Sommer & Grzelak: Rosja bez złudzeń, uroki demokracji suwerennej

REKLAMA

Wojciech Grzelak, autor od lat znany nam wszystkim z łamów „NCz!” jest, stosując kantowski pleonazm, osobą ciekawą samą w sobie. Dość powiedzieć, że jest dziennikarzem, myśliwym, podróżnikiem, wykładowcą akademickim (i to gdzie! – nie w żadnym Harvardzie, tylko w zagubionym w sercu Syberii Ałtaju – czymś takim pochwalić się nie może żaden inny Polak), poetą, a ostatnio nawet… pośrednikiem w sprzedaży jabłek do uralskiej Ufy. Urodził się i wychował na Dolnym Śląsku, mieszka obecnie w Beskidach, a chciał przeprowadzić się na Syberię na stałe. Chciał pracować w środowisku tamtejszej Polonii, pomagać jej w nawiązywaniu kontaktów z krajem i w odradzaniu polskości.

Plany te pokrzyżowała mu rosyjska bezpieka, czyli FSB, która troszkę za bardzo zaczęła się ostatnio nim interesować (gdy sprzedał w Rosji samochód kolejnego właściciela odwiedzili bezpieczniacy i zaczęli w aucie szukać… skrytki) oraz małżonka, której z kolei nie do końca odpowiadały tamtejsze warunki bytowe. W każdym razie Rosja, a może bardziej jej zaplecze od lat są jego największą fascynacją. Ciężko taką fascynację wytłumaczyć, choć ja rozumiem ją doskonale, bo sam ją do pewnego stopnia podzielam, również był czas, gdy jeździłem od jednego krańca bywszego sojuza do drugiego i strasznie mnie to wszystko interesowało i podniecało. Chociaż
co tu dużo mówić – w okresie moich podróży to, co mogłem zaobserwować, to były głównie brud, smród i ubóstwo, co skłaniało mnie zawsze do jak najszybszej ucieczki od ruskich ludzi i „ochraniających” ich mundurowych na łono rzeczywiście oszałamiającej i dzikiej tamtejszej przyrody.

REKLAMA

Coś z takiej dziwnej fascynacji śmietnikiem i biedą widziałem później u turystów w chińskim Kaszgarze, którzy zachwyceni tamtejszym syfem, twierdzili, że tak wspaniałej nędzy jak w Xinjangu (czyli w chińskim Turkiestanie, którego dawną stolicą jest Kaszgar) nie ma nawet w Nepalu! Owocem tej tajemniczej fascynacji jest wieloletni pobyt Wojtka Grzelaka na wschodzie. A z kolei owocem tego pobytu jego najnowsza książka, Rosja bez złudzeń – czyli uroki demokracji suwerennej. Ciężko jednoznacznie napisać, jaki gatunek ona reprezentuje. Ale cóż – obecnie taka moda, że tworzyć w sposób szablonowy jest po prostu wstyd. W tych tekstach jest więc i coś z reportażu z najbardziej zapadłej syberyjskiej wiochy i coś z krytycznej relacji z konferencji prasowej rosyjskiego prezydenta. I to pomieszanie jakości oraz poziomów wbrew pozorom nie jest wcale zabiegiem mającym szokować czytelnika. Taka jest po prostu dzisiejsza Rosja, gdzie ludzie żyjący w skrajnie ciężkich jak na nasze standardy warunkach podniecają się przewagami swojego imperium i marzą o tym, by odzyskało ono dawną moc i potęgę. Kariery i władzy Putina nie da się bowiem wytłumaczyć bez zrozumienia kondycji i psychiki przeciętnego rosyjskiego mużika. Tak, jak władzy Stalina nie dało się pojąć bez nie kończących się partyjnych
czystek oraz piekła łagrów. Te reportaże zaznajamiają nas także z kolejnym już pokoleniem rosyjskich typów zgodnie z modnymi na wschodzie zasadami dialektyki tak
bardzo wyrastającymi z sowieckiej gleby, ale jednocześnie tak bardzo różnymi i oryginalnymi. To prawdopodobnie pierwszy w polskiej literaturze opis Rosjanina putinowskiego.

Homo putinensis. Książkę Grzelaka można do pewnego stopnia porównać do prozy Mariusza Wilka. Obaj autorzy toczą bowiem swoje opowieści, ubierając je bardzo grubo w otoczkę kulturową i historyczną. Tyle że o ile u Wilka dosyć często ma się wrażenie, iż zabieg ten służy jedynie ukazaniu erudycji autora, o tyle Grzelak poprzez historię stara się wyjaśniać pewne rosyjskie fenomeny, które bez takiego kontekstu mogłyby uchodzić za jakieś zbiorowe szaleństwo. Może właśnie tytuł Rosja bez złudzeń najlepiej oddaje to, co znajdziemy w środku. W tekście Grzelaka nasz wschodni sąsiad jest ukazany właśnie jak stary znajomy, o którym wiemy tak wiele, z którym spotykaliśmy się tak często i co do którego, w złym i w dobrym sensie, nie powinniśmy już mieć jakichkolwiek wątpliwości. Choć może jednak te wątpliwości
mimo wszystko gdzieś pozostają. Wojciech Grzelak ciągle myśli o tym, by zamieszkać i pracować na Ałtaju. Chociaż coraz częściej zdaje sobie sprawę, że łatwiej mu będzie stworzyć kawałek Ałtaju u siebie w Beskidach. Jak mi zdradził, planuje sprowadzenie pary Ałtajczyków i zrobienie w polskich górach czegoś w rodzaju ałtajskiego
skansenu z jurtami, wspólnymi dla wszystkich gór owcami. I powiedzmy sobie szczerze, łatwiej obecnie robić Ałtaj w Polsce niż promować Polskę w putinowskim Ałtaju.
Jak to mawiał rosyjski car Aleksander II do swych polskich poddanych podczas zaborów – żadnych złudzeń panowie.

REKLAMA