Michalkiewicz: Roszczenia żydowski, pacyfikacja Radia Maryja i inne działania rozwiedki

REKLAMA

Z jednej strony czas niby leci, ale z drugiej – jakby stał w miejscu. Oto w marcu 1994 roku, a więc ponad 14 lat temu, tygodniowy komentarz w „Najwyższym CZASIE!”, zatytułowany „Kościół św. Judasza”, rozpocząłem cytatem z testamentu pewnego ziemianina znad Nidzicy:

„O los mej duszy na tamtym świecie jestem spokojny, bo całe życie byłem przykładnym katolikiem, często wspierałem ewangelików pastorów, a niezłym też groszem przyczyniłem się do pokrycia dachem bóżnicy w Pińczowie”. Okazuje się, że ekumenizmus ma starsze korzenie niż myślimy, ale nie o to w tej chwili chodzi. Wtedy chodziło o gwałtowny sprzeciw środowiska „Gazety Wyborczej” wobec ponownego wyboru kardynała Glempa na przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski.

REKLAMA

Okazało się, że faworytem „GW” był JE abp Muszyński, podówczas przewodniczący komisji do spraw „dialogu z judaizmem”. Wprawdzie na judaizm nie przeszedł, a w każdym razie nic o tym nie wiemy, no ale ten „dialog” to już jest coś. Widać było wszelako, że JE abp Muszyński jest rodzajem faworyta
zastępczego, w związku z czym wysunąłem przypuszczenie, że prawdziwym faworytem „GW” na stanowisko przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski jest red. Adam Michnik. Wprawdzie nie ma on święceń ani sakry, ale czyż właśnie odważne przejście do porządku nad tymi drobiazgami nie byłoby dowodem, iż Kościół otwarty wkroczył na nieubłaganą drogę postępu w sposób nieodwracalny?

Nawiasem mówiąc, był już rodzaj precedensu za CK Austrii, kiedy to razu pewnego zawakowało biskupstwo w Ołomuńcu. Wśród tamtejszych kanoników był jeden „z korzeniami”, nazwiskiem Cohn, z tych – jak to pisze Gałczyński – „starych, kochanych Konów”. Otóż reverendissimus Cohn odwiedził kolejno wszystkich kolegów-kanoników, mówiąc każdemu z nich, że wprawdzie wie, iż nie ma najmniejszych szans, ale byłoby mu przyjemnie dostać chociaż jeden głos. Prosi więc… i tak dalej. W tajnym głosowaniu przeszedł prawie jednogłośnie. Wybuchł oczywiście skandal i sprawa oparła się o cesarza. Zakłopotany Franciszek Józef zapytał, czy reverendissimus Cohn jest przynajmniej ochrzczony. Okazało się, że tak – i nawet chrzest przyjął mu się za pierwszym razem, co nie zawsze się zdarza. Na przykład sławnemu literatowi i autorytetowi moralnemu Andrzejowi Szczypiorskiemu za pierwszym razem chrzest się podobno nie przyjął i trzeba było poprawiać. Ale w 1994 roku jeszcze światło nie było tak dokładnie oddzielone od ciemności jak teraz, kiedy w związku ze zbliżającym się
wielkimi krokami Anschlussem najwyraźniej podjęto też decyzję o ostatecznym rozwiązaniu kwestii katolickiej w Polsce. W Europie Zachodniej pod tym względem panuje już porządek: biskupi zostali
skoncentrowani w takim obozie, a właściwie nie tyle obozie, co profsojuzie pod nazwą COMECE, chodzą jak w zegarku i żaden nie ośmieli się odchylić od linii nakreślonej przez tamtejszych Cohn-Benditów, którzy do spółki z tutejszymi Michnikami tresują mniej wartościowe narody europejskie do politycznej poprawności. Mało kto, a może nawet nikt już nie pamięta słynnego bon-motu nieżyjącego już biskupa Fuldy Jana Dyby, który zauważył, że wprawdzie w Europie panuje demokracja, ale w Kościele – prawda. Jakże ma pamiętać, skoro modni filozofowie twierdzą, że prawdy „nie ma” i tej właśnie mądrości nauczają ufne i wytresowane już w stadnych odruchach europejskie dzieci?

W Polsce jednak nadal panuje pod tym względem stan swoistej anarchii, co spędza z powiek sen zarówno funkcjonariuszom gestapo, jak i rodzimej razwiedki, nie mówiąc już nawet o sławnej loży B’nai B’rith, która z błogosławieństwem prezydenta Kaczyńskiego reaktywowała się w Polsce we wrześniu
ub. roku. Przemawiając 9 września na inauguracyjnej uroczystości przewodniczący Mojżesz Smith wyznaczył zadania na najbliższą przyszłość. Okazało się, że loża ma dwa zmartwienia: realizację tzw. roszczeń majątkowych, szacowanych na ok. 60-65 mld dolarów, i pacyfikację Radia Maryja. Właśnie premier Tusk podczas wizyty w Izraelu zapowiedział przekazanie 20 procent wartości, ale nie miejmy złudzeń – to będzie zaledwie pierwsza transza, bo jeśli Polska raz stworzy podstawę prawną organizacjom „przemysłu Holokaustu”, której teraz nie mają, to nie ustaną one w naciskach, aż wyszlamują nas do ostatniego srebrnika.

Jeśli chodzi o pacyfikację Radia Maryja, to działania podejmowane są zarówno od przodu, jak i od tyłu. Od przodu krytykują Radio i jego dyrektora zarówno przodujący w pracy operacyjnej oraz wyszkoleniu bojowym i politycznym funkcjonariusze TVN i innych mediów stworzonych z czarnej kasy WSI w latach dobrego fartu, jak i „katolicy świeccy” reprezentujący nurt „judeochrześcijański”, nie wspominając już nawet o żydowskich i niemieckich gazetach dla Polaków.

Od tyłu natomiast – najbardziej postępowe Ekscelencje, którym razwiedka w ubiegłym roku przypomniała, że nie jest bezpiecznie. I dopiero na tym tle można lepiej zrozumieć wściekliznę, jaka ogarnęła te agentury na wieść, iż następcą JE abp. Tadeusza Gocłowskiego na metropolii gdańskiej
ma być JE abp Sławoj Leszek Głódź. Do tego „chóru wujów” dołączył nawet kandydat na europejskiego
„mędrca”, czyli eksprezydent Lech Wałęsa, z czego wyciągam wniosek, że razwiedka nadal trzyma
tego dygnitarza na krótkiej smyczy.

W „Gazecie Wyborczej” dezaprobacie całego ścisłego sanhedrynu wobec tej kandydatury dała wyraz rzucona na religijny odcinek frontu ideologicznego Katarzyna Wiśniewska. Okazało się, że wieść o
kandydaturze abp. Głódzia z dezaprobatą przyjął „konserwatywny polityk” Aleksander Hall. Stwierdził mianowicie, że „Stolica Apostolska powinna uszanować linię, jaką nadał gdańskiemu kościołowi
abp Gocłowski”. Czyżby nasz „konserwatywny polityk” miał na myśli kurs na Stellę Maris? Nie jest to wykluczone, bo sprzeciw wobec kandydatury abp. Głódzia zgłosił też Adam Szostkiewicz z sympatyzującej z SLD „Polityki”, który obawia się, że „Kościół hierarchiczny odchodzi od Wojtyły”. Niezadowolony jest także red. Tomasz Terlikowski, „katolik świecki” – on z kolei z powodu
niedostatecznego entuzjazmu abp. Głódzia do „judeochrześcijaństwa”.

Ale to jeszcze nic wobec weta, jakie kandydaturze abp. Głódzia postawił „gdański pisarz” Paweł Huelle. No, skoro nawet sam „gdański pisarz” się sprzeciwił, to chyba Stolica Apostolska powinna ponownie przemyśleć swój wybór i wyznaczyć kogoś, kto przynajmniej nie „trzymałby z Radiem Maryja”, a najlepiej – związany był z „Żywą Cerkwią”, którą razwiedka wespół z B’nai B’rith pracowicie buduje jako namiastkę, kiedy już ostateczne rozwiązanie kwestii katolickiej w Polsce stanie się faktem. Wprawdzie
biskupi jeszcze próbują się bronić – ustami swego rzecznika, ks. Klocha, nieśmiało prosząc o „przyjmowanie decyzji Ojca Świętego w duchu wiary i zrozumienia” – ale choćby z samej tej formuły
widać, że „Żywa Cerkiew” włożyła już nogę w drzwi Episkopatu, bo powiedzmy sobie szczerze: jakaż tu może być „wiara”, a zwłaszcza „zrozumienie” – szczególnie w Gdańsku, który już wkrótce, razem ze swymi „konserwatywnymi politykami” i „pisarzami”, powrócić ma do Macierzy?

Czyż w tych okolicznościach kandydatura chociażby Lecha Wałęsy na metropolitę gdańskiego nie miałaby ięcej plusów dodatnich niż ujemnych, zwłaszcza że w każdej sytuacji mógłby być „za, a nawet przeciw”?

REKLAMA