Wielomski: Potwór rośnie w cieniu

REKLAMA

Wszyscy zapomnieli ostatnio o SLD. Partia ta jakby znikła z areny politycznej, a ciężar walki o władzę przeniósł się na pojedynek gigantów, czyli PO i PiS. Nawet PSL jakoś tam utrzymuje się na fali, ciągnąc (obfi te) soki ze współrządzenia i współstołkowania. Ale SLD nie znikło, czai się niczym wielogłowa bestia.

Nigdy nie ukrywałem, że przemianę pokoleniową w SLD postrzegałem z dużym niepokojem. Stary „aktyw”, z Leszkiem Millerem i Józefem Oleksym na czele, był plagą dla polskiej polityki i ekonomii, ale w sumie nie był groźny z cywilizacyjnego punktu widzenia. Nie był groźny, gdyż nie stanowił całościowego projektu cywilizacyjnego. Tzw. postkomunizm był układem biznesowo-politycznym, nie mającym ambicji tworzyć własnego systemu religijnego, kulturowego czy aksjologicznego. Zresztą Leszek Miller – jako „patriota PRL” – potrafi ł czasami nawet myśleć w kategoriach racji stanu (pojętej w jego rozumieniu tego słowa), a Józef Oleksy czasami wydawał się nawet zabłąkanym katolikiem, który z oportunistycznych powodów trafi ł w szeregi indyferentnej lewicy. Wiem, że dla fanatycznych antykomunistów fakt, że Miller czy Oleksy byli aparatczykami PZPR, czynił ich bardziej okropnymi niźli młodzi działacze bez komunistycznej przeszłości, którzy personalnie nie mieli nic wspólnego ze zbrodniami
lewicowego reżimu. W polityce nie należy jednak oceniać ludzi na podstawie tego, kim byli 20 czy 30 lat temu – ale przede wszystkim według tego, czym są teraz. W przypadku lewicy pytanie to możemy jeszcze bardziej sprecyzować: jakie zagrożenie stanowią teraz? Widzieliśmy już III Rzeczpospolitą Millera i Oleksego. W ujęciu estetycznym i aksjologicznym była obrzydliwa i mdliła każdego przyzwoitego człowieka. Ale nie była projektem cywilizacyjnym. Temu projektowi biznesowo-politycznemu
nie przyświecała żadna filozofia polityczna, żaden projekt przemiany kulturowej. Projekt „młodych wilczków”, które teraz kierują SLD, jest zupełnie odmienny.

REKLAMA

Doświadczenie ostatnich dwóch lat wiele ich nauczyło i ludzie ci zrozumieli, że lewica nie może trwale rządzić Polską. W naszym kraju jest kilkadziesiąt procent elektoratu, którego wybory polityczne uwarunkowane są między innymi stosunkiem danej partii do Kościoła, a ok. 10-15% takiego, dla którego jest to czynnik decydujący o akcie wyborczym. Agnostyczna lewica może zdobywać więc głosy wyłącznie w ramach elektoratu, dla którego problem „kościelny” jest bez znaczenia. I „młode wilczki” z SLD to zrozumiały, o czym świadczy ostatnia podróż Grzegorza Napieralskiegodo Hiszpanii, gdzie pojechał uczyć się skutecznej walki z Kościołem od socjalistów
José Luisa Rodrigueza Zapatero, którzy właśnie mają nadzieję wygrać wybory parlamentarne POMIMO walki z Kościołem. A oto dorobek hiszpańskich socjalistów: legalizacja „małżeństw” homoseksualnych, prawo tychże „małżeństw” do adopcji dzieci, łatwiejsze rozwody, pozbycie się lekcji religii ze szkół publicznych. No właśnie – nieprzypadkowo słowo „pomimo” napisałem dużymi literami. Czy lewica hiszpańska szykuje się do zwycięstwa wyborczego POMIMO radykalnych antykatolickich reform, czy DZIĘKI nim? Hiszpańska lewica zrozumiała jedną rzecz: w kraju tym istniało kilkadziesiąt procent elektoratu, który nigdy w życiu nie oddałby głosu na lewicę, gdyż jednym z motywów jego decyzji wyborczych była kwestia „kościelna”. W tej sytuacji, aby trwale rządzić, lewica musiała znacząco zmniejszyć ten procent, a to można było osiągnąć albo przez fizyczną eksterminację (próba taka podjęta została w latach 30. XX wieku), albo przez inżynierię społeczną w postaci dekatolicyzacji szerokich mas społeczeństwa hiszpańskiego. Temu właśnie służyły wymienione ustawy „homosiowe”. Przecież nie chodzi o żadną „tolerancję” ani o 0,4% głosów homosiowych (i tak padały na lewicę). Chodziło wyłącznie o zszokowanie zwykłego Hiszpana-katolika i pokazanie mu, że mimo jawnej obrazy Boga – przez dopuszczenie homomałżeństw
– świat się nie zawalił, a niebiosa się nie otworzyły. W ten sposób pary homoseksualne stały się dowodem, że może istnieć społeczeństwo, gdzie prawo Boże jest jawnie wykpiwane przez ustawodawcę. Chodziło więc o szok kulturowy, który w pierwszej chwili razi, ale po roku czy dwóch staje się częścią „rzeczywistości”, trwale obalając „nieobalalne” filary tradycyjnego społeczeństwa w mentalności ludzi. Te „młode wilczki” z SLD to właśnie zrozumiały. Eseldowcy zorientowali się, że w kraju katolickim lewica laicka jest w stanie oczywiście wygrać wybory, ale genetycznie nie pasuje do tkanki społecznej. Nie jest w nią wrośnięta, lecz zasadzona przez układ krągłostołowy tak sztucznie jak wielka palma na warszawskim rondzie De Gaulle’a. Palma nigdy nie będzie naturalnym zjawiskiem w klimacie nadbałtyckim, a więc albo trzeba wymienić roślinę (SLD – czyli nie wchodzi to w rachubę), albo zmienić ogólny klimat otaczający palmę. Napieralski pojechał do Hiszpanii uczyć się zmiany klimatu, dowiedzieć się, jak „zdekatolicyzować” (znane określenie Mirabeau) kraj tak, aby klimat i gleba były tu przychylne dla czerwonych sadzonek. Grzegorz Napieralski i Joanna Senyszyn
wydają się rozumieć, że lewica utraciła władzę kulturową i może ją odzyskać jedynie przez transformację społecznej mentalności. Wcale nie jest niemożliwe, że projekt ten nie zostanie zrealizowany. Wzajemna wyniszczająca wojna dwóch bezideowych partii – PiS i PO – które nie mają Polsce niczego do zaproponowania, w tej chwili jeszcze angażuje zainteresowanie publiki. Ale w pewnym momencie ludzie mogą mieć tego serdecznie dosyć. Tak jak dziś scena polaryzuje się pomiędzy Kaczyńskim i Tuskiem, tak w końcu ludzie mogą powiedzieć, że mają tegodosyć i oddać głosy na „trzecią siłę”. Nie mam wątpliwości, że SLD ma szansę na odzyskanie w ten sposób władzy. A wtedy nie będą to technokratyczne rządy biznesowo – politycznego układu „kolegów Leszka Millera”, ale szansa na przeprowadzenie wielkiego projektu cywilizacyjnego lewicy. SLD Napieralskiego, Olejniczaka i Senyszynowej będzie rządzić, a redakcja „Krytyki Politycznej” będzie pisać projekty ustaw.

W naszym internetowym sklepie nczas.com pojawiły się nowe książki:

Prezes (Cezary Zawalski): Janusz Korwin-Mikke jest politykiem, ktory u czesci obserwatorow i uczestnikow polskiej polityki budzi szczery podziw, u innych zas wywoluje poblazliwy smiech. Kim wiec jest naprawde: blyskotliwym wizjonerem czy jedynie przesmiewca i trefnisiem? Nic dziwnego, ze stal sie „obiektem” badan naukowych. Biografia Janusza Korwin – Mikkego, ktora polecamy naszym Czytelnikom jest bowiem… doktoratem. Napisana ze swietna znajomoscia „tematu”, pozwala poznac zarowno osobe glownego bohatera, jak i zrozumiec jego poglady, ktorych realizacja wydaje sie byc ostatnia szansa wydobycia kraju z permanentnego kryzysu.

Rosja bez zludzen, uroki demokracji suwerennej (Wojciech Grzelak): Rosja zaczyna znowu grozic. Ale czym jest tak na prawde dzisiaj szara Rosja? Odpowiedz daje w swojej najnowszej ksiazce Wojciech Grzelak, ktory chcial w Rosji osiasc na stale, ale ostecznie sie rozmyslil. Przeczytaj jesli chcesz wiedziec dlaczego!

Dobry „zly” liberalizm (Stanislaw Michalkiewicz): Klasyczna ksiazka znanego publicysty. Bardzo przystepny wyklad podstaw liberalizmu – zarowno dla nieprzekonanych jak i zagorzalych zwolennikow. Lektura obowiazkowa!

W przededniu konca swiata (Stanislaw Michalkiewicz): Bogato niuansowane, czasami tryskajace humorem prostolinijnym, czesciej zas kpina metaforyczna, delikatna, wielowarstwowa, choc zawsze ostra niby brzytwa felietony Michalkiewicza dosiegaja wrogow (glownie wszelkiej masci lewakow i farmazonow) w czule miejsca. Tam zas, gdzie autor rezygnuje z kpiarstwa na rzecz przekazu prelekcyjnego dostajemy wyklad, charakteryzujacy sie zelazna logika i uzyciem argumentow, ktorych celnosc demoluje przeciwnika. Wstepem opatrzyl Waldemar Lysiak.

Protector traditorum (Stanislaw Michalkiewicz): Michalkiewicz nie boi sie nazywac rzeczy po imieniu. Przypomina slynna tzw. komisje Michnika, ktora w 1990r., na polecenie owczesnego ministra edukacji narodowej Henryka Samsonowicza, dokonala tzw. badan w archiwach MSW. Przez kilka miesiecy „komisja” buszowala w teczkach. Do dzis nie wiadomo, dlaczego, jakim prawem, co zniszczono, a co wyniesiono. Wiadomo tylko m.in., ze z teczki „drogiego Bronislawa” zostaly tylko okladki. Kto sie boi teczek i dlaczego?

Polska ormowcem Europy (Stanisław Michalkiewicz): Felietony, zamieszczone w tym tomiku to autentyczne, tryskajace humorem, ironia, a niekiedy sarkazmem „perelki”. Podziwu godna jest spostrzegawczosc p. Stanislawa, jego bezlitosna wprost dla wszelkiego lewactwa i innej glupoty logika.

Na niemieckim pograniczu (Stanislaw Michalkiewicz): Przedmiotem refleksji autora jest przyszlosc Europy, w której Niemcy, jako „powazne panstwo” odgrywaja szczegolna role. Michalkiewicz zwraca uwage na fakt, ze obecnie nim doszlo do tzw. zjednoczenia Europy czy, jak pisze z wlasciwym sobie sarkazmem,”europeizacji” Europy, forsowanej przez Francje daje sie zauwazyc poczatki jej przyszlego rozpadu.

Umarly cmentarz (Krzysztof Kakolewski): Drugie, poszerzone wydanie „Wstepu do studiow nad wyjasnieniem przyczyn i przebiegu morderstwa na Zydach w Kielcach dnia 4 lipca 1946 roku”. 4 lipca 1946 r. przed Trybunalem Norymberskim rozpoczely sie przemowienia stron w sprawie zbrodni katynskiej. Tego samego dnia mial miejsce tzw. pogrom kielecki, podczas ktorego bestialsko zamordowano kilkudziesieciu Zydow. Autor stawia teze, ze pomiedzy tymi dwoma wydarzeniami istnial zwiazek przyczynowo-skutkowy; innymi slowy, ze za wydarzeniami kieleckimi stalo NKWD, ktore w ten sposob chcialo odwrocic uwage swiata od zbrodni katynskiej (i – dodajmy – zrobilo to skutecznie). Przedstawia rowniez dowody, iz zbrodni dokonali nie mieszkancy Kielc, ale agenci UB.

REKLAMA