Gracze płacą za Mira i Zbycha

REKLAMA

Zadałem sobie trud i przeczytałem, choć raczej pobieżnie, słynną „ustawę hazardową”, która właśnie w trybie przyspieszonym została przeprowadzona przez parlament. Pobieżnie, bo dokument, wraz z uzasadnieniem oraz rozmaitymi uzupełnieniami, ma… 170 stron! Żeby więc przeczytać go w całości i ze zrozumieniem, trzeba by poświęcić minimum pięć godzin wytężonej pracy. I teraz pytanie, które nasuwa się samo: czy naprawdę Państwo wierzą, że posłowie, którzy nad dokumentem debatowali i go przegłosowali, rzeczywiście go przeczytali? Śmiem wątpić. Oraz drugie pytanie: czy przypadkiem ludzi, którzy każdy najmniejszy wycinek rzeczywistości chcą opisać i uregulować przy pomocy wieluset-stronicowych dokumentów, których nie chce się im samym zresztą czytać, nie należałoby w jakiś sposób odizolować od społeczeństwa, by więcej mu nie szkodzili?

[nice_info]A co właściwie ta ustawa zawiera? Otóż reguluje w drobiazgowy sposób zasady działania firm hazardowych. Wyznacza podatki, opłaty, obowiązkowe egzaminy. Ustala, kto może prowadzić te firmy i jakim kapitałem musi dysponować. Oczywiście pojawiają się także szczegółowe rozwiązania w zakresie tego, co każda biurokracja lubi najbardziej, czyli sprawozdawczości i kontroli. Szczegółowo zostało też określone, na co „zerżnięte” z graczy pieniądze pójdą. Otóż oczywiście w znacznej części na „kulturę fizyczną”, ale także walkę z hazardem, którą będzie prowadzić nowy urząd o nazwie Fundusz Rozwiązywania Problemów Hazardowych. Dodatkowo ok. 5 proc. wpływów pójdzie na promocję… czytelnictwa.[/nice_info]

REKLAMA

Co z tej całej historii wynika? Otóż to, że lepiej nie nagłaśniać żadnych afer, bo ich zwalczanie polega zwykle wcale nie na karaniu podejrzanych interesów Mira czy Zbycha, tylko na okładaniu społeczeństwa coraz bardziej restrykcyjnymi przepisami. Za aferę korupcyjną ostatecznie najwięcej zapłacą Bogu ducha winni gracze.

REKLAMA