Między dżumą a tyfusem. Jak wyginęła polska inteligencja?

REKLAMA

Katastrofa wojskowego samolotu transportowego CASA, w której zginęło grono wysokich dowódców polskich wojsk lotniczych (gen. Usarek twierdzi nawet, że zginęli „najlepsi”), ze względu na kontekst, urasta do rangi mimowolnego symbolu. Owszem, na miejsce „najlepszych” dowódców przyjdą inni, bo natura nie znosi próżni, ale przykład „wielkiej czystki”, jaką Chorąży Pokoju przeprowadził w sowieckiej armii pokazuje, że niektóre straty rzeczywiście bywają „niepowetowane” – jak to scharakteryzował JŚ Benedykt XVI w kondolencyjnej depeszy. Więc jeśli rzeczywiście mieliśmy do czynienia z wypadkiem, to rzeczywiście była to katastrofa symboliczna.

Każda armia bowiem musi mieć odpowiedni korpus oficerski i podoficerski. Podobno zwłaszcza ten ostatni stanowi najtwardsze jądro każdej armii i probierz jej zalet. W niemieckiej Reichswehrze każdy żołnierz szkolony był tak, żeby w razie czego mógł objąć funkcję o dwa szczeble wyższą od aktualnie zajmowanej – to sprawdziło się doskonale, zwłaszcza w pierwszej fazie II wojny światowej, chociaż widoczne było aż do samego jej końca. Podobnie każdy naród musi mieć szlachtę, która jest odpowiednikiem korpusu oficerskiego i podoficerskiego w armii. Szlachta bowiem też bywa rozwarstwiona, niekiedy nawet bardzo. W dawnej Polsce była arystokracja, a więc rodziny, które piastowały godności senatorskie lub ministerialne, byli wywodzący się ze starych rodów karmazyni i wreszcie – rzesza coraz to drobniejszej szlachty – aż do „gołoty”, która w skali masowej pojawiła się wskutek ogólnego zubożenia kraju po „potopie” szwedzkim. Wprawdzie Melchior Wańkowicz pokpiwał sobie, że szlachcic rodzi się „z ojca miecza i matki sakiewki”, ale jeśli nawet tak bywało, to przecież i u nas zasada „noblesse oblige” jednak obowiązywała. Pamiętał nawet o tym zagonowy dziaduś imć Rzędziana, co to z Jaworskimi prawował się o gruszę, bo wśród życiowych przestróg przekazał mu i tę, że jeśli szlachcic postąpi niehonorowo, to Pan Jezus płacze.

REKLAMA

Do stanu szlacheckiego dostęp niby był trudny, ale liczba szlachty w Polsce świadczy raczej o sporych luzach i w rezultacie nawet współcześni narzekali, że wezwania ostende patrem patris, czyli okazać ojca jako szlachcica, w wielu przypadkach było nie do spełnienia. Z czasem funkcje stanu szlacheckiego w coraz większym stopniu zaczęli przejmować ludzie wykształceni, albo zamożni – a więc ziemianie przemysłowcy, kupcy finansiści – tworząc tak zwaną „inteligencję”, która w Polsce stała się podstawową warstwą państwotwórczą – ze wszystkimi tego konsekwencjami, zwłaszcza z przemożnymi ciągotami do etatyzmu. Dlatego też wszyscy wrogowie narodu polskiego rozpoczynali operowanie nas od dziesiątkowania warstwy inteligenckiej – w przekonaniu, że zanim pozostałe warstwy społeczne zorganizują się politycznie – wcześniej zostaną sprowadzone do postaci „mas”. Na skutek tych przejść, naród polski został w zasadzie pozbawiony szlachty i musiał zadowalać się jej namiastkami. W okresie PRL taką namiastką była tzw. partyjna nomenklatura – a więc ludzie zatwierdzeni przez odpowiednie jaczejki partyjne na stanowiska w administracji państwowej i tzw. gospodarczej.

Po krótkim etapie siermiężności i ascezy, nomenklatura partyjna chętnie zaczęła przyjmować zewnętrzne znamiona stanu szlacheckiego, co odnotował Szpotański w „Towarzyszu Szmaciaku”: „Dziś bardzo u partyjnych w modzie jest pleść koszałki o swym rodzie. Wpierw szarże były wielkim szykiem, lecz dziś z nich każdy – pułkownikiem. Przejadł się także im doktorat, więc na tytuły przyszła pora”. Ale były to tylko zewnętrzne znamiona, bo sama przynależność do komunistycznej partii była trudna do pogodzenia z honorem. Zresztą PRL wkrótce przepoczwarzyła się w III Rzeczpospolitą, a wraz z nią namiastka nomenklaturowej szlachty przekształciła się w kompradorską plutokrację. Kompradorską – bo organicznie uzależnioną od zagranicznych mocodawców, którzy w międzyczasie przejęli kontrolę nad polskim państwem i jego gospodarką i wobec których tubylcza plutokracja spełnia usługi agenturalne i fagasowskie. I chociaż ta warstwa społeczna stała się naturalną pepinierą dla części elit politycznych, to z uwagi na swój nieuleczalnie kompradorski charakter nie jest w stanie pełnić wobec podstawowej masy narodu funkcji szlachty – bo nie wyraża już jego interesów, tylko jest wobec niego rzecznikiem interesów obcych.

W tej sytuacji rolę kolejnej namiastki szlachty mogłoby pełnić duchowieństwo. Ale kiedy tylko pojawiła się taka możliwość, wpływowe środowiska żydowskie podniosły straszliwy klangor, że „państwo wyznaniowe” i „ajatollachowie”. W rezultacie hierarchia kościelna, która – jak teraz już wiemy – również chyba w swoich decyzjach do końca samodzielna nie była – porzuciła możliwość przewodzenia narodowi, czyniąc z tego nawet rodzaj cnoty, zaś od listopada 1997 roku, tzn. – od pamiętnej pielgrzymki delegacji Episkopatu do Brukseli – zaczęła myśleć raczej o sobie. Wyjątki, nawet wcale liczne, tego ogólnego obrazu jednak nie zmieniają, a najlepszym świadectwem rezygnacji z przewodzenia narodowi są kolejne listy pasterskie, z których nie wynika żadna konkluzja. W efekcie mamy sytuację przypominającą tę opisaną w „Placówce” Prusa, kiedy to ksiądz proboszcz po rozmowie ze Ślimakiem-pogorzelcem, czyni sobie wyrzuty: „otom dobry pasterz; moje owce gryzą się jak wilki, Niemcy ich trapią, Żydzi im radzą, a ja jeżdżę na zabawy”.

Przypominam o tym, żeby łatwiej można było zrozumieć przyczyny, dla których w momencie, gdy ważą się losy państwa polskiego, przyłączanego w charakterze części składowej do powstającego europejskiego imperium – naród polski w zasadzie został pozbawiony szlachty do tego stopnia, że ta jego część, która pragnęłaby ratować niepodległość państwową, została całkowicie pozbawiona politycznej reprezentacji. Na karb przypadku tego zrzucić w żadnym wypadku nie można i w rezultacie społeczeństwo zostało skazane, nie wykluczone, że trwale – na wybór mniejszego zła, to znaczy – wybór między dżumą a tyfusem.

Ta sytuacja ma miejsce w momencie, gdy na naszych oczach utrwala się nowy podział Europy. Czy jednak tak całkiem nowy? Linia tego podziału co prawda różni się nieco w szczegółach, niemniej jednak w zasadniczym konturze nie odbiega specjalnie od linii wytyczonej przez autorów porozumienia z 23 sierpnia 1939 roku, potocznie zwanego „paktem Ribbentrop-Mołotow”. Nie jest to zaskakujące, bo po zakończeniu tzw. „zimnej wojny”, do którego wstępem była ewakuacja imperium sowieckiego i zjednoczenie Niemiec, polityka europejska weszła w stare koleiny. Pozwalam sobie przypomnieć, że pisałem o tym już w początkach lat 90-tych, no a teraz sprawy zaszły już tak daleko, że możemy z dużą dokładnością określić, dokąd żeśmy tymi koleinami zajechali.

UWAGA! Masz problem z obsługą strony, e-wydania lub księgarni? Napisz do nas: [email protected]

W internetowej księgarnii pojawiły się nowe pozycje. Osoby mieszkające w Warszawie zamówienie mogą odebrać osobiście:

Dekadencja (Janusz Korwin-Mikke): Zmian kulturowych, które zachodza w Unii Europejskiej nie da sie ukryc. Nie da sie tez ukryc, ze zmiany te nie sa spontaniczne, a starannie planowane. Czy winic trzeba, tak jak JKM – dekadencje?

Kosciol a wolny rynek (Thomas Woods): Katolicka obrona wolnego rynku. Czy bieda jest blogoslawiona, a bogactwo przeklete? Ksiazka o tym, ze liberalizm, jak niewiele innych pradow umyslowych, jest bliski nauczaniu Chrystusa, ktory w swoich naukach uwalnial czlowieka z wiezow opresyjnej wladzy i zakazow odbierajacych mu godnosc i wolna wole…

Ekonomia Wolnego Rynku. Tom 1 i Tom 2 (Murray Rothbard): Wreszcie w Polsce! Pierwszy tom najwazniejszego dziela amerykanskiego profesora Murraya N. Rothbarda, najwybitniejszego ucznia samego Ludwiga von Misesa! Ksiazka lamie monopol przestarzalych, nieaktualnych i falszywych podreczników ekonomii obowiazujacych na polskich uczelniach.

________________________________________________________
zachęcam do odwiedzenia internetowej księgarni nczas.com

KSIĄŻKI JANUSZA KORWIN MIKKE W ATRAKCYJNYCH CENACH!

● tylko wyselekcjonowane pozycje książkowe najlepszych Autorów!
● stawiamy na jakość, nie na ilość!
● książki wysyłamy dwa razy dziennie (tylko priorytetem)
● już wkrótce nowe kanały płatności

________________________________________________________
zachęcamy do zamówienia e-prenumeraty Najwyższego Czasu!

● Kupując e-wydanie wspierasz rozwój portalu nczas.com – KAŻDA wpłacona złotówka przekłada się na ilość tekstów na stronie
● 10 kolejnych numerów kosztuje jedynie 30 zł
● To tylko 3 zł za numer – czyli niecałe 10 gr za artykuł!
● W e-prenumeracie numer pojedynczy kosztuje tyle samo co podwójny (zawsze płacisz 3 zł zamiast 5 / 7 zł, które musiałbyś wydać w kiosku!)

Kliknij tutaj aby zamówić e-prenumeratę

REKLAMA