Ten jest właścicielem, kto decyduje!

REKLAMA

JE Hugon Chavez, prezydent „Boliwariańskiej Republiki Wenezueli”, postanowił udowodnić, że niemożliwe jest możliwe. W socjalizmie bowiem wszystko jest możliwe. ŚP. Jonasz Kofta napisał kiedyś piosenkę, której strofka o wódce kończyła się słowami: „Gdyby nam kiedyś/ Tego zabrakło…/ Nie – nie zabraknie!”.

[nice_info]Nie minęło 10 lat, a wódkę można było kupować tylko na kartki… Mój śp. Ojciec zawsze mi wyjaśniał, dlaczego w Polsce okupowanej przez PRL nie ma kopalni złota: „Bo państwa nie stać, by dopłacać do każdego wydobytego kilograma”. I oto p. Chavezowi udało się doprowadzić niemal do bankructwa… koncern wydobywający ropę naftową! Wierny uczeń p. Chaveza, JE Benedykt Hussein Obama (bo tak brzmi po polsku imię i nazwisko tego najśmieszniejszego z amerykańskich prezydentów), przeprowadził (połowicznie, na szczęście) coś, co doprowadziłoby Stany Zjednoczone do podobnego stanu: ustawę o „czystej energii” (takie „połowiczne Kyoto” – więcej na ten temat tutaj). Na szczęście Senat to najprawdopodobniej obali – bo senatorowie to ludzie poważni i umiejący liczyć.[/nice_info]

REKLAMA

Natomiast motłoch z tzw. „Izby Reprezentantów” przegłosował to-to. Co prawda tylko 219: 212 – i to dzięki temu, że p. Obama (nakręcany przez ober-machera od kantów na CO2, p. Alfreda – vulgo „Al” – Gor’a) osobiście dzwonił do posłów-Demokratów i straszył, groził i obiecywał. Jest rzeczą zdumiewającą, do jakiego stopnia d***kracje nie uczą się na swoich błędach. Przecież p. Obama nie musiał ani daleko, ani głęboko szukać: parę lat temu najbogatszy stan, Kalifornia, wprowadził surowe przepisy „ekologiczne” – i… w Kalifornii zabrakło prądu! Były wyłączenia – jak w Rumunii za śp. Mikołaja Ceauşescu lub w Albanii za śp. Envera Hoxhy.

[nice_info]Okazuje się, że to, iż elektrownie w Kalifornii były prywatne, zupełnie nie uchroniło stanu przed katastrofą energetyczną. Cóż z tego, że są prywatne – skoro dowolna paczka ignorantów (czyli posłowie do stanowego parlamentu) mogą narzucić im takie warunki, że prądu po prostu nie da się produkować. Albo produkuje się bardzo drogo. Zdumiewające, że za czasów Edisona, czyli ponad 100 lat temu, przy niesłychanie prymitywnej technice, wyłączenia prądu niemal się nie zdarzały. Bo firmy produkujące prąd nie tylko były prywatne – ale też same decydowały o tym, czy robią elektrownię na wodę, wiatr, ropę czy węgiel.[/nice_info]

Proszę zrozumieć: ten jest właścicielem, kto decyduje. Jeśli w rzekomo „prywatnej” elektrowni jakaś władza może coś nakazać lub zakazać – no, to nie jest to elektrownia prywatna, tylko państwowa, stanowa lub miejska. Koniec i kropka. Proszę starannie odróżnić dwie sytuacje:

1. Istnieje cała kupa praw o prowadzeniu elektrowni. Ja je znam – i znając je, zakładam elektrownię. To jest moja prywatna elektrownia, i dopóki przestrzegam prawa, żaden urzędnik ani parlament nie ma nic do gadania.

2. Przepisów jest może i mniej, zakładam elektrownię – ale ONI (politycy i urzędnicy) mają prawo wtrącać się do niej, zmieniać przepisy i wydawać rozporządzenia. To już wtedy nie jest moja elektrownia – tylko ICH.

No więc w Kalifornii władze się wtrąciły – i teraz p. Obama też się wtrąca, chcąc zmieniać reguły gry w trakcie meczu. Skutki byłyby, oczywiście, makabryczne – na szczęście, jak napisałem, Senat to najprawdopodobniej uwali. Natomiast okupująca nasz piękny kraj III Rzeczpospolita podpisała coś gorszego: ten absolutnie kretyński „Protokół z Kyoto”, co spowoduje podwojenie ceny, jaką płacimy za prąd. Oczywiście gdy więcej zapłacimy za elektrykę, to mniej kupimy spodni, butów i kiełbasy – co boleśnie odczują: krawcy, szewcy i masarze. 10% zyskają ci, co produkują urządzenia „zabezpieczające Ziemię”, a 90% obywateli na tym straci.

Eee tam: Mr. Obama sam się wyżywi!

REKLAMA