„Szczyt klimatyczny” ONZ w Kopenhadze okazał się ogromnie kosztownym, marnotrawnym i bezowocnym happeningiem kilkunastu tysięcy biurokratów z Europy i innych kontynentów. Ten sabat różnych, w większości czerwonozielonych, zawodowych marnotrawców pieniędzy podatników uchwalił sobie, że globalnemu klimatowi nie będzie wolno ocieplić się o więcej niż 2 stopnie Celsjusza do roku 2050. Na szczęście ta liczna gromada budżetowych pasożytów świata nie zdołała uchwalić żadnych wiążących regulacji polityczno-prawnych.
Udało jej się jednak, głównie pod wpływem władz niektórych państw UE, uchwalić deklarację, że państwa zamożne, w tym należące do UE, zobowiązują się do wsparcia państw „rozwijających się” w „walce z ociepleniem klimatycznym”. I z redukcją ich przemysłowej i innej emisji dwutlenku węgla.
To deklarowane wsparcie opiewa na ogromną kwotę 30 miliardów dolarów rocznie do roku 2012. A do roku 2020 suma ta ma wzrosnąć do 100 miliardów dolarów rocznie (!).
Czy ta skandaliczna deklaracja zostanie kiedyś zrealizowana? Okaże się to oczywiście dopiero odpowiednio za trzy i 10 lat. Jaką część tego „euroklimatycznego” haraczu
na rzecz zabobonów i ideologii światowej lewicy zapłacą podatnicy polscy? Tego jeszcze nie wiadomo, bo podział haraczu między kraje UE ma nastąpić dopiero za parę miesięcy. Ale na podstawie różnych, jeszcze niepełnych informacji i przewidywań prasowych można spodziewać się kwoty co najmniej kilkudziesięciu lub stu kilkudziesięciu milionów euro (kilkuset milionów złotych) rocznie. Kwoty obciążającej polskich podatników i polskie przedsiębiorstwa przemysłowe.
Ciekawe, jak na to zareagują za kilka lat polscy poddani eurokomuny? W tym szczególnie ci prywatni przedsiębiorcy czy rolnicy, którzy do tej pory przynależność naszego kraju do eurokołchozu, z racji różnych ułatwień eksportowych czy „środków UE”, raczej sobie chwalili? Czy w ogóle o tym haraczu, który będą płacić w różnych wyższych kosztach ukrytych, w tym w większych kosztach energii, będą coś wiedzieć?
Tymczasem niemal zerowe (pozytywne) efekty ogromnej konferencji w Kopenhadze zirytowały nawet niektóre media lewicowe – do tej pory przychylne „walce z globalnym ociepleniem klimatu” i podobnym neokomunistycznym wymysłom współczesnego eurolewactwa. Np. niemiecki dziennik „Frankfurter Rundschau” skomentował 21 grudnia:
„Kontynuowanie tego cyrku – kolejnych konferencji klimatycznych ONZ – nie ma sensu. Jedyną szansą, jaka pozostała, jest to, że najwięksi ocieplacze i emitenci gazów na tej planecie w końcu muszą stać się pionierami [walki z ociepleniem klimatu] – nawet w razie wątpliwości i także bez gwarancji, że do tej walki przyłączą się inni. 15 najbardziej uprzemysłowionych państw świata odpowiada bowiem za blisko 80 proc. światowej emisji dwutlenku węgla. Wszystkie te państwa podkreślały w Kopenhadze, jak ważna jest dla nich ochrona klimatu. Teraz politycy tych państw muszą to udowodnić czynami. A wyborcy muszą ich sprawdzać, żeby nie wybrać ich ponownie, jeżeli nic nie zrobią”.
Czy socdemokratyczny komentator z Frankfurtu miał też na myśli „wyborców” chińskich, rosyjskich, południowoafrykańskich czy indyjskich?