Chodakiewicz: Restytucja mienia a prywatyzacja mienia

REKLAMA

Co i raz czytam w prasie polskiej o „reprywatyzacji”. Za każdym razem się zżymam i interweniuję – czy raczej pomrukuję, niczym śp. Wojciech Wasiutyński, który z podobnie miernym skutkiem walczył całe życie z utworzonym przez propagandę komunistyczną słowem „radziecki”. Jest taka zasada: he who gets to name names, wins (ten kto zjawiska nazwie, zwycięży). A chodzi tutaj o mienie prywatne, podstawę cywilizacji. Czyli zacznijmy od definicji. RESTYTUCJA mienia oznacza odzyskanie mienia przez prawowitego właściciela. REPRYWATYZACJA mienia oznacza oddanie ponownie w jakiekolwiek (niekoniecznie prawowite) prywatne ręce mienia uprzednio prywatnego, a następnie zrabowanego przez państwo (w polskim kontekście brunatnych bądź czerwonych). PRYWATYZACJA mienia oznacza przekazanie mienia kontrolowanego przez państwo w ręce prywatne. Restytucja, reprywatyzacja i prywatyzacja są terminami neutralnymi. Ich odpowiednie stosowanie powinno natychmiast rozjaśnić zawiłości związane z mieniem prywatnym w Polsce. Niestety ani w prasie, ani w codziennych rozmowach, ani w rozmaitych wyrokach sądowych, ani w kilku projektach polskich ustaw dotyczących mienia, które czytałem, nie znalazłem klarownych definicji i rozróżnienia zjawisk.

Wynika to głównie z tego, że tzw. elity „transformacji” (transformacja – zmiana kształtu przedmiotu przy zachowaniu jego wszystkich innych właściwości oryginalnych) roku 1989 nie bardzo wiedziały, o co chodzi w sferze wolności, nie rozumiały, że uczciwie zgromadzona własność prywatna jest podstawą cywilizacji. Podkreślmy, że elity, które decydowały, to „dobroty”, a nie cyniczni spiskowcy z komunistami. Najlepiej zilustrują powyższą kwestię trzy anegdotki z początku lat 90. Pierwszą zawdzięczam profesorowi Wojciechowi Roszkowskiemu, jednemu z najlepszych krajowych historyków współczesnych. Gdy zwracano uwagę, że czerwoni przejmują
banki i przedsiębiorstwa, jedna z prominentnych „dobrot” stwierdziła: „To dobrze, że komuna zajęła się gospodarką. Odczepią się od polityki.” W innym wypadku szef zespołu doradców premiera Mazowieckiego ofuknął mnie, że propaguję restytucję mienia ziemian. – Ja nic nie chcę, a moja rodzina miała 50 tys. hektarów. A zresztą po co to? – Tak? – odparłem – to daj mi 3 tysiące dolarów, bo chcę zabrać biedne dzieci na obóz harcerski w góry. Zdębiał, bo nie rozumiał koneksji między dobroczynnością a własnością prywatną w rękach patriotycznej elity nastawionej społecznikowsko. Innym razem – a sam uczestniczyłem w tej debacie w telewizji – posłanka Unii Demokratycznej o historycznym wileńskim nazwisku zapytana o możliwość dziedziczenia majątku przez swe dzieci zajęła stanowisko dokładnie takie samo jak obecny w programie komunista. Stwierdziła, że jest przeciw dziedziczeniu. Dzieci – prawiła – mają dorobić się same. Nie rozumiała, że jedno z drugim nie ma nic wspólnego. Dzieci powinny dorobić się same, ale z punktu widzenia własności prywatnej powinna istnieć rodzinna kontynuacja. Pracuje się przecież dla przyszłych pokoleń, a nie tylko dla siebie samego. I człowiek ma prawo dysponować swoim mieniem jak chce. Państwowe hieny cmentarne nie mają prawa wydziedziczyć dzieci.

REKLAMA

W każdym razie pisałem o tym w eseju o restytucji, którego współautorem jest mój kolega Dan Currell, którego poznałem w The University of Chicago Law School, a
konkretniej w The Antient and Honourable Edmund Burke Society. Esej ukazał się w pracy „Poland’s Transformation” (Leopolis Press, 2003), a jest dostępny – dzięki
uprzejmości sympatycznego pana Witolda Kieżuna jr. – na http://www.projectinposterum. org/docs/restitution.pdf. Generalnie w Polsce miały miejsce dwie rewolucje: brunatna i czerwona. Oprócz masowych mordów i terroru nastąpił też rabunek mienia prywatnego na masową skalę. Rabusiami były państwa: III Rzesza oraz Związek Sowiecki, a następnie jego plenipotent – PRL. Na przykład nieruchomości żydowskie zrabowali niemieccy narodowi socjaliści, a potem przejęła je komuna. W praktyce to
wyglądało tak: jeszcze przed eksterminacją własność żydowską przejmowały komórki powiernictwa funkcjonujące w ramach zarządu miasta czy gminy. Po eksterminacji do opuszczonych domostw (o ile ich nie rozebrano) wprowadzano polskich chrześcijan. Płacili oni czynsz zarządowi miasta-gminy. Po zajęciu Polski przez komunę dalej płacili czynsz zarządowi. Podobne mechanizmy funkcjonowały w stosunku do własności chrześcijańskiej: domów, przedsiębiorstw, warsztatów pracy czy majątków ziemskich, które zrabowano w największym stopniu na Kresach Zachodnich, a najmniej w centralnej Polsce, czyli w tzw. Generalnym Gubernatorstwie. Na Kresach Wschodnich własność prywatną skonfi skowali Sowieci jeszcze w 1939 roku, a w 1941 roku przejęła to III Rzesza, a potem znów ZSRS. Jak oddać majątek?

Jest to kwestia trudna. Istnieje przecież coś takiego jak prawo o zasiedzeniu. Po 10 latach człowiek nabywa prawo posiadania przez sam fakt zamieszkania. Wyklucza to więc odbieranie ziemi rolnikom czy lokatorom kamienic. A co zrobić z poszkodowanymi, którzy potracili własność na Kresach? Rabuś – a raczej jego spadkobierca, czyli
post-PRL – musi ponieść konsekwencje. Chyba najłatwiej byłoby zapłacić spadkobiercom ofiar obligacjami państwowymi o nominale pełnej wartości zrabowanej
własności. Z tym, że w wypadku sprzedaży natychmiastowej ich wartość na dziś będzie wynosić 10% realnej wartości, za 10 lat – 25%, za 25 lat – 50%, a za 40 lat – 100%. Tymczasem można by handlować tymi obligacjami na giełdzie bez restrykcji cenowych, co spowoduje napływ potrzebnego Polsce kapitału. Taką propozycję stawiałem jeszcze w 1990 roku, naturalnie bezskutecznie. „Dobroty” nie zrozumiały, o co chodzi. Zresztą pokręcenie pojęć jest powszechne. Media, lud i prawo rutynowo posługują się komunistycznym, PRL-owskim nazewnictwem, paraliżującym naturalne procesy dążenia do normalności. Na przykład – a słyszałem to od samych zainteresowanych – mówi się o „mieniu zabużańskim.” A, przepraszam, kto to „zabużanie”? Ludzie z Łomżyńskiego? Z Wyszkowskiego? Z Białostockiego?
Przecież „zabużanie” to wymysł propagandy komunistycznej. Chodzi naturalnie o Kresowiaków, wygnanych ze swoich siedzib na wschodnich terytoriach II RP. Kresowiacy domagają się nie „reprywatyzacji,” ale restytucji – w tym wypadku w formie odszkodowań. Domagają się tego od podatnika polskiego. Czy to słuszne?
A dlaczego nie od Ukrainy, Litwy czy Białorusi? Dlatego, że Państwo Polskie, Rzeczpospolita Polska, myślą i działaniem wybranych przez naród, lud czy jak kto woli, społeczeństwo obywatelskie swoich przedstawicieli – odrzuca zupełnie ubieganie się o restytucję mienia, o odszkodowania od naszych wschodnich sąsiadów. Konsekwencje takiej polityki musi więc ponieść podatnik polski. Przecież krzywdy Kresowiaków naprawić należy.

Ściślej: krzywdy wszystkich ofiar brunatnej i czerwonej rewolucji.

W naszym internetowym sklepie nczas.com pojawiły się nowe książki:

Prezes (Cezary Zawalski): Janusz Korwin-Mikke jest politykiem, ktory u czesci obserwatorow i uczestnikow polskiej polityki budzi szczery podziw, u innych zas wywoluje poblazliwy smiech. Kim wiec jest naprawde: blyskotliwym wizjonerem czy jedynie przesmiewca i trefnisiem? Nic dziwnego, ze stal sie „obiektem” badan naukowych. Biografia Janusza Korwin – Mikkego, ktora polecamy naszym Czytelnikom jest bowiem… doktoratem. Napisana ze swietna znajomoscia „tematu”, pozwala poznac zarowno osobe glownego bohatera, jak i zrozumiec jego poglady, ktorych realizacja wydaje sie byc ostatnia szansa wydobycia kraju z permanentnego kryzysu.

Rosja bez zludzen, uroki demokracji suwerennej (Wojciech Grzelak): Rosja zaczyna znowu grozic. Ale czym jest tak na prawde dzisiaj szara Rosja? Odpowiedz daje w swojej najnowszej ksiazce Wojciech Grzelak, ktory chcial w Rosji osiasc na stale, ale ostecznie sie rozmyslil. Przeczytaj jesli chcesz wiedziec dlaczego!

Dobry „zly” liberalizm (Stanislaw Michalkiewicz): Klasyczna ksiazka znanego publicysty. Bardzo przystepny wyklad podstaw liberalizmu – zarowno dla nieprzekonanych jak i zagorzalych zwolennikow. Lektura obowiazkowa!

W przededniu konca swiata (Stanislaw Michalkiewicz): Bogato niuansowane, czasami tryskajace humorem prostolinijnym, czesciej zas kpina metaforyczna, delikatna, wielowarstwowa, choc zawsze ostra niby brzytwa felietony Michalkiewicza dosiegaja wrogow (glownie wszelkiej masci lewakow i farmazonow) w czule miejsca. Tam zas, gdzie autor rezygnuje z kpiarstwa na rzecz przekazu prelekcyjnego dostajemy wyklad, charakteryzujacy sie zelazna logika i uzyciem argumentow, ktorych celnosc demoluje przeciwnika. Wstepem opatrzyl Waldemar Lysiak.

Protector traditorum (Stanislaw Michalkiewicz): Michalkiewicz nie boi sie nazywac rzeczy po imieniu. Przypomina slynna tzw. komisje Michnika, ktora w 1990r., na polecenie owczesnego ministra edukacji narodowej Henryka Samsonowicza, dokonala tzw. badan w archiwach MSW. Przez kilka miesiecy „komisja” buszowala w teczkach. Do dzis nie wiadomo, dlaczego, jakim prawem, co zniszczono, a co wyniesiono. Wiadomo tylko m.in., ze z teczki „drogiego Bronislawa” zostaly tylko okladki. Kto sie boi teczek i dlaczego?

Polska ormowcem Europy (Stanisław Michalkiewicz): Felietony, zamieszczone w tym tomiku to autentyczne, tryskajace humorem, ironia, a niekiedy sarkazmem „perelki”. Podziwu godna jest spostrzegawczosc p. Stanislawa, jego bezlitosna wprost dla wszelkiego lewactwa i innej glupoty logika.

Na niemieckim pograniczu (Stanislaw Michalkiewicz): Przedmiotem refleksji autora jest przyszlosc Europy, w której Niemcy, jako „powazne panstwo” odgrywaja szczegolna role. Michalkiewicz zwraca uwage na fakt, ze obecnie nim doszlo do tzw. zjednoczenia Europy czy, jak pisze z wlasciwym sobie sarkazmem,”europeizacji” Europy, forsowanej przez Francje daje sie zauwazyc poczatki jej przyszlego rozpadu.

Umarly cmentarz (Krzysztof Kakolewski): Drugie, poszerzone wydanie „Wstepu do studiow nad wyjasnieniem przyczyn i przebiegu morderstwa na Zydach w Kielcach dnia 4 lipca 1946 roku”. 4 lipca 1946 r. przed Trybunalem Norymberskim rozpoczely sie przemowienia stron w sprawie zbrodni katynskiej. Tego samego dnia mial miejsce tzw. pogrom kielecki, podczas ktorego bestialsko zamordowano kilkudziesieciu Zydow. Autor stawia teze, ze pomiedzy tymi dwoma wydarzeniami istnial zwiazek przyczynowo-skutkowy; innymi slowy, ze za wydarzeniami kieleckimi stalo NKWD, ktore w ten sposob chcialo odwrocic uwage swiata od zbrodni katynskiej (i – dodajmy – zrobilo to skutecznie). Przedstawia rowniez dowody, iz zbrodni dokonali nie mieszkancy Kielc, ale agenci UB.

REKLAMA