Irlandczycy pod presją

REKLAMA

Declan Ganley zapala cygaro w swoim biurze. – Chyba nie macie nic przeciwko temu, że łamię przepisy unijne? – pyta z szyderczym chichotem, patrząc na dymiącego partagasa D Numer 4. Multimilioner, który już raz powstrzymał Irlandczyków przed przyjęciem lizbońskiego traktatu, znów wraca do akcji. W piątek 2 października zamierza powtórzyć swój sukces.

[nice_info]Rok temu, między innymi za sprawą Ganleya, Irlandczycy odrzucili traktat lizboński. Jednak w najbliższy piątek pójdą kolejny raz głosować. Ajatollahowie z Brukseli dokonali kosmetycznych poprawek, zagwarantowali mieszkańcom Zielonej Wyspy parę przywilejów, m.in. neutralność militarną, zachowanie praw dotyczących aborcji – i przymusili Irlandczyków do ponownego głosowania.[/nice_info]

REKLAMA

Zdrada klerków

– Wierzymy, że traktat jest dobry dla Irlandii i dobry dla Europy. Tym razem większość powie „tak” – mówi irlandzki premier Brian Cowen. I ostatnie sondaże zdają się potwierdzać jego prognozy. Pogłębiający się kryzys gospodarczy sprawił, iż poparcie dla traktatu wzrosło. Podobno opowiada się za nim 54 procent wyborców. Ale 15 miesięcy temu sondaże także wieściły zwycięstwo zwolenników unijnej integracji.

[nice_info]Jednak tym razem rząd i eurofile wyciągnęli wnioski z porażki. Wówczas prowadzili dość niemrawą agitację. Teraz trzeba przyznać, że przejawiają większy dynamizm. Slogany „Ireland for Europe” widać na każdym skrzyżowaniu w Dublinie i innych miastach.[/nice_info]

Prounijni lobbyści dostali z Brukseli spory zastrzyk pieniędzy. 500 tys. euro na zasypanie Dublina agitacyjną bibułą. Posiadacze telefonów komórkowych są zadręczani SMS-ami zachęcającymi do głosowania – oczywiście za przyjęciem traktatu. „Od Ciebie zależy przyszłość Europy”, „Nie dopuść, by wykoleił się europejski pociąg” – takie komunikaty śle grupa agitatorów skupiona wokół byłego szefa Parlamentu Europejskiego, Pata Coxa.

– Drugie „nie” podminuje wszystkie europejskie projekty i wywrze nieodwracalne piętno na naszą przyszłość – mówi Eamonn Battes, który wysłał na ulice parę setek agitatorów. Jeśli Irlandczycy poprą traktat, wtedy zarówno on, jak i przedstawiciele rządu, dyplomaci, lobbyści odetchną z ulgą. Zresztą nie tylko w samej Irlandii, ale i w unijnej Europie. Bo na dobrą sprawę nie wiedzą, co zrobić, jeżeli Irlandczycy pozostaną uparci i utrącą go po raz drugi.

Znów wielka niewiadoma

Bo chociaż optymistycznie mówi się o przewadze zwolenników Brukseli, włos zjeżył im niedawno sondaż przeprowadzony na zlecenie gazety „The Irish Times”. A tam poparcie deklarowało jedynie 46 procent pytanych. Nic więc dziwnego, że na chodniki wyległy kolejne zastępy agitatorów, na ulice wyjechały następne autobusy wymazane prounijnymi hasłami. Agitacja idzie na całego i nie sposób jej uniknąć. W cieniu pozostała nawet kampania reklamowa browaru Guinnessa, obchodzącego właśnie 250. rocznicę istnienia.

Argumenty za i przeciw słychać na każdym rogu ulicy, w każdym pubie. Niemal wszystkie latarnie, wszystkie słupy w Republice Irlandii upstrzone zostały plakatami wyborczymi. Trwają niekończące się dyskusje w telewizji i radiu. – Zakreślając „tak”, głosujesz za miejscami pracy – mówią ci, którzy doszli do wniosku że z celtycki tygrys bez Brukseli straci kły i pazury i zamieni się w drzemiącego, wyleniałego kociaka. – Unia uwielbia trzymanie wszystkich za mordę i regulowanie każdej sfery życia. Głosuj na „nie” – odszczekują się przeciwnicy ściślejszych związków z Eurosojuzem.

[nice_info]Unia dała Irlandii pewne gwarancje. Ale sceptycy zauważyli, że nie zostały one wpisane do tekstu traktatu, stąd też mają wątpliwości, czy w przyszłości zostaną dotrzymane. Z drugiej strony są oburzeni presją, jaką wywarto na ich kraj. – Gdy Francuzi glosowali na „nie”, gdy Holendrzy także odrzucili traktat konstytucyjny, dlaczego na siłę trzymano się jego formuły? – pytają.[/nice_info]

Po czerwcowej porażce w wyborach do Europarlamentu Declan Ganley zapowiedział, że nie będzie angażował się w kampanię wokół traktatu. Jednak wytrzymał tylko dwa miesiące. Najwyraźniej polubił zmagania w których stawiano go w pozycji Dawida walczącego z Goliatem. I znów chce zadać nokautujący cios. Ku przerażeniu zarówno irlandzkiego rządu, jak i opozycji, włączył się do kampanii. Mówi, że jego powrót na linię frontu sprowokowali unijni agitatorzy, którzy nie mając żadnego mandatu społecznego, plotą banialuki i świadomie wprowadzają Irlandczyków w błąd.

Ganley w akcji

Eurofile kreślą apokaliptyczne konsekwencje ponownego odrzucenia traktatu. – Starają się wystraszyć Irlandczyków, plotąc bzdury, że glosowanie na „tak” da miejsca pracy, będzie ożywcze dla gospodarki itp. Ja zaś jestem przekonany, że będzie wręcz przeciwnie. Spowoduje utratę miejsc pracy – uważa Ganley. I dodaje, że przedreferendalna debata celowo została skierowana na zastępcze tematy, że politycy celowo tłumili poruszanie takich zagadnień jak m.in. francuska propozycja „harmonizacji” podatków w całej Unii. – Całkowitym milczeniem kwitowane jest przekazanie do Brukseli wszystkich kluczowych kompetencji. To wykastrowanie suwerenności państwowej – argumentuje.

[nice_info]Nie wiadomo jednak, czy tym razem większość głosujących Irlandczyków podzieli jego stanowisko. 47-letni Michael jest farmerem z hrabstwa Kilkenny. Orał ziemię, uprawiał warzywa. To tacy ludzie jak on sprawili, że traktat jeszcze nie wszedł w życie. Poprzednio głosował na „nie”. Tym razem jest przekonany, że trzeba postawić znak w innej rubryce. – O Jezu, nie mamy wyboru. Nasz kraj jest na kolanach. Nie chcemy przecież, by zatonęła ta łajba. A bez unijnych pieniędzy Irlandia znajdzie się na ekonomicznym dnie – dodaje.[/nice_info]

Zdaniem części społeczeństwa ma rację bo „kryzys gospodarczy mocno daje się we znaki”. Ceny nieruchomości spadły od początku roku o blisko 50 procent, bezrobocie sięgnęło 12 procent, a „zagrożone jest kolejne 35 tys. miejsc pracy”. Niemal w każdym miasteczku i większej wiosce pełno jest szkieletów na wpół wybudowanych domów, które nie mogą znaleźć nabywców.

[nice_info]Strach farmera podzielają rząd i opozycja. Argumentują, że trzeba głosować za przyjęciem traktatu. Za dokumentem jest nawet Kościół katolicki, a księża z ambon głoszą, iż nie ma żadnych religijnych czy moralnych przeciwwskazań dla poparcia Brukseli.[/nice_info]

Ukarzą premiera?

Ten jednolity front może się jednak okazać nieskuteczny. Poparcie społeczne bowiem mimo wszystko spada, a przybywa niezdecydowanych. Przeciwko traktatowi z Lizbony jest partia Sinn Féin – polityczne ramię Irlandzkiej Armii Republikańskiej – i inne nacjonalistyczne ugrupowania, uważające, że ratyfikacja umowy obala tradycyjną neutralność kraju. Ponadto wielu głosujących sądzi, że 2 października to doskonała okazja, by ukarać premiera Briana Cowena i całą jego partię Fianna Fail oraz resztę politycznego establishmentu za wiernopoddańczą, probrukselską politykę, która i tak nie uchroniła Irlandii przed kryzysem.

Druga porażka w referendum byłaby najlepszym sposobem odesłania Cowena w polityczny niebyt. Potrzebna więc będzie mobilizacja wszystkich zwolenników traktatu, by nie tkwili w przekonaniu, że gwarancje uzyskane od Unii przez rząd Irlandii same z siebie przesądzą o pozytywnym wyniku referendum.

REKLAMA