Jak zniszczyli Kazika

REKLAMA

Kazimierz Marcinkiewicz jest postacią już tylko śmieszną – sposób, w jaki merdia relacjonowały jego romans i rozwód bliższy był stylowi paparazzi podglądających na plaży szemraną aktoreczkę topless niż nawet najbardziej chamskim relacjom o prywatnym życiu polityków, jakie się do tej pory w Polsce trafiały.

[nice_alert]Być może jest to zabieg świadomy, który ma „zasłonić” sprawę pracy dla Lehman Brothers i spekulacji złotówką. Być może to w dalszym ciągu długie ręce prezesa Jarosława. Być może… Ale czy warto sobie tym zaprzątać głowę? W końcu ani szemranej aktoreczce, ani Marcinkiewiczowi, krzywda się nie dzieje – dobrze czy źle, byle po nazwisku! Sami sobie taką profesję wybrali… Bo czy „nauczyciel z Gorzowa” kiedykolwiek na serio wierzył, że pracę w zawodzie premiera dostał w uznaniu zasług innych niż komediowe? Trudno powiedzieć.[/nice_alert]

REKLAMA

Jeśli nawet miał takie złudzenia, powinien był się ich pozbyć po tym, jak został wystawiony do walki o prezydenturę Warszawy – i przegrał, o co ludzie prezesa Jarosława starannie zadbali. Prezes Jarosław za jednym zamachem pozbył się potencjalnie groźnego konkurenta do władzy w partii i zademonstrował wszystkim innym członkom gangu, tj. rzecz jasna, partii – czym kończy się wyrastanie ponad głowę prezesa. Nie dziwota, że członkowie PiS od tej pory pilnie ćwiczą chodzenie na czworakach – przy wzroście ich wodza, żadna inna postawa nie wydaje się bezpieczna!

[nice_info]Sposób przeprowadzenia tej akcji będzie kiedyś (a może już jest?) opisywany w podręcznikach do pijaru: wszystko tam było w uśmiechach, uściskach dłoni, po prostu bon ton, pardon i kwiatek w butonierce! A mimo to merdia widziały tylko to, co miały widzieć: śmiesznego człowieczka, który na pewno nie nadaje się do rządzenia milionowym miastem (choć przed chwilą „nadawał się” do rządzenia 40-milionowym narodem). To nie przypadek – to sztuka![/nice_info]

Zapewniam Państwa, że dysponując stosunkowo niewielkim budżetem, można doprowadzić do śmierci cywilnej dowolnej osoby fizycznej lub prawnej, zmusić dowolną osobę do takiego lub innego działania lub też powstrzymać ją przed takim lub innym działaniem – wyłącznie dzięki temu, że osób fizycznych czy prawnych, które byłyby odporne na skoncentrowany atak merdiów, od dawna już nie ma. Jeśli nawet taki atak nie spowoduje od razu wymiany władz osoby prawnej lub aresztowania osoby fizycznej (co dzieje się, a w każdym razie może się zdarzyć w przypadku, gdy taka osoba jest w oczywisty sposób zależna od władzy; władza ceni nade wszystko święty spokój i nikt, kto wystawia się na krytykę merdiów, tenże święty spokój burząc, nie może liczyć na jej pobłażliwość!), da do myślenia kontrahentom, wspólnikom i kredytodawcom… To wystarczy!

[nice_info]Nie każdy może to zrobić i nie każdy, kto mógłby, potrafi. Zadbać trzeba o mnóstwo szczegółów. Atak zbyt grubymi nićmi szyty – a takie są najczęstsze – łatwy jest do odparcia, a przy tym odsłania często mocodawcę, narażając go na srogą zemstę. To rzeczywistości naszych merdiów pospolitość skrzeczy. Udają się ataki subtelne, koronkowe, nie bezpośrednie, a przy tym skoncertowane na przynajmniej kilka różnych, pozornie od siebie niezależnych merdiów. Robi się wtedy z tak różnorodnego wrzasku prawdziwy vox populi.[/nice_info]

Przy tym wcale różne te merdia nie muszą być między sobą jakoś pod stołem zblatowane, należeć do sitwy, mafii czy służb. Zupełnie wystarczy, jeśli zainteresowany pijarowiec zna jednego pana redaktora tu, sekretarza redakcji tam, wydawcę gdzie indziej – i już tworzy się spółdzielnia, doraźnie posiłkowana płatnymi usługami znajomych tych znajomych, i tak dalej… W istnienie nie sponsorowanych artykułów, przyznam – poza „NCz!” i „Końskim Targiem”, gdzie sam pisuję – nie wierzę!

[nice_alert]Oczywiście „każdy dusi swego” i „wedle stawu grobla”. Zupełnie innego kalibru merdialnej wrzawy potrzeba dla położenia kontraktu na budowę, dajmy na to, wiaduktu na drodze lokalnej – innego zaś, gdy chce się obalić sam rząd. Samo podniesienie wrzawy, nawet inteligentne i dobrze skoncertowane, w dzisiejszych czasach nie wystarczy.[/nice_alert]

Cierpimy na nadmiar, nie na brak informacji – wrzawa ten nadmiar tylko powiększa. Stąd zresztą najlepszą strategią obrony przed takim atakiem nie jest dementowanie, zaprzeczanie czy protestowanie – trzeba zrobić własną wrzawę, aż ludzie od tego literalnie ogłuchną, zgłupieją i nie będą wiedzieli, co o tym myśleć. Aby wrzawa była skuteczna, musi mieć odpowiednią wagę. Służą temu specjalne merdia, tzw. opiniotwórcze – „NCz!” do nich na przykład nie należy i stąd można tu pisać, co się komu żywnie podoba, choć nie ma to znaczenia, bo pozostałe merdia przez dwa dziesięciolecia konsekwentnie robiły, co można, aby to pismo i jego Czytelników przedstawić szerokiemu ogółowi jako w najlepszym razie nieszkodliwych frustratów.

[nice_info]Jeśli jednak jakaś informacja pokaże się w głównym wydaniu „Faktów” – a, to co innego! Jak się nie ma takich możliwości (w końcu „Fakty”, a nawet i „Fakty po faktach” z gumy nie są, a wojny książąt pijaru toczą się nieustannie; nieustannie też podnosi się gdzieś wrzawa w takiej czy innej sprawie), to najlepiej mieć kogoś w obozie wroga. Zaiste wielka władza tkwi w nożyczkach prostego chłopca od przeglądu prasy – podsunie się szefowi szkalujący go tekst na pierwszej stronie tegoż (nawet jeśli zamieścił go lokalny „Informator Dzielnicowy”), albo i nie.[/nice_info]

Szef straci rezon i zacznie się czuć kopany – albo i nie… Bo nie ma co ukrywać – to nie jest tak, że z jednej strony krwiożercze piranie, a z drugiej niewinne dziewice w kąpieli. Rzeczpospolita jak długa i szeroka, od Bałtyku po Tatry i od rady sołeckiej po Sejm, jest jednym wielkim polem bitwy. Bitwy pijarowej naturalnie. Nieustającej wojny każdego z każdym. Kto tego nie zauważył w porę, martwy już jest – jak, nie przymierzając, Kazimierz Marcinkiewicz.

REKLAMA