Przedratyfikacyjna analiza sytuacji w Niemczech i Iralndii

REKLAMA

Wydaje się, że w ostatnich miesiącach, co najmniej od czerwca br., współczesna eurobolszewia jakby trochę przyhamowała swoją wielką ideologiczną i polityczną ofensywę z lat 2003-2008 – ofensywę na rzecz budowy federacyjnosocjalistycznego europaństwa, na rzecz wprowadzenia „karty praw podstawowych”, „harmonizacji podatków”, nadzwyczajnych przywilejów dla międzynarodowej i ponadnarodowej biurokracji, dla związków zawodowych, kolorowych imigrantów, pederastów itd.

[nice_info]Jedną z głównych przyczyn tego taktycznego i okresowego zahamowania jej niektórych, czasami wręcz neobolszewickich dążeń i postulatów była i jest z pewnością kwestia irlandzka.[/nice_info]

REKLAMA

Po przegranym przez eurokomunę referendum na Zielonej Wyspie w sprawie traktatu Unii Europejskiej z Lizbony (w czerwcu ub. roku), najwyraźniej postanowiono odczekać z kolejną ofensywą socdemokratycznego „postępu”. Odczekać do czasu zaplanowanego, skutecznego uśpienia czujności Irlandczyków czy Brytyjczyków i przekonania większości z nich, że jednak warto podporządkować się „Europie”, jej prawom i nowej wersji jej „konstytucji”, jej systemowi finansowemu i bankowi centralnemu. Oraz politycznym euro-Sowietom z Brukseli.

[nice_info]3 października rano już będzie wiadomo, czy Irlandczycy po raz kolejny odrzucą w referendum narzucany im traktat UE z Lizbony – bardzo niebezpieczny dla sprawy zachowania ich wolności, tradycji i dobrobytu. Czy też jednak niestety ulegną ogromnej, choć dość cichej (tym razem) presji i propagandowej manipulacji ze strony własnego rządu, unijnej Brukseli czy rządowego Paryża?[/nice_info]

Nie ulega jednak wątpliwości, że po ewentualnym sukcesie w Irlandii eurofederastów i całej eurokomuny nastąpi co najmniej kilkuletnia faza kolejnej ich ofensywy. Będzie ona miała miejsce zapewne jeszcze tej jesieni, a nabierze rozpędu najpóźniej tuż po wyborach parlamentarnych w Wielkiej Brytanii. A te wybory mają się odbyć najpóźniej w maju przyszłego roku.

Naciski i „gwarancje” UE

Na dwa tygodnie przed ponownym referendum w Irlandii (2 października) nasiliły się groźby i naciski przedstawicieli UE wywierane na irlandzkie społeczeństwo. Np. 19 września przewodniczący Komisji UE, José Manuel Barroso, ostrzegł (podczas pobytu w Dublinie), że jeśli Irlandczycy znowu zagłosują „nie” w sprawie lizbońskiego traktatu, ich kraj straci prawo wyznaczania jednego z kilkunastu komisarzy UE w każdej kadencji Komisji. Jedyny sposób, aby zagwarantować Irlandii, że już zawsze będzie miała własnego komisarza, to głosować za traktatem. W przeciwnym razie oczywiście będziemy musieli zmniejszyć liczbę komisarzy – stwierdził Barroso w wypowiedzi dla „Irish Times”.

[nice_info]Charlie McCreevy, komisarz UE ds. rynku wewnętrznego, ostrzegał w Dublinie Irlandczyków przed rzekomo katastrofalnymi skutkami nieratyfikowania lizbońskiego traktatu. Przekonywał, że odrzucenie traktatu spowoduje znaczne zmniejszenie liczby zagranicznych, głównie europejskich inwestycji w Irlandii.[/nice_info]

Natomiast zwolenników zachowania irlandzkiej niepodległości i tradycji wspierali niektórzy przedstawiciele zorganizowanych krytyków nowego traktatu UE z kontynentu i wysp brytyjskich. Przede wszystkim ci z francuskiego Frontu Narodowego i z Brytyjskiej Partii Niepodległości. Ta ostatnia rozesłała we wrześniu br. drogą pocztową do niemal wszystkich irlandzkich domów obszerny apel. Wyjaśniał on, dlaczego nie warto głosować za tym niebezpiecznym dla narodów Europy traktatem. I dlaczego należy go zdecydowanie odrzucić.

[nice_info]Warto przypomnieć, że podczas pierwszego referendum, przeprowadzonego na początku czerwca 2008 roku, aż 53,4 proc. Irlandczyków, którzy poszli do urn, głosowało „nie” i odrzuciło ryzykowny traktat z Lizbony. Wywołało to falę wielkiej irytacji i krytyki ze strony eurofederastów. Ale efektem skutecznego oporu Irlandczyków było też i to, że władze UE ogłosiły, iż dają Irlandii „gwarancje” zachowania w przyszłości jej dotychczasowych swobód. Chodzi o możliwość utrzymania własnej polityki podatkowo-finansowej, rodzinnej (w tym zakazu aborcji na życzenie) i wojskowoobronnej – o ile tylko Irlandia w końcu „Lizbonę” zaakceptuje.[/nice_info]

Rada i Komisja UE przyznały też Irlandii prawo delegowania własnego komisarza na każdą kadencję Komisji UE, a nie – jak to przewidziano w lizbońskim traktacie – przez dwie kadencje spośród trzech. Te „gwarancje” (a właściwie jedynie polityczne deklaracje) ułatwiły rządowi w Dublinie przekonanie znacznej części irlandzkiego społeczeństwa o zasadności przeprowadzenia drugiego referendum w kwestii spornego traktatu. Bo do wiosny br. znaczna większość obywateli Zielonej Wyspy pomysł kolejnego referendum w tej sprawie zdecydowanie odrzucała, a teraz jest już niestety inaczej.

RFN ostatecznie przyjmuje traktat UE

18 września parlament RFN ostatecznie przyjął cztery „ustawy towarzyszące” (Begleitgesetze) ratyfikacji traktatu UE z Lizbony. Tego dnia bowiem przegłosował je jednogłośnie Bundesrat – izba władz 16 landów Niemiec. Zostało więc potwierdzone – zgodnie z zaleceniem niemieckiego Trybunału Konstytucyjnego z 30 czerwca br. – że lizboński traktat ma być stosowany w Niemczech wyłącznie w konkretnych granicach ustalonych przez ten Trybunał. A w razie gdyby władze i instytucje UE przekroczyły swoje kompetencje, zapisane w tym traktacie i w poprzednich traktatach i układach europejskich, rząd i parlament Niemiec mają mieć prawo do zakwestionowania decyzji czy orzeczeń władz UE – albo z bezpośrednio, albo przed o niemieckim Trybunałem.

[nice_info]Silna pozycja tego Trybunału w relacjach prawnych UE-RFN została więc potwierdzona, a nawet jeszcze wzmocniona. A suwerenność władz RFN w coraz bardziej zcentralizowanej i stopniowo komunizowanej UE została zagwarantowana prawnie i politycznie – w przeciwieństwie do topniejącej z każdym miesiącem i coraz bardziej wątpliwej suwerenności konstytucyjnych władz Polski czy np. Słowacji.[/nice_info]

W połowie września wydawało się więc – po spełnieniu przez władze RFN znacznej części ważnych postulatów CSU i środowisk konserwatywnych co do wzmocnienia kompetencji parlamentu i naczelnego sądu Niemiec, co do zabezpieczenia praw Bawarii i innych landów itd. – że do Trybunału w Karlsruhe nie wpłynie już żadna skarga na ratyfikację traktatu UE. A jednak taka skarga wpłynęła. Złożył ją 17 września były szef koncernu Thyssen – Dieter Spethmann.

[nice_info]Skarga została napisana i ponoć bardzo dobrze uzasadniona przez berlińskiego profesora prawa, Markusa Kerbera. Zawiera ona między innymi tezę, że kompetencje Bundestagu w sprawach UE w nowo przyjętych „ustawach towarzyszących” zostały określone w sposób niewystarczający. A ponadto brakuje w nich wyraźnego zapisu, że lizboński traktat UE może obowiązywać jedynie według kryteriów określonych w czerwcu br. przez Trybunał Konstytucyjny RFN (dpa). Należy wspomnieć, że Dieter Spethmann i Markus Kerber należeli do grupy konserwatywnych sygnatariuszy skargi na ratyfikację lizbońskiego traktatu UE, która została złożona w Trybunale w Karlsruhe w czerwcu ub. roku.[/nice_info]

Jednak sędziowie z Karlsruhe odrzucili ich obecną skargę już 23 września. Tym samym umożliwili prezydentowi RFN podpisanie ww. ustaw i zakończenie procesu ratyfikacji tego niebezpiecznego dla narodów Europy traktatu. Prezydent Horst Köhler, wedle zapowiedzi jego biura prasowego, miał podpisać dokumenty ratyfikujący lizboński traktat już w piątek 25 września.

[nice_info]Podobno zdaniem sędziów niemieckiego Trybunału Konstytucyjnego, Dieter Spethmann i prof. Kerber niewystarczająco uzasadnili swoją skargę. A ponadto złożyli ją do Trybunału jeszcze przed zatwierdzeniem ww. ustaw przez Bundesrat, co okazało się, wg sędziów, formalnym błędem.[/nice_info]

Zapewne wchodziły też w grę silne naciski polityków SPD, CDU czy FDP na Trybunał. Tym politykom oraz eurofederastom z Francji i innych państw bardzo zależało bowiem na ogłoszeniu ratyfikacji traktatu w Niemczech co najmniej na kilka dni przed decydującym referendum w Irlandii.

REKLAMA