Kontratak eurokratów

REKLAMA

Irlandczycy odrzucili w referendum tak zwany traktat lizboński. Szok w kręgach euro entuzjastycznych trwał jednak tylko chwilę i bardzo szybko rozpoczęto strategię kontrataku.

Mimo wcześniejszych zapewnień przewodniczącego komisji europejskiej Jose Manuela Barroso o tym, że Unia nie ma planu ,,B”, zaraz po wynikach referendum tenże polityk stwierdził, że traktat jest żywy. Powiedział: 18 krajów już przyjęło traktat. Tylko Irlandia odrzuciła. Musimy kontynuować proces ratyfikacji, by na końcu mieć ogląd całej sytuacji. Dodał, że Irlandia miała prawo wyrazić swoje stanowisko, ale inne kraje też mają to prawo i wiem, że chcą to zrobić . Czyli ni mniej ni więcej zaprzeczył swoim wcześniejszym słowom o braku planu B. W wypowiedzi euro-szefa widać wyraźną arogancję i brak poszanowania dla woli wyrażonej w referendum. Co z tego, że Irlandia odrzuciła! My musimy kontynuować proces ratyfikacji. Wynika z tego, iż tak na prawdę wola obywateli nic nie znaczy a referendum było jedynie ozdobnikiem.

REKLAMA

Barroso mówił również, iż zamierza poprosić premiera Irlandii Briana Cowena, by ten wyjaśnił powody odrzucenia. Można tutaj zadać pytanie: w jaki niby sposób premier miałby to zrobić? Co ma powiedzieć? Może, że Irlandczycy nie dorośli do demokracji? Albo, że nie zrozumieli traktatu (co jest oczywistością, ponieważ prawie nikt nie rozumie tak zagmatwanego i nieprzejrzystego dokumentu)? Oczywiście takie wyjaśnienia już padają ze strony eurokratów. Oskarżenie o niedorosłość i niedojrzałość do demokracji jest standardową procedurą w takich przypadkach. W taki właśnie ton uderzyła ,,The independent”, w której stwierdzono, że Bruksela musi jakoś zareagować na deficyt demokracji oraz musi uporać się z populistami (czyli, według języka eurokratów, przeciwnikami traktatu). W tej samej gazecie znaleźć można stwierdzenie, że politycy muszą wytłumaczyć ludziom na czym polegają korzyści z członkostwa, zamiast „traktować Brukselę jak wygodnego kozła ofiarnego obwinianego za nieprzyjemne skutki globalizacji”. Z tego stwierdzenia jasno wynika pewien tok rozumowania: Jeśli ktoś głosował przeciw to jest niedostatecznie wyedukowany, nie ma w sobie odpowiedzialności obywatelskiej i musi zostać za rękę poprowadzony do celu przez Oświeconych (tak nazwał współczesnych decydentów Thomas Sowell w swojej książce ,,Oni Wiedzą Lepiej”). Euroentuzjaści nie biorą pod uwagę faktu, że ktoś mógł głosować przeciw właśnie dlatego, że posiadał pewną wiedzę i widział negatywne konsekwencje traktatu, albo po prostu dostrzegał jego jałowość i bezsens ukryty za setkami stron stwierdzeń, przepisów i deklaracji.

Irlandzka reakcja została nazwana krokiem w tył, co można wywnioskować z kolejnej wypowiedzi Barroso, który stwierdza, że należy znaleźć sposoby (na kolejnym szczycie UE), by pójść na przód. Czyli po dwukrotnym odrzuceniu dokumentu przez trzy narody, najpierw euro konstytucji przez Francję i Holandię, teraz traktatu przez Irlandię, Barroso nie widzi, że krok do przodu to właśnie brak traktatu. Cały czas wola obywateli nie stanowi dla tego polityka żadnego wyznacznika. Sytuacja taka mogłaby nie dziwić, gdyby Barroso nie był zdeklarowanym demokrata mówiącym wciąż o Unii obywateli, o wspólnej woli itp. Jeśli euro-szef powiedział by otwarcie, iż nie liczy się dla niego żadne głosowanie a traktat należy wprowadzić siłą, można by zrozumieć jego obecne wypowiedzi. Jednakże na dzień dzisiejszy wydają się one jedynie pełne hipokryzji i nielogiczne.

Oczywiście Barroso, podobnie jak dziennikarze z ,,The Independent” również wskazuje na głupotę Irlandczyków mówiąc, że odrzucenie traktatu nie jest wyrazem sprzeciwu wobec UE a jedynie niezrozumieniem dokumentu.

Kolejny nietrafiony argument eurokratów, za pomocą, którego próbują piętnować ,,złą Irlandię” mówi, o tym, że jeden naród nie ma prawa decydować o losach całej Unii. Włoska gazeta ,,La Republica” napisała, że: 10 tysięcy irlandzkich głosujących wykoleiło pociąg Traktatu Lizbońskiego, którym podróżowało 450 milionów europejskich obywateli. Porzucając dyskusję nad tym, czy UE rzeczywiście jest pociągiem czy może raczej okulawionym koniem, należy wskazać bezzasadność takiego argumentu. Irlandczycy rzeczywiście jako jedyni zagłosowali na ,,nie” ale nie dla tego, że są inni czy niewdzięczni tylko dlatego, iż jako jedyni mieli możliwość głosowania. W takiej sytuacji łatwo zrzucać całą winę na Irlandię. ,,La Republica” oraz inni komentatorzy uderzający w podobny ton, nie zauważają jednak faktu, że żadnemu innemu narodowi nie danym było w ogóle zagłosować. Tak propagowana przez UE demokracja zaistniała w tym przypadku tylko i wyłącznie w Irlandii. Inne państwa próbowały zupełnie (mimo protestów) zignorować obywateli i przepchnąć dokument w parlamentach. Taktyka była słuszna z punktu widzenia eurokratów, gdyż referenda w większości krajów na pewno skończyłyby się podobnym wynikiem jak w Irlandii. Francuzi i Holendrzy, którzy odrzucili prostszą wersję pod nazwą konstytucji raczej nie przyjęliby wersji bardziej zagmatwanej zwącej się traktatem. W Austrii, gdzie ponad 40% obywateli w ogóle chce wyjścia z Unii traktat nie miałby raczej żadnych szans (zresztą w Austrii odbywały się wielkie manifestacje sprzeciwiające się brakowi referendum). Estonia, Łotwa, Malta czy Wielka Brytania również nie byłyby pewnym elementem układanki. Jedynie w Niemczech czy w Polsce, czyli krajach, gdzie nie było żadnej dyskusji nad traktatem i w dominujących mediach panował euro entuzjazm, traktat raczej znalazłby poparcie obywateli.

Dlatego też oskarżanie Irlandii o skandal jest całkowicie nietrafione. ,,Le Figaro” przebiło w głupocie nawet ,,La Republicę” pisząc, że całe szczęście, iż Irlandia jest tylko jedna. Autorzy tej gazety zupełnie nie zauważają tego, o czym pisałem wyżej, że Irlandia jako jedyna mogła głosować.

Zarówno lekceważenie obywateli, jak i brak woli zrozumienia tego, że traktat zostanie odrzucony w prawie każdym głosowaniu daje się zauważyć bardzo wyraźnie. Słusznie spostrzegł to dziennik „The Irish Times” pisząc, że: w całej Europie notuje się sceptycyzm, brak zaufania oraz wszechogarniające odczucie, że Wspólnota straciła kontakt z obywatelami.. Zdaniem komentatorów dziennika nie można mówić o demokracji w Unii pięciuset milionów ludzi, kiedy jej instytucje odcinają się od obywateli, których reprezentują. Właśnie mianem odcięcia można określić komentarze polityków na temat rzekomej ,,niedorosłości” i ,,nieodpowiedzialności” Irlandczyków. To oni uważają, że obywatele odcinają się od Unii a nie widzą swojego wałsnego wyobcowania od obywateli.

Po ataku i słowach wyrzutu skierowanych pod adresem Irlandii eurokraci szybko zaczęli opracowywać plan ,,B”, którego oczywiście miało nie być. Takie same zapowiedzi pojawiały się przed odrzuceniem euro konstytucji przez Francję i Holandię. Wtedy również politycy zapewniali, że uszanują wolę narodów Europy i nie będą wprowadzać dokumentu tylną furtką. Następnie, już po odrzucenie zmieniono taktykę natychmiast stwierdzając, że w projekcie konstytucji jest paragraf, mówiący o tym, iż w wypadku odrzucenia przez obywateli konstytucja może być ratyfikowana w inny sposób. Nikt z nawołujących nie zadał sobie jednak trudu myślenia i nie wpadł na to, że jeśli odrzucono konstytucję jako całość, to również i ten paragraf już nie obowiązuje.

Obecnie, zaledwie dzień po referendum, mamy już plan ,,B”. Pierwszym jego punktem, jak pisze ,,La Republica” jest skłonienie państw niechętnych, by jeszcze raz zagłosowały nad dokumentem. Logika takiego planu jest porażająca. Ten genialny plan polega mniej więcej na tym: ,,weźcie pomyślcie jeszcze, może się jednak zdecydujecie?” albo ,,zagłosowaliście głupio, trzeba to powtórzyć, ponieważ nic nie rozumiecie i My wam wytłumaczymy jak trzeba głosować”. Powtórzenie referendum jest oczywiście jawną kpiną z woli wyrażonej przez Irlandczyków ale daje eurokratom czas na wzmocnienie wysiłków propagandowych. W końcu można przeprowadzać referenda tak długo dopóki nie osiągnie się wymarzonego rezultatu. Tylko po co w takiej sytuacji w ogóle odwoływać się do woli narodu, skoro i tak nie uważa się jej za istotny element podejmowania decyzji?

Druga wersja planu ,,B” polega na podsunięci do głosowania lekko zmienionej wersji (metoda wypróbowana), tak by Irlandczycy myśleli, że jest zmieniona na ich korzyść. Ten plan jest bardzo podobny do pierwszego.

Trzeci plan ,,B” (oczywiście wymyśli się tyle planów ,,B” ile będzie trzeba do przeforsowania traktatu) zakłada zwykłe zignorowanie wyniku referendum i kontynuowanie procedury ratyfikacji prze inne kraje. Taki, wydawałoby się niemożliwy do zaakceptowania, pomysł przedstawił premier Wielkiej Brytanii. Zwolennikiem tegoż rozwiązania jest również polski publicysta ,,Trybuny” Wiesław Dębski, który uważa, że nie należy przywiązywać wielkiej wagi do wyniku referendum, gdyż Irlandia jest tylko jednym krajem z 27. Czyli referendum było niepotrzebne i Irlandczycy nie mają nic do gadania. Dębski zasugerował, tym razem wykazując się szczerością, że Europa powinna się podzielić na tych, którzy chcą zrzec się suwerenności (jeszcze niedawno zwolennicy traktatu mówili, że traktat w żaden sposób nie ogranicza suwerenności) i na tych, którzy chcą zostać w tyle. Tu występuje tradycyjne dzielenie na postępowych (czyli zwolenników wizji Oświeconych) i ciemnogród czyli przeciwników traktatu, euro konstytucji itp., zwanych przez postępowców także populistami i demagogami.

Podsumowując można stwierdzić, że kontratak i rekcja na wyniki referendum składała się z trzech elementów:

1. Zlekceważenie i umniejszenie woli głosujących
2. Zrzucenie całej winy na Irlandczyków i oskarżenie ich o hamowanie rozwoju, niedojrzałość i nierozumienie demokracji, przy jednoczesnym braku zauważenia, iż inne kraje nie mogły głosować.
3. Szybkie opracowanie kilku planów ,,B”, które mają na celu przepchnięcie traktatu mimo legalnie wyrażonego sprzeciwu.

Na koniec można jeszcze dodać, iż premier Tusk, już nie chce robić z Polski drugiej Irlandii i również popiera ponowne próby narzucenia traktatu. Swoją trudno sobie wyobrazić, żeby np. Metternich nie przeczytał kluczowego dokumentu regulującego stosunki jego państwa z innymi. Jednakże w przypadku Tuska mamy do czynienia z taką sytuacją. Poza tym według niego Irlandczycy są nierozsądni, bo nie rozumieją i dlatego odrzucili traktat ale premier jest rozsądny bo jest za choć także nie czytał i zapewne nie rozumie.

(źródło: http://konserwatyzm.pl/content/view/3572/111/)

REKLAMA