13 grudnia w Lizbonie i Warszawie

REKLAMA

Premierzy rządów, prezydenci oraz ministrowie spraw zagranicznych 27 państw Europy podpisali 13 grudnia w Lizbonie tzw. Traktat Reformujący UE, który odtąd ma być nazywany Traktatem Lizbońskim. Euro-ceremonii „towarzyszyła podniosła atmosfera i muzyka”.

W imieniu Polski traktat powołujący euro-państwo podpisali premier Donald Tusk i minister SZ Radosław Sikorski. W tym momencie prezydent Lech Kaczyński, wedle doniesień korespondentów, stał z boku i „przypatrywał im się z życzliwym uśmiechem”. Kilka godzin później prezydent powiedział polskim dziennikarzom: „Dzisiaj jest dzień polskiego sukcesu”, ponieważ treść Traktatu Reformującego „z punktu widzenia naszego kraju jest dużo lepsza dla nas”, niż treść uprzedniego tzw. Traktatu Konstytucyjnego. „Wywalczyliśmy może nie wszystko, ale 95 procent tego, co chcieliśmy wywalczyć” [?!] – oznajmił prezydent RP. Zaznaczył, że „z pewnym zdumieniem” dowiedział się w Lizbonie, że Traktat ma wejść w życie nie 30 czerwca 2009, jak sądził, lecz już 1 stycznia 2009. „Nie wiem, czy to jest realne” – martwił się prezydent. Pytany, czy przewiduje kłopoty z ratyfi kacją dokumentu, odparł niezbyt jasno: „Są kłopoty, one nie dotyczą naszego kraju tym razem – ja się cieszę z tego, ale kłopoty są” [w Wielkiej Brytanii i Danii?]. Wyraził przekonanie, że nowy traktat „na pewno usprawni działanie Unii”, „zobaczymy, jak to będzie funkcjonowało”. „Ja uważam, że osiągnięto – na tym etapie, bo nie potrafi ę powiedzieć, co zrobią następne pokolenia – wszystko, co było do osiągnięcia” – oznajmił Lech Kaczyński. I wyraził dziennikarzom, już na lotnisku, swoje ubolewanie, że jego nazwisko i zdjęcie nie znalazły się w wydawnictwie, przygotowanym przez Portugalczyków na okazję podpisania traktatu. Prezydent powiedział, że jest mu przykro, iż w rozdawanej książeczce [„Who is who”] z nazwiskami i zdjęciami gości unijnego „szczytu” nie było jego nazwiska i zdjęcia – o co pytali go polscy dziennikarze.

REKLAMA

„Przykro mi bardzo, bo to ja negocjowałem ten traktat od początku do końca” – powiedział prezydent (PAP). Wydaje się, wedle doniesień prasowych i telewizyjnych, że wejście Polski na drogę państwa UE – prowadzącą nieuchronnie do stopniowej utraty politycznej, finansowowalutowej i prawno-sądowej suwerenności naszego kraju, chyba p. prezydenta specjalnie nie zmartwiło. A może nie do końca zdaje On sobie z tego sprawę, będąc niemal codziennie otoczony tłumem różnych „pro-europejskich” urzędników, doradców czy dziennikarzy, w sporej mierze z kręgów dawnej UW/UD/ PZPR, warszawskolewicowego „samorządu” etc.?
Z kolei premier Tusk wyraził w Lizbonie swoje „wzruszenie” z racji historycznej wagi podpisania traktatu („Czuję wzruszenie, to bardzo ważny dzień dla Polski”). O interesach Polski ani tego dnia, ani następnego nic mediom nie mówił. Min. Sikorski stwierdził natomiast, że po przyjęciu traktatu „UE będzie bardziej demokratyczna i bardziej spójna” (co to ma wspólnego z interesem Polski, minister już nie wyjaśnił), a dzień 13 grudnia 2007 r. będzie można porównać z dniem przystąpienia Polski do NATO [?]. „To duży sukces dla Europy i dla Polski” – dodał nasz „europejski” szef MSZ. Charakterystyczny był też dla licznych polityków z Warszawy ich szczery euro-entuzjazm w kwestii rzekomej potrzeby pilnej ratyfi kacji traktatu. Np. wiceszef sejmowej komisji spraw zagranicznych Robert Tyszkiewicz (PO) zapowiedział tegoż 13 grudnia, że władze RP być może już w styczniu ratyfikują nowy traktat UE. Za jak najszybszą ratyfi kacją traktatu opowiedzieli się też tego samego dnia w Warszawie marszałek Sejmu Bronisław Komorowski (PO) i wicemarszałek Jarosław Kalinowski (PSL). Marszałek Komorowski powiedział dziennikarzom o tej szybkiej ratyfi kacji między innymi: „Byłaby to znakomita promocja Polski w świecie europejskim, żeby świat cały wiedział, że Polska wraca do serca integracji europejskiej, wraca z jakichś manowców i peryferii”. A J. Kalinowski wyraził opinię, że Polska „powinna być w gronie państw, które zrobią to jako pierwsze”. Natomiast szef SLD W. Olejniczak stwierdził, że lizbońskie „święto” zakłócił fakt nieprzyjęcia przez Polskę całej Karty Praw Podstawowych [a jedynie większości jej deklaracji i zobowiązań]. Także J. Kalinowski żałował, że Polska nie podpisała Karty „w pełni”. Zdaniem wiceprezesa PSL, podobnie jak zdaniem premiera Tuska, w nieodległej przyszłości należy wrócić do sprawy pełnego uznania Karty.

Natomiast przedstawiciele władz PiS tego feralnego dnia nie składali dziennikarzom jakichś specjalnie wyrazistych czy radosnych deklaracji. I najwyraźniej schowali głowy w piasek, jak polityczne strusie. Np. wiceszef sejmowej komisji spraw zagranicznych, Paweł Kowal (PiS), nazwał dzień podpisania traktatu „dobrym dniem kompromisu”. I chyba nic nie mówił ani o rzekomym sukcesie, ani o porażce interesów Polski. Przyjęcie traktatu przez przedstawicieli władz RP skrytykowało natomiast kilku europosłów, w tym prof. Maciej Giertych (LPR) i sojusznik PiS – prezes Zdzisław Podkański (PSL „Piast”). Ten ostatni zażądał od władz RP przeprowadzenia narodowego referendum w sprawie nowego traktatu UE i Karty PP, ponieważ „te dokumenty ograniczają suwerenność państw narodowych”. Podkański poinformował dziennikarzy, że był w grupie protestujących europosłów [dwudziestu kilku, głównie Brytyjczyków i Polaków], którzy w przeddzień „szczytu” w Lizbonie, podczas ceremoniału proklamowania Karty Praw Podstawowych w Parlamencie UE, domagali się przeprowadzenia w krajach Europy referendum w sprawie ratyfikacji lub odrzucenia Traktatu Reformującego. Okazało się, że jednak woźni Parlamentu w Strasburgu nie pozwolili im na dłuższe manifestowanie ich poglądów. „Zaczęli wyrywać nam te kartki z rąk i poszturchiwać posłów” – powiedział poseł Podkański.

Warto nadmienić, że 11 grudnia, na dwa dni przed lizbońskim „szczytem” UE, do niepodpisywania i odrzucenia pozornie nowego traktatu UE wezwali władze RP (na konferencji prasowej) przywódcy Prawicy Rzeczpospolitej – Marek Jurek i Marian Piłka. Stwierdzili oni między innymi, że traktat ten nie spełnia podstawowego warunku współpracy europejskiej: wprowadzania w Europie tylko tylu wspólnych praw, instytucji i ich kompetencji, ile faktycznie istnieje [między państwami] wspólnych wartości i interesów. „Zasadą polskiej polityki europejskiej powinno być: tyle wspólnych instytucji i kompetencji, ile wspólnych wartości i interesów” – głosi oświadczenie liderów Prawicy. A 13 grudnia w centrum Warszawy przeciwko podpisaniu przez władze RP nowego traktatu UE protestowała też Młodzież Wszechpolska, żądając jego odrzucenia w powszechnym referendum.

Należy przypomnieć, że główne postanowienia nowego Traktatu – nowe w stosunku do obowiązującego jeszcze obecnie Traktatu z Nicei – mają prowadzić do usprawnienia instytucji i działań UE poprzez przyjęcie nowego, większościowego systemu podejmowania decyzji i stworzenie dwóch nowych funkcji (urzędów): przewodniczącego Rady UE („prezydenta Europy”) i „wysokiego przedstawiciela UE” (komisarza) ds. zagranicznych. Nadają one UE osobowość prawną i wiążący prawnie charakter licznych socjalnych i „anty-dyskryminacyjnych” deklaracji tzw. Karty Praw Podstawowych. Nie ulega wątpliwości, że te i inne postanowienia „Traktatu Reformującego UE” prowadzą faktycznie do budowy coraz bardziej zcentralizowanego, biurokratycznego i nadzwyczaj marnotrawnego euro-państwa, kierującego się w swojej polityce katalogiem wartości lewicowosocjalistycznych i liberalnych (nie tyle nawet w sferze gospodarki, co głównie w sferze walki z chrześcijańsko-narodową tradycją i kulturą Europy). A niektóre wyraźne zalety czy zyski gospodarcze lub te z dziedziny bezpieczeństwa (zyski dla narodów Europy i poszczególnych, mniejszych państw), które mogą wyniknąć w przyszłości z tego politycznego Euro-Sojuza, jakim staje się Unia Europejska, z pewnością nie zrekompensują strat, które wynikną nieuchronnie ze stopniowego staczania się krajów i państw Europy w stronę nowego Związku Sowieckiego (tyle, że zapewne Związku znacznie bardziej łagodnego i liberalnego (na razie), niż Związek z czasów Breżniewa czy Gorbaczowa). Euro-poputczicy i pomagierzy tego Euro-Sojuza z różnych polskich, współrządzących od 18 lat partii politycznych i środowisk medialnych, zasługują więc już dziś na zdecydowane potępienie.

REKLAMA