Oblicza socjalizmu: Strajk w Tesco

REKLAMA

Kasjerzy, sprzedawcy, magazynierzy ze związku zawodowego Sierpień ’80 mieli tylko odejść od stanowisk pracy. Ale firma przygotowała się na strajk – zatrudniła na ten dzień pracowników tymczasowych. W południe pojawili się w hipermarkecie.

Strajkujący przewidzieli taki scenariusz. Zaprosili więc do sklepu kolegów ze związku z grubą gotówką w portfelu.

REKLAMA

– Biorą na przykład paczkę zapałek i płacą stówą. Takimi zakupami zablokowaliby kasy, bo w końcu zabrakłoby drobnych – tłumaczyli pracownicy.

Ostatecznie uciekli się do prostszego sposobu – zamiast stać z boku z flagami i megafonami, utworzyli szpaler wzdłuż kas, blokując klientom dojście. Mogło być ich nawet stu (w związku jest 130 osób), sami fizyczni. Ale kierownicy działów po cichu ich popierali. Podobno szeptali: – Nie poddawajcie się!

Godzina 15. Przed sklepem rozwinięto transparenty. W środku niewielu klientów. – O tej porze zawsze są tłumy. Widocznie ludzie słyszeli, że strajkujemy i nie przyszli. To dobrze, nie chcemy, żeby ucierpieli – mówili pracownicy.

Klienci mogli znaleźć w punkcie informacyjnym ulotki Sierpnia ’80 i naklejki przypominające hasła promocyjne Tesco: „Wyprzedaż praw pracowniczych”, „Obniżamy ceny kosztem płac pracowników”. Wczoraj strajkujący przylepili je sobie do piersi.

– Jestem emerytowanym nauczycielem, nigdy nie strajkowałem, nie wiem, czy nauczyciel ma do tego moralne prawo, ale pracowników hipermarketu popieram – powiedział „Gazecie” Hubert Zimmermann, ostatni klient obsłużony przed strajkiem.

Pozostałych ochroniarze kierowali do drzwi ewakuacyjnych z boku. Kwadrans po godz. 15 zamknięto sklep. Na drzwiach wywieszono kartkę: nieczynne do 17.

– Nie chcą, żeby nas ktoś zobaczył – komentowali pracownicy. Ale na hali było wielu fotoreporterów, z początku robili zdjęcia z ukrycia małymi aparatami, ale szybko wyciągnęli obiektywy. Zabrakło tylko telewizji.

Strajkujących nawoływano przez głośniki: wróćcie do pracy, ten strajk jest nielegalny. – Tak nas straszą od kilku dni. Podsuwają do podpisania oświadczenia, że za strajk grozi nam dyscyplinarne zwolnienie albo nagana.

Niektórzy podpisali, większość się nie boi. – Nie mamy nic do stracenia – mówią pracownicy.

Zarabiają od 500 do 800 zł na rękę. Co roku obiecywano im 10, 20 zł podwyżki. W zeszłym roku zapisali się do związków, w październiku wysłali do zarządu Tesco pierwsze pismo ze swoimi oczekiwaniami, potem kolejne, jeździli na rozmowy do siedziby zarządu w Krakowie. Żądali po 700 zł więcej miesięcznie. O wczorajszym strajku ostrzegali już 30 stycznia.

– Znajdziemy inna pracę od ręki, a Tesco ma problemy ze znalezieniem chętnych do pracy – mówili.

O godz. 16 ktoś przez komórkę dowiedział się, że telewizji mówiła o strajkujących osoba z zarządu, że nazwała ich nierobami. W ludziach zawrzało. – Skurwysyny! Obsługujemy kilka działów na raz, bo nie ma kto robić. Z uśmiechem, bo każą nam się uśmiechać. Niech nam za to płacą!

– Dyrektorzy do roboty za 500 zł – skandowali. I ostrzej: – Złodzieje!

Wytykali nierówności. – W Anglii płacicie 300 funtów tygodniowo, a my dostajemy 160 miesięcznie! Jakim prawem dzielicie Polskę na kategorie?! Dlaczego w Tesco w Warszawie są wyższe zarobki niż u nas?! Co to, Śląsk gorszy?!

Nie wiadomo, czy słyszał ich ktoś z angielskiego zarządu tej brytyjskiej spółki. Pracownicy byli pewni, że jeden się tu wczoraj kręcił.

Strajkujący zapraszali dyrektorów do siebie na halę. Nikt nie przyszedł. Z „Gazetą” też nie chcieli rozmawiać. Związkowcy zaprosili również premiera Donalda Tuska, wypominając, że robił sobie kampanię wyborczą w Tesco w Anglii. – Niech przyjdzie do nas, zobaczy, jak się pracuje w Polsce!

Strajkującym towarzyszyli związkowcy z kopalni Budryk, gdzie niedawno strajk trwał 46 dni. Twierdzą, że do strajków ostrzegawczych niebawem dojdzie w Tesco w innych miastach.

(źródło)

REKLAMA