Byłem niedawno w Chicago na wykładach, rekrutacji oraz żebraninie. Zrobiłem to dzięki zachęcie i obsztorcowywaniu mnie przez p.Avę Polansky, działaczkę polonijną, dyrektora Kongresu Polonii Amerykańskiej (KPA). Ja raczej z Polonią się nie bawię, całe swoje amerykańskie życie przebywam w amerykańskim środowisku.
Wyjątkiem naturalnie było lizanie przeze mnie kopert w Polish American Federal Credit Union u nas w północnej Kalifornii oraz inne prace społeczne, do których zaprzągł mnie mój wicerodzic Zdzisio. To ma
się zmienić. Dlaczego? Otóż p.Ava twierdzi, że muszę się zacząć bawić z Polonią, bo wielu Polonusom moje szaleństwa się podobają i nam w naszych sprawach na pewno pomogą. Dobra. Zobaczymy. Na razie idzie całkiem, całkiem…
Całą awanturę w Chicago zorganizował dr Marian Bagiński – absolwent KUL, doktor Sorbony, socjolog i przedsiębiorca. Dr. Bagińskiego znam przez Andrzeja Czumę; niedawno odwiedził nas w Waszyngtonie przy okazji obiadu z Newtem Gingrichem. Jestem wciąż pod wrażeniem, jak można było tyle spotkań załatwić i skoordynować w tak krótkim okresie. Warto to opisać, bowiem „trzeba tylko chcieć” (where there is a will, there is a way). Warto również wiedzieć, na kim można polegać.
Po wylądowaniu zaczęło się od wieczornej narady co do planu zabaw. Wszędzie prawie miałem promować swoją świeżo przetłumaczoną na polski pracę „Po zagładzie”. Najśmieszniejsze, że nikt w USA nie ma nawet pojedynczego egzemplarza, a więc zachwalałem produkt nie istniejący. Miałem też opowiadać o naszej
uczelni. No i zbierać pieniądze. Następnego dnia rano uderzyliśmy do mediów. Najpierw wywiad w Wietrznym Radio z p.Adamem Ocytką, który również publikuje gazetę „Kurier”. Potem w południe gościł nas p.Dariusz Budzik z Radia WPNA 1490AM.
Właścicielem tej radiostacji jest Związek Narodowy Polski (Polish National Alliance). Następnie pędem na University of Illinois w Chicago, gdzie student historii Paweł Styrna i Klub Libertariański świetnie przygotowali moje wystąpienie. Mimo wcześniejszych pogróżek politycznie poprawnych tolerancjonistów,
seminarium bardzo się udało, pytania z sali były mądre, dzieci zainteresowane. O czwartej po południu kolega mecenas Paweł Chudzicki zorganizował moje wystąpienie w University Club of Chicago.
Tutaj środowisko było katolickie, ale w większości raczej nie polonijne – inteligencja, prawnicy, lekarze oraz kilku młodych konserwatystów z DePaul University. Z Polonii była m.in. wschodząca gwiazda administracji stanowej, studentka prawa Agnieszka Ptasznik. Opowiedziałem zgromadzonym o „Bezpieczeństwie narodowym oraz edukacji w sprawach bezpieczeństwa narodowego”. Kilka osób zadeklarowało chęć przysłania swoich pociech do nas na uczelnię, inni obiecali wspierać nas fi nansowo. Potem, po drodze na następny wykład, dałem wywiad p.Łucji Śliwie, która prowadzi program radiowy „Otwarty mikrofon”, również w WPNA. Nie zdążyliśmy do telewizji. O siódmej wieczorem zameldowałem się w Stowarzyszeniu Weteranów Armii Polskiej, gdzie p. prezes Marek Stawiarski z okręgu KPA Northern Illinois gościł mnie na kolejnym wykładzie.
Przy takich okazjach zawsze interesująco jest wysłuchać pytań – pokazują kaliber słuchaczy. Wyróżnił się p.Jacenty Dobosz, który nawoływał do powołania fundacji, aby samotni Polonusi mogli zapisywać swoją łasność na zbożne cele, bo często umierają bez testamentów i z braku rodzin ich dorobek przechodzi na własność stanu Illinois, zamiast wspierać interesujące ich inicjatywy. Sympatyczna p.Elżbieta Wałkuska-Chojnowska dała mi dwujęzyczny tomik swoich wierszy. Noc skończyła się późną wizytą w kabarecie DiDi, gdzie sympatycznie mnie powitano, świetnie nakarmiono (pierogi!), ale odmówiłem wskoczenia na scenę, aby
nie psuć mym marudzeniem szampańskiego humoru widowni.
W sobotę spałem jak zabity, czytałem i pracowałem. A o czwartej miałem wykład u p.Miry Puaczowej, która zawsze gości mnie z największą serdecznością u siebie w Polonia Bookstore. Przedstawił mnie dr. Wojciech Wierzewski, gadałem, podkreślałem konieczność spisywania wspomnień rodzinnych, aby była kontynuacja tradycji. Potem były pytania. Wyróżnił się p.Jan Peczkis, który ma kilkaset recenzji na amazon.com. Ale najbardziej wzruszył mnie ociemniały p.Lucjan Biegacz, który jako kresowy 14-latek uciekł Sowietom
z transportu w 1940 roku i przekradł się do Generalnego Gubernatorstwa, gdzie w Auschwitz zginął jego ojciec.
Pan Biegacz walczył w oddziale NSZ „Bema” aż do jego rozbicia przez czołgi sowieckie w maju 1945 roku.
Potem walczył w innych oddziałach, a ujawnił się podczas łże-amnestii w 1947 roku. Następnie usiłował uciec na Zachód przez Czechosłowację, ale złapała go czeska bezpieka i odstawiła na granicę z Polską. Tu dzięki życzliwemu ofi cerowi WP uciekł, wrócił do podziemia, a w końcu w 1949 roku trasą północną udało mu się
dostać do strefy amerykańskiej. Wstąpił do US Army, potem emigrował i osiadł w Chicago.
Od wpół do ósmej wieczorem do wpół do jedenastej w nocy wykładałem w kwaterze Radia Maryja. Załatwił to ponownie Paweł Styrna. Najsympatyczniejsza była siostra, która prowadziła nas w modlitwie na koniec imprezy. Z drugiej strony jakiś człowiek marudził o „Żydach i masonach”, przez których „nic się nie da
zrobić”. Oznajmiłem mu, że mój przyszywany wuj cichociemny natychmiast rozstrzelałby go za szerzenie defetyzmu. Nienawidzę ciągle słuchać, że „nic się nie da zrobić”. Należy odczepić się od Żydów, a zająć swoimi sprawami. W rano niedzielę msza na Trójcowie (Holy Trinity), a potem wykład w szkole parafialnej – do drugiej po południu. Zaprosił mnie na to p.Andrzej Zgiet, prezes Stowarzyszenia Emigracji Polskiej. Było bardzo miło. Po spotkaniu p.Stanisław Edward Lis dał mi swoją rymowaną pracę „Zagadki Kolumba”. Potem spiskowałem z kolegą mecenasem, a o szóstej dr Bagiński zorganizował małe przyjęcie u siebie.
Oprócz usual suspects przybyli też dziennikarze: p.Andrzej Mikołajczyk (expat.com), jak zwykle solidny i życzliwy, oraz dynamiczna p.Ewa Dybioch z anglojęzycznego magazynu „Plus”. W poniedziałek rano kolejny wykład w Northeastern Illinois State University. Serdeczne dzięki przesympatycznym i superinteligentnym profesorkom: matematyczce Lidii Filuś i ekonomiście Krystynie Ciecierskiej oraz dziekanowi dr. Janet Fredricks. Zjawił się też konsul RP. Jakiś starszy pan dał mi swoje wspomnienia z Gułagu. Ledwo zdążyłem na samolot o 13.15. Był w Chicago taki wir, że nie zapamiętałem godności wszystkich, którzy z życzliwością
odnieśli się do mojej misji. Dlatego ich nie wymieniłem. Z góry wszystkich przepraszam.
A jest kogo przepraszać – na moich spotkaniach było kilkaset osób.