Adam Wielomski: A może dwie olimpiady?

REKLAMA

Czy sportowcy z krajów demokratycznych mogą wziąć udział w olimpiadzie w niedemokratycznych Chinach? Czy da się to pogodzić z tzw. kartą olimpijską? Jak biegać i skakać, gdy tuż obok łamane są prawa człowieka? A może więc warto zrobić nie jedną, ale dwie olimpiady?

Duch demokratycznego mesjanizmu dosłownie eksplodował w Polsce przy okazji dyskusji nad bojkotem olimpiady. Politycy demoliberalni – od Julii Pitery po Marka Jurka – publicznie dywagują „jechać do Pekinu czy nie jechać?”. Zresztą udział w tej absurdalnej dyskusji stanowi znakomity papierek lakmusowy, po którym można poznać tzw. solidarucha. A tenże „solidaruch” to ktoś, kto zaczynał swoją karierę polityczną w opozycji i całe życie był przeciwko rządowi, władzy i państwu w imię praw człowieka, demokracji, wolności sumienia i podobnych idei, które łączy charakter opozycyjny wobec stabilnego porządku. „Solidaruch” ma to do siebie, że nawet gdy dochodzi do władzy, nadal myśli w kategoriach opozycyjnych i antyrządowych. Politycy zachodni nie mają takich psychicznych problemów i George Bush właśnie zapowiedział, że jedzie na otwarcie igrzysk w Pekinie. No tak, ale on nie sypiał na styropianie i powołuje się na prawa człowieka instrumentalnie, gdy trzeba dokonać najazdu na jakiś wrogi, a zaopatrzony w ropę naftową kraj. „Solidaruch” jest przypadkiem patologicznym, gdyż autentycznie patrzy na politykę w kategoriach prawo-człowieczych i podczas gdy inni robią z Chinami wielkie interesy, on ostentacyjnie zaprasza do naszego kraju Dalajlamę.

REKLAMA

Proponowałbym tedy europejskiej lewicy (do której zaliczają się mentalnie nasze „solidaruchy”) rewolucyjną inicjatywę: a gdyby tak urządzić dwie niezależne olimpiady? Jedną w Pekinie a drugą – dajmy na to – w Brukseli, czyli w centrum lewicowej demokracji, ewentualnie w Strasburgu, czyli w sanktuarium ideologii praw człowieka?

Olimpiada w Pekinie przeznaczona byłaby dla krajów „niedemokratycznych” i „łamiących prawa człowieka”. To byłaby po prostu zwykła olimpiada, gdzie zawodników nikt nie pyta o ich poglądy polityczne, o stosunek do niepodległości Tybetu, aborcję, karę śmierci, przestrzeganie w ich krajach tzw. demokratycznych standardów. W Pekinie po prostu sportowcy by skakali i biegali, zdobywali medale i nosili laury sportowego zwycięstwa. Ot, nic ciekawego.

Olimpiada w Strasburgu mogłaby mieć zupełnie odmienny charakter. Byłaby to „olimpiada demokratyczna”, w której udział braliby wyłącznie sportowcy z państw przestrzegających prawa człowieka. Myślę, że taką sportową imprezę można by zrobić pod honorowym patronatem Rady Europy. Zaletą jej byłoby to, że zawody sportowe mogłyby być tylko dodatkiem do celu politycznego i światopoglądowego, jakim byłaby triumfalna prezentacja ideologii praw człowieka.

Chodzi mi o to, że obok zawodów sportowych olimpiadzie tej towarzyszyłyby liczne imprezy propagujące demokrację, tolerancję, prawa człowieka; walkę z rasizmem, ksenofobią, antysemityzmem, homofobią, dyskryminacją rasową, płciową i religijną. W wiosce olimpijskiej można by urządzić małe kursy walki z homofobią i nietolerancją. Co 50 metrów można by wtedy ustawić banery z cytatami z Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela oraz z cytatami z tzw. klasyków, czyli ojców idei demokratycznej, szczególnie komisarzy unijnych. Obok Gabinet Figur Woskowych z podobiznami wielkich demokratów świata, wraz z wielką salą plenarną, gdzie codziennie organizowana byłaby wielka konferencja Amnesty International lub Greenpeace’u poświęcona walce z karą śmierci i zatruwaniu środowiska lub też imprezy organizacji feministycznych i gejowskich.

Oczywiście zorganizowanie takiej imprezy wymaga nie tylko wyeliminowania z niej krajów niedemokratycznych, ale także weryfikacji samych sportowców. Może się wszak zdarzyć, że pośród olimpijczyków znajdą się przeciwnicy praw człowieka. Nie mam tu na myśli tylko zwykłych homofobów, ale także przedstawicieli klerofaszyzmu, którzy negują podstawowe zasady prawo-człowiecze, takie jak prawo kobiet do aborcji na życzenie czy zniesienie kary śmierci. Proponowałbym także wyeliminować tych sportowców, którzy mają ze sobą przedmioty przypominające symbole kultu religijnego, które mogłyby wzniecić niesnaski wyznaniowe i stworzyć atmosferę fanatyzmu i klerykalizacji sportowej imprezy.

Wiem, że pomysł dwóch olimpiad jest rewolucyjny, ale walka o prawa człowieka wymaga rewolucyjnych inicjatyw. Jak bowiem ma biec, pływać i skakać sportowiec z demokratycznego kraju, gdy jego myśli nie koncentrują się na zawodach, ale na losie buddyjskich mnichów z Tybetu?

(źródło: http://konserwatyzm.pl/content/view/3242/111/)

REKLAMA