tego, co chcą osiągnąć, tylko z „niecnych knowań” ich przeciwników politycznych.

To „zło” tkwi w naturze przedstawicieli wszystkich warstw społecznych: i przedsiębiorców, i menadżerów, i robotników i polityków. Więc politycy z definicji nie mogą pomóc robotnikom w ich „słusznej” walce z „kapitalistami”. Bo wszyscy mają coś „za kołnierzem”.

Ten dylemat starał się rozwiązać utylitaryzm, który jest podstawą etyki liberalnej. Próbował on zracjonalizować zły element ludzkiej natury ludzkiej zakładając, że jednostki w swoim postępowaniu kierują się dążeniem do własnego szczęścia. Przejawem tego szczęścia jest zaspakajanie pragnień i potrzeb. Utylitaryści głosili, że porządek społeczny jest sprawiedliwy, jeśli umożliwia uzyskanie największej satysfakcji przez największą ilość członków danego społeczeństwa i uznali, że to, co racjonalne dla jednostek, powinno być racjonalne dla społeczeństwa. Nie przywiązywali wagi do tego, jak rozdzielana jest pomiędzy jednostki suma korzyści ogólnych, a większe zyski jednych mogą w ich oczach równoważyć mniejsze straty innych. Rozszerzali z jednostki na społeczeństwo zasady właściwe dla dokonywania wyborów indywidualnych.

Cechą charakterystyczną doktryn utylitarystycznych jest teleologiczne powiązanie dobra i słuszności. „Dobro jest określone niezależnie od słuszności, słuszność zaś definiuje się jako to, co maksymalizuje dobro”. Utylitaryzm porządkuje podział dóbr ze względu na sumę indywidualnych użyteczności, uznając za najsprawiedliwszy podział maksymalizujący tę sumę. Zgodnie z tą zasadą, podział x jest bardziej sprawiedliwy od podziału y zawsze i tylko wtedy, gdy suma użyteczności związanych z podziałem x jest większa od sumy użyteczności związanych z podziałem y.

Klasyczna, Benthamowska, koncepcja użyteczności, celem której jest uzyskanie jak największego szczęścia dla jak największej ilości osób, zmierzająca do maksymalizacji funkcji dobrobytu społecznego kryje jednak w sobie pewne pułapki. Zakłada możliwość zagregowania indywidualnych preferencji poszczególnych jednostek i określenie w ten sposób „preferencji społecznej”. W takim ujęciu pożądanym może się okazać zabranie jednej grupie osób części środków przez nią posiadanych i przekazanie ich innym osobom, jeśli takie działanie miałoby doprowadzić do wzrostu „ogólnego szczęścia”. Tym samym liberalny utylitaryzm może stanowić uzasadnienie dla czystego komunizmu. Dlatego nie należy przyjmować go bezkrytycznie. Próby uogólnienia funkcji dobrobytu społecznego oparte są na dwóch założeniach dotyczących kształtu indywidualnych funkcji użyteczności:

1) użyteczność rośnie wraz ze wzrostem dochodu,

2) użyteczność krańcowa maleje wraz ze wzrostem dochodu.

O ile założenie pierwsze jest dosyć oczywiste, gdyż, przy innych zmiennych takich samych, każdy woli mieć więcej niż mniej, drugie wymaga bardziej szczegółowego uzasadnienia. Malejąca krańcowa użyteczność oznacza, iż satysfakcja czerpana z dodatkowej jednostki dochodu jest tym mniejsza, im wyższy jest ten dochód. Zatem zabranie części dochodu osobie bogatszej i dostarczenie jej osobie biedniejszej powinno powodować większy wzrost użyteczności u osoby biedniejszej niż stratę u osoby bogatszej. Efekt taki na gruncie teorii utylitarystycznej mógłby być pożądany, gdyż następowałoby zwiększenie „użyteczności zagregowanej”. Z logicznego punktu widzenia mogłoby to uzasadniać wyższe opodatkowanie osób o wyższych dochodach – czyli progresję podatkową.

Dlatego na polu etycznym liberalizm wypada dość słabo. Etyka nie poddaje się bowiem nauce. Nie można racjonalnie wytłumaczyć, dlaczego zamiast kraść, powinniśmy pozostać uczciwymi ludźmi – przecież na skutek kradzieży, może dojść do polepszenia rozkładu dobrobytu społecznego! Nieprawdaż?

Jednym ze sposobów powściągania złej natury ludzkiej przez wieki była religia. Nie przez przypadek koloniści przybywający do Ameryki u schyłku XVII wieku budowali tam kapitalizm z Pismem Świętym w ręku. Ale jak zadekretowano, że piekła nie ma – to można było zacząć szaleć. A już zwłaszcza wówczas, gdy po Bogu odstawiono do lamusa także złoto, a „złotym cielcem”, do którego zaczęto się modlić stał się jakiś zadrukowany papier, któremu nadano status „oficjalnego środka płatniczego”. Wówczas okazało się, że ważniejsze od tego, kto, co i jak wyprodukuje, jest to, jakie „transakcje” zdoła przeprowadzić. A że zarobek na tych całkowicie wirtualnych transakcjach, możliwy dzięki wirtualnym pieniądzom, jest najważniejszy, a piekła przecież nie ma, to etyka przestała się liczyć. Więc dlatego coraz więcej młodych ludzi, zaczyna czytać jakichś komunistycznych pomyleńców, którzy wzywają do „rewolucji”. Może mają rację??? Tylko proszę nie mieszać do tego wszystkiego wolnego rynku. Bo Batista był takim samym „wolnorynkowcem” jak Castro i Soros, który dziś zapowiedział, że światu gorozi najwiekszy kryzys od II wojny światowej – no chyba, że sie świat jego posłucha co ma robić i jakie transakcje przeprowadzać…

(źródło)

W internetowej księgarnii pojawiły się nowe pozycje. Osoby mieszkające w Warszawie zamówienie mogą odebrać osobiście:

Kosciol a wolny rynek (Thomas Woods): Katolicka obrona wolnego rynku. Czy bieda jest blogoslawiona, a bogactwo przeklete? Ksiazka o tym, ze liberalizm, jak niewiele innych pradow umyslowych, jest bliski nauczaniu Chrystusa, ktory w swoich naukach uwalnial czlowieka z wiezow opresyjnej wladzy i zakazow odbierajacych mu godnosc i wolna wole…

Ekonomia Wolnego Rynku. Tom 1 i Tom 2 (Murray Rothbard): Wreszcie w Polsce! Pierwszy tom najwazniejszego dziela amerykanskiego profesora Murraya N. Rothbarda, najwybitniejszego ucznia samego Ludwiga von Misesa! Ksiazka lamie monopol przestarzalych, nieaktualnych i falszywych podreczników ekonomii obowiazujacych na polskich uczelniach.

Dekadencja (Janusz Korwin-Mikke): Zmian kulturowych, które zachodza w Unii Europejskiej nie da sie ukryc. Nie da sie tez ukryc, ze zmiany te nie sa spontaniczne, a starannie planowane. Czy winic trzeba, tak jak JKM – dekadencje?

________________________________________________________
zachęcam do odwiedzenia internetowej księgarni nczas.com

KSIĄŻKI JANUSZA KORWIN MIKKE W ATRAKCYJNYCH CENACH!

● tylko wyselekcjonowane pozycje książkowe najlepszych Autorów!
● stawiamy na jakość, nie na ilość!
● książki wysyłamy dwa razy dziennie (tylko priorytetem)
● już wkrótce nowe kanały płatności

________________________________________________________
zachęcamy do zamówienia e-prenumeraty Najwyższego Czasu!

● Kupując e-wydanie wspierasz rozwój portalu nczas.com – KAŻDA wpłacona złotówka przekłada się na ilość tekstów na stronie
● 10 kolejnych numerów kosztuje jedynie 30 zł
● To tylko 3 zł za numer – czyli niecałe 10 gr za artykuł!
● W e-prenumeracie numer pojedynczy kosztuje tyle samo co podwójny (zawsze płacisz 3 zł zamiast 5 / 7 zł, które musiałbyś wydać w kiosku!)

Kliknij tutaj aby zamówić e-prenumeratę

REKLAMA