Pyffel: Chiny kontra globcio

REKLAMA

7 grudnia zaczęła się w Kopenhadze konferencja, w której udział biorą przedstawiciele 192 krajów świata. Przez dwa tygodnie będą się zastanawiać, w jaki sposób zwalczać popularnego globcia. Do wielce prawdopodobnego fiaska konferencji, a więc przyjęcia nic nie znaczącej, ładnie brzmiącej deklaracji, mogą przyczynić się Chiny, konsekwentnie walczące o to, by nie ograniczać swej modernizacji w imię modnej na Zachodzie ideologii globalnego ocieplenia.

[nice_info]Analizy słupków, wykresów i komentarze ekspertów z pewnością nie wyjaśnią chińskiego stanowiska na konferencji w Kopenhadze w takim stopniu jak kontekst kulturowy i klimat intelektualny, jaki obecnie panuje w Państwie Środka. Wyznaczają go dwie najgłośniejsze książki, które w ubiegłym roku zdominowały publiczną debatę: „Nieszczęśliwe Chiny” („Zhongguo bu gaoixing”) i „Wojny walutowe” („Huobi zhanzheng”). Zważywszy na rozmiar kraju, nie rozchodzą się one w imponujących ilościach. Pierwszą przeczytało około 150 tysięcy osób, a drugą 200 tysięcy (dodatkowo krąży ok. 400 tysięcy kopii pirackich). Miały jednak niebagatelny wpływ na opinię publiczną i przywódców.[/nice_info]

REKLAMA

„Nieszczęśliwe Chiny” to książka krytyczna wobec rządu, pisana z pozycji nacjonalistycznych, ukazująca obraz Chin niezdolnych do przyjęcia należnego im statusu globalnego mocarstwa. Według jej autorów, spełnia się czarny sen krytyków polityki otwarcia. Prawdziwa władza i kontrola wciąż jest w rękach Zachodu, który wykorzystuje Chiny jako miejsce taniej produkcji, ale nie przekazuje zaawansowanych technologii, które mogłyby zmienić tę relację. Hasłem i marzeniem chińskich reformatorów było „wykorzystać Zachód dla Chin” (xi wei zhong yong), a zgodnie z gorzką konkluzją autorów jest dokładnie na odwrót.

W dodatku rząd jest pozbawiony charakteru i za miękki wobec Zachodu. Niedostatecznie mocno reagował na próby wywierania presji, na przykład w czasie atakowanej sztafety olimpijskiej i w sprawie Tybetu. Czary goryczy dopełnia fakt, iż mowa współczesnych chińskich polityków niczym nie różni się od pustych, pozbawionych treści spiczów polityków Zachodu (Polska w tym zakresie także spełnia standardy krajów zachodnich), nastawionych wyłącznie na pijar i zdobycie popularności.

[nice_info]„Nieszczęśliwe Chiny” wywołały olbrzymi odzew w społeczeństwie. Na najgroźniejszą opozycję wyrosła nacjonalistyczna młodzież, jakże inna od tej z 1989 roku, z placu Tiananmen, która nadal z wielkim sentymentem wspominana jest na Zachodzie. Młodzież radykalniejsza, domagająca się wielkich, potężnych Chin, która nie czyta zachodnich mediów, lecz je atakuje. Zdominowana przez nią blogosfera i internet aż huczy od nacjonalistycznych ataków na rząd.[/nice_info]

Druga książka, „Wojny walutowe”, spotkała się z przychylniejszym przyjęciem przez rząd, choć jej autor, chiński ekonomista Song Hongbing, przyznawał: „Nigdy nie sądziłem, że może być ona tak popularna, iż przeczytają ją przywódcy naszego kraju. Ludzie w Chinach są zdenerwowani tym, co dzieje się na rynkach finansowych; nie wiedzą, jak radzić sobie z zagrożeniami. Chciałem im po prostu zaproponować kilka pomysłów”.

„Wojny walutowe” ukazały się już w 2007 roku, ale dopiero po wybuchu światowego kryzysu stały się bestsellerem, gdyż autor, jak się okazało, trafnie przewidział w nich krach na Wall Street. Książka jest nacjonalistyczna i napisana w stylu teorii konspiracyjnych, obnażających kulisy światowego spisku.
Paradoksalnie jednak dziwne decyzje rządów już po 2008 roku, wspierające największe finansowe korporacje, zaczęły potwierdzać wyglądające na histeryczne, przesadnie dramatyzowane spiskowe koncepcje Songa.
Główna teza tego chińskiego ekonomisty to stwierdzenie, iż narzędziem zdobywania światowego bogactwa jest kurs walutowy.

[nice_info]Chiny nie powinny zatem ulegać presji i rewaloryzować juana (i rzeczywiście mimo napomnień Chińczycy bronią się przed jego rewaloryzacją). Song wyśmiewa to, iż w Chinach za wzór bogactwa uchodzi Bill Gates (uważany za Wielkim Murem za pomysłowego self-made mana, który własną pracą doszedł do sławy i bogactwa – w każdej chińskiej księgarni można znaleźć co najmniej kilka pozycji w stylu „Bądź jak Gates”), podczas gdy jego majątek to „zaledwie” 40 miliardów dolarów – 100 razy mniej niż 4-bilionowa fortuna rodziny Rotschildów, którzy od wieków spekulowali i kiedy trzeba, wszczynali wojny, by zarabiać na tym krocie.
Rządy zachodnie toczyły od wieków walkę o władzę ze światową finansjerą (głównie pochodzenia żydowskiego), z którą ostatecznie przegrały, stając się jej marionetkami.[/nice_info]

Wymowa tego wpływowego dzieła kształtującego poglądy chińskich przywódców jest więc jawnie antysemicka. Jeśli do tego dodać, że Chiny reprezentują stanowisko propalestyńskie i do lat 80. nie wydawały obywatelom Izraela wiz, może to oznaczać, że w XXI wieku czeka nas niezwykle ciekawa rywalizacja między tymi dwoma niezwykle do siebie podobnymi narodami – doskonałymi w handlu, świetnie wyedukowanymi i potrafiącymi solidarnie współdziałać. Jak zauważa Song, będzie to starcie między dwoma godnymi siebie rywalami.

Oprócz klimatu intelektualnego wpływ na negocjacje klimatyczne będą miały też pewne ukształtowane obyczaje i praktyka polityczna w kontaktach z Chinami. Istnieje grupa tematów tabu, w których Pekin konsekwentnie egzekwuje milczenie (lub ewentualnie akceptuje pochwały) w myśl zasady „kto nie z nami, ten przeciw nam”. Próba obiektywizmu „rani uczucia narodu chińskiego”, a Chiny natychmiast przedstawiane są jako ofiara wojen opiumowych, kolonializmu i imperializmu. Często wspomina się o tabliczce na jednym z parków w Szanghaju: „psom i Chińczykom wstęp wzbroniony”.

Każdy obcy przywódca (ostatnio Obama) musi na przykład składać deklarację o Tybecie i Tajwanie jako nierozerwalnych częściach Chin i nie ma tu dyskusji. A jakiekolwiek odstępstwo powoduje oskarżenie o rasizm i z reguły słono kosztuje – to utrata kontraktów rządowych, a w przyszłości także chińskich inwestycji, pożyczek i kredytów.

[nice_info]Dlatego też scenariusz rozmów w Kopenhadze będzie łatwy do przewidzenia. Rząd chiński być może całkiem szczerze deklaruję dobra wolę. Oczywiście jest za pokojem, ekologią i dobrem planety. Wszystko trzeba uzgodnić na drodze wzajemnego poszanowania, współpracy, harmonii (to chiński wkład w globalne słownictwo, z czasem będzie tych terminów i koncepcji coraz więcej) i oczywiście dialogu. Jest tylko jeden warunek, całkiem zresztą z punktu widzenia racji stanu racjonalny: Chiny nie mogą na tym stracić.
Osobliwą linię obrony, która z pewnością okaże się skuteczna w kręgach zachodniej lewicy, przyjęła chińska wiceminister z Narodowej Komisji Planowania Ludności. Zachwalała fakt, iż dzięki chińskiej polityce kontroli urodzin 85 procent chińskich kobiet w wieku reprodukcyjnym używa środków antykoncepcyjnych. Chiny są światowym liderem w tej dziedzinie i dzięki temu na świat przyszło o 400 milionów Chińczyków mniej, co znacznie zmniejsza emisję dwutlenku węgla.[/nice_info]

Ale najcięższe będą argumenty polityczne, a nie ideologiczne. Wspólne stanowisko z Chinami prezentują bowiem inne wschodzące potęgi – Brazylia i Indie – argumentując, iż przyjęcie standardów rozwiniętych państw Zachodu pozbawi te kraje możliwości rozwoju i służyć będzie de facto utrzymaniu jego hegemonii (z tego względu proponują przeliczanie emisji CO2 na per capita).

Do tego dochodzą chińskie wpływy w Afryce i w G77 – luźnej koalicji krajów rozwijających się.
Przedstawiciel prochińskiego Sudanu, będący jednocześnie reprezentantem G77, Ibrahim Mirghani Ibrahim, stwierdził na przykład: „Żaden z krajów rozwiniętych nie dotrzymał swych obietnic dotyczących pomocy finansowej i technicznej. Przywiązujemy wielką wagę do danego słowa i nalegamy, by jak najszybciej kraje bogate podjęły kroki w kierunku zmniejszenia emisji”.

Można zatem przyjąć na granicy pewności że po dobroci walka z globciem nie zostanie przez Chińczyków przyjęta. A jakie instrumenty ma Zachód, żeby coś wymusić na Chinach? Negatywna kampania przy okazji Igrzysk Olimpijskich w Pekinie, jaka przetoczyła się po zachodnich mediach, nie zrobiła na chińskim rządzie żadnego wrażenia.

W dodatku chińscy komentatorzy, w przeciwieństwie do polskich, nigdy nie traktują gładkich i dobrze brzmiących retorycznych esów floresów poważnie (nie ma tam zresztą w pełni swobodnej publicznej dyskusji, więc nie ma możliwości prezentowania tych poglądów). Z globciem będzie zatem jak z prawami człowieka – Chińczycy nie dołożą do niego ani juana, a spróbują na nim skorzystać (kosztem reform była degradacja środowiska, o które obecnie rząd autentycznie się troszczy). Czy w tej sytuacji tak zwany Zachód zechce dopuścić nowego wspólnika? Wtedy o to samo mogą poprosić inni – Indie i Brazylia. Czy wtedy ten biznes nadal będzie się opłacał? Czy ukażą się nowe prace naukowców, zmieniające oficjalne spojrzenie na kwestię ewentualnej zagłady ludzkości z powodu zmian klimatycznych?

REKLAMA