Sommer: Bunt podatników

REKLAMA

Konserwatywny liberał ma z tzw. buntem podatników ideologiczny problem. Z jednej strony wie bowiem, że spontanicznie taki bunt nigdy nie zaistnieje (jak dowodzą
historycy, nawet słynne „bostońskie picie herbatki” z 1773 roku, które rozpoczęło rewolucję amerykańską, też było wyreżyserowane i zasponsorowane), bo przecież ludzie, jak się ich odpowiednio dociśnie, czy to przy pomocy tyranii czy demokracji, przeżyją bez słowa sprzeciwu nawet głód na Ukrainie i Oświęcim – o ile oczywiście nie umrą w czasie tych zorganizowanych przez państwo atrakcji. Z drugiej jednak strony, wzywając do buntu podatników, bardzo łatwo przekroczyć granicę pomiędzy „nie daj się grabić” a „grab zagrabione”.

A wtedy od razu uruchomione zostaną najgorsze cechy każdej rewolucji, czyli terror, przewłaszczenia oraz oczywiście pożeranie własnych dzieci. Czyli, krótko mówiąc, zamiast wprowadzać sprawiedliwość, można przez pomyłkę dać poszaleć zawiści. W sumie więc, po wielodniowym zastanawianiu się nad tą sprawą, dochodzę do wniosku, że tak naprawdę najbezpieczniejszym działaniem w tym zakresie jest niestety gadanina. Trzeba bez końca oskarżać te wszystkie Gronkiewicz-Waltzowe, tych Vincentów, Nitrasów i ich kompanów o złodziejstwo i domagać się od nich, by zaprzestali tego procederu. Nie wzywając przy tym do buntu.

REKLAMA

A jak się zachowywać wobec tych, którzy taki bunt – jak to ma miejsce w Warszawie (1) – już rozpoczęli? Oczywiście popierać, nagłaśniać i podtrzymywać na duchu, a jednocześnie wskazywać na niebezpieczeństwa, jakie się z takim działaniem wiążą – powtarzam: nie tyle chodzi o bezpieczeństwo samych buntowników, bo ono przy odpowiedniej skali buntu wcale nie będzie zagrożone, co możliwość przejścia w stan tyranii zawiści ze wszystkimi tego konsekwencjami. Wydaje się więc, że konserwatywny liberał powinien działać nieco dialektycznie – z jednej strony zaostrzać świadomość, z drugiej strony łagodzić czyny i odruchy.

Z jednej więc strony uważam, że np. Jan Krzysztof Bielecki – o ile prawdą są doniesienia prasowe o tym, jak „załatwił” sobie mieszkanie w centrum Warszawy – jest zwykłym złodziejem. Z drugiej jednak nie wzywałbym do wyrzucania wszystkich złodziei z ukradzionych przez nich mieszkań, bo rozpoczęcie takiego procesu zagroziłoby z pewnością także własności nabytej całkiem uczciwie.

PS. O buncie w Warszawie pojawi się oddzielny artykuł; w skrócie: zamiast zlikwidować użytkowanie wieczyste, władze stolicy od roku systematycznie o kilkaset, a nawet
o dwa tysiące procent podnoszą mieszkańcom opłatę za użytkowanie wieczyste cząstkowych udziałów w terenie pod domami, kamienicami i blokami. W efekcie kilkadziesiąt tysięcy Warszawiaków przestało płacić.

REKLAMA