İnalcık a Imperium Osmańskie

REKLAMA

Pierwszy raz usłyszałem o profesorze Halilu İnalcıku w połowie lat osiemdziesiątych. Pałętałem się wtedy po Berkeley i dowiedziałem się, że odbędzie się wykład o Imperium Osmańskim. Dla mnie to była „Turcja”, a odczyt, który historyk ten wygłosił, wydał mi się wielce specjalistyczny. Dopiero po kilku dobrych latach dojrzałem do delektowania się zbiorem jego rozpraw „Essays in Ottoman History” [„Eseje o historii osmańskiej”] (Eren, Istanbul, 1998). Jednak wówczas, w czasie moich studiów zasadniczych w Kalifornii, Turcy pozostawali raczej poza moimi bezpośrednimi zainteresowaniami, pojawiając się jedynie jako okupanci na Bałkanach albo przeciwnicy Rosji bądź sojusznicy Niemiec.

[nice_info]Schyłkowe Imperium Osmańskie to „chory człowiek Europy”. A okupowane przez Turków Bałkany to tło do rozważań o równowadze siły (balance of power) czy partykularyzmach małych narodów. Taką perspektywę na wykładach u profesora Istvána Deáka, już na Uniwersytecie Columbia, utrwaliła w swoich pracach głównie niezrównana przewodniczka po Bałkanach, Barbara Jellavich. Jednak profesor Mihai Maxim, na którego bałkańsko-ottomańskie seminarium zacząłem wnet uczęszczać, odgrzebał w mojej pamięci İnalcıka. Maxim w dużo bardziej subtelny sposób przedstawił państwo Wielkiej Porty.[/nice_info]

REKLAMA

Według niego, stanowiło ono utworzone w wyniku podboju wielokulturowe imperium, które u szczytu swej potęgi było tolerancyjne i atrakcyjne nawet dla mniejszości (uciekli do niego przecież hiszpańscy Żydzi, a Grecy długo prosperowali – str. 379-389). Dopiero u swego schyłku krwawo zapisało się w dziejach okupowanych narodów peryferyjnych i wewnętrznych mniejszości. Maxim powoływał się przy tym z wielkim szacunkiem na İnalcıka. Podobne hołdy do dziś składa mu mój kolega z pracy, profesor Doug Streusand. Jako jego były student lubi mówi o nim per „İnalcık Bej”.

Co jest źródłem takiego wielkiego sukcesu İnalcıka na Zachodzie? Bezsprzecznie jest on wielkiej klasy naukowcem – wybitnym dziejopisarzem, który na swoim polu ma niewielką konkurencję wśród anglojęzycznych badaczy. Po prostu niewiele osób zajmuje się Imperium Osmańskim na tak wysokim poziomie profesjonalizmu. Niewielu tak intensywnie grzebie w tureckich archiwach, choć nie zapominajmy, że ich część pozostaje nadal zamknięta przez państwo – ale nie przed İnalcıkiem. Ponadto historyk ten unika prymitywnej, nacjonalistycznej wykładni dziejów; jest krytycznym przewodnikiem po przeszłości swego kraju. Po prostu inne podejście nie znalazłoby posłuchu w międzynarodowych kręgach naukowych, których nacjonalizmy nie podniecają, a już zwłaszcza nacjonalizmy małych narodów.

Dlatego na przykład, dyskutując nad późnośredniowiecznym opisem historii powstania państwa osmańskiego, İnalcık słusznie odrzuca dosłowną interpretację tej kroniki jako ahistoryczną: „przecież to jest topos literatury średniowiecznej, stworzony, aby legitymizować pochodzenie dynastii” (str. 39). Przy tym weryfikuje pozytywnie inne kroniki na podstawie opisów folkloru oraz „nazw własnych miejsc i szczegółów topograficznych” (str. 69). Jednak główną tajemnicą sukcesu İnalcıka jest to, że o sprawach osmańskich, a nawet tureckich potrafi on mówić językiem, który odpowiada wrażliwości intelektualnej naukowców Zachodu. İnalcık umie to robić, bowiem zna zarówno cywilizację zachodnią, jak i swoją – imperialną ottomańską muzułmańskiego kalifatu oraz zsekularyzowaną, narodowo-socjalistyczną Republiki Tureckiej. Historyk ten wie, że pewne zjawiska rodzime całkowicie obce dla ludzi Zachodu można wytłumaczyć, odszukując analogie – mniej lub bardziej trafne – które dla nich mogą być rzeczywiście czy pozornie zrozumiałe.

[nice_info]Często ludzie znający obcą kulturę jedynie powierzchownie mają tendencję do ulegania pokusie „lustrzanego wyobrażenia” (mirror imaging). Jest to błędne porównywanie zjawisk obcych do zjawisk nam znanych i wysnuwanie na tej podstawie wniosku o tożsamości obu, mimo że w rzeczywistości brak między nimi związku (nota bene przez dekady w taki właśnie sposób liberalny establishment w USA patrzył na Związek Sowiecki: „Sowieci chcą pokoju tak jak my, a więc jeśli pozbędziemy się całej naszej broni nuklearnej, to oni nas nie zaatakują. Tylko szaleńcy chcieliby wojny” – twierdzili twórcy doktryny o jednostronnym rozbrojeniu – unilateral disarmament).[/nice_info]

W każdym razie w wydaniu İnalcıka lustrzane wyobrażenie nie prowadzi donikąd, lecz pomaga ludziom Zachodu intelektualnie ogarnąć zjawiska spoza ich sfery cywilizacyjnej, zaakceptować je jako swoje. W eseju „Stambuł jako miasto muzułmańskie”, zręcznie stosując porównania z zachodnioeuropejskim modelem urbanistycznym, İnalcık przekonuje, że islamski model miasta był do pewnego stopnia analogiczny. Ale przecież w istocie oba modele były diametralnie różne.

Miasta łacińskiego chrześcijaństwa były prawie całościowo zaplanowane, wraz z kościołem, rynkiem i
ulicami, gdzie znajdowały siedzibę rozmaite cechy, oraz często zamkiem i murami obronnymi. Pewien
bezład dopuszczany był dopiero poza obrębem fortyfikacji miejskich. Tymczasem w miastach muzułmańskich planowanie ograniczało się do najbliższego otoczenia instytucji religijnych, państwowych i handlowych. Pozostałe obszary miejskie nie podlegały planowaniu. Nawet na cmentarzach panował chaos.

[nice_alert]Nota bene İnalcık niewątpliwie ucieszy libertarian twierdzeniem, że miało to korzenie teologiczne. „Wierzono, że w takich wypadkach ludzka interwencja jest czynem przeciw celom boskim” (str. 263). Panowała więc urbanistyczna anarchia, w morzu której wysepkami jakiegoś porządku były bazary i meczety, przy których znajdowały się nie tylko szkoły i rozmaite instytucje, ale i pałace możnych oraz centra władzy. Dlatego dla İnalcıka urbanistyka muzułmańska odzwierciedla „pobłogosławione przez Boga centrum władzy”, czyli źródło „hierarchicznej i scentralizowanej struktury Imperium Osmańskiego” (str. 258).[/nice_alert]

Zresztą sam İnalcık potrafi też pisać o „lustrzanym wyobrażeniu” i jego zgubnych skutkach. Ofiarą takiej postawy padli np. włoscy mieszkańcy podstołecznego miasta Galata, którzy bez walki poddali się sułtanowi po upadku Konstantynopola. Włosi myśleli, że kapitulując, automatycznie zachowują warunki, które obowiązywały pod panowaniem ostatniego cesarza, a więc zachowają szeroką wolność, autonomię oraz przywileje. Jednak sułtan szybko im wyjaśnił, że w cywilizacji islamskiej istnieje tylko całkowite poddaństwo. Poddając się, stali się po prostu jego niewolnikami. I tak mieli szczęście – gdyby stawili opór zbrojny, nie tylko staliby się jego niewolnikami, ale również wydaliby swoje miasto i rodziny na łup armii. A to oznaczałoby rzeź i masowe gwałty, jak miało to miejsce przy podboju stolicy Imperium Bizantyjskiego (str. 197 i 275-289).

Ciekawa jest periodyzacja stosowana przez İnalcıka. Badacz wychodzi z założenia, że należy odrzucić „sztywne ramy oparte na wydumanej teorii historii” (str. 18). Periodyzacja opiera się na fazach równowagi: najpierw między Imperium Osmańskim a państwami ościennymi, zaś następnie wewnątrz-imperialnej między władzą sułtana a instytucjami imperium, szczególnie w dziedzinie systemu użytkowania ziemi, który był podstawą społeczeństwa osmańskiego oraz utrzymania i funkcjonowania państwa.

Państwo to sułtan. To on był właścicielem ziemi i panem wszystkiego w imperium. Ale nawet sułtan ograniczony był instytucjami: biurokracją państwową i religijną (küttâb i ulema – str. 121 i 141). Tutaj İnalcık przywołuje Maxa Webera, pokazując, że na Zachodzie nie zawsze sprowadzano system osmański do „orientalnego despotyzmu” (str. 113). İnalcık podkreśla, że podbój imperium odbył się przy udziale innowierców skłóconych z własną wspólnotą: prawosławnych Bizantyjczyków, antykatolickich Serbów czy – w mniejszym stopniu niż się powszechnie przypuszcza – postbogomilskich Bośniaków (str. 239). Oraz – szczególnie na Bałkanach – przy biernej postawie chłopstwa, które chwilowo zyskało na zniszczeniu poprzedniego systemu.

[nice_info]Po podboju Cerkiew prawosławna kolaborowała z Portą, egzekwując od wiernych rozmaite powinności na rzecz państwa (str. 214). Innowiercy płacili podatki, a muzułmanie nie. Poziom dobrobytu tych ostatnich odzwierciedlał potęgę Porty. Państwo osmańskie przechodziło okresy upadku i reformy. Ogólnie biorąc, władzę legitymizował islam w formie kalifatu i potęga militarna. W okresie rozkwitu sułtan niepodzielnie panował w centrum. W momencie osłabienia Stambułu na znaczeniu zyskiwały siły odśrodkowe, a na peryferiach pojawiały się alternatywne ośrodki władzy.[/nice_info]

„Wszechobecne łapówkarstwo i złodziejstwo”, które zawsze istniało w Porcie, stawało się wtedy nieznośne (str. 173). Imperium Osmańskie nie było rajem dla kupców. Raison d’état spowodowała na przykład zamknięcie Morza Czarnego dla handlu międzynarodowego (str. 415-445). Siłą napędową państwa był dżihad, „Święta Wojna”. Prowadzono ją w całym świecie islamskim (od Bałkanów do Indonezji). Porta oscylowała między wojną a pokojem, aby móc skupić się tylko na jednym froncie. „Przewodnią zasadą osmańskiej polityki zagranicznej było utrzymanie podziałów w świecie chrześcijańskim” (str. 20). Dżihad zarzucono dopiero w XVIII wieku. Ale pryncypia polityki zagranicznej pozostały niezmienne do końca. İnalcık każe nam też pamiętać, że „dla muzułmanów ziemia raz zdobyta przez islam pozostaje na zawsze muzułmańska i jej utratę uznaje się za tymczasową” (str. 56).

Na potrzeby tej recenzji zaledwie otarłem się o bogactwo wiedzy, która płynie z mądrości İnalcıka Beja. Nauczyć się można od każdego, jeśli się tylko chce.

REKLAMA