Jak Bruksela kupuje intelektualistów

REKLAMA

W 2010 roku Komisja Europejska wypłaci 6,7 miliona euro bezpośrednich dotacji dla instytutów spraw publicznych i organizacji pozarządowych. W zamian może liczyć na przychylność opłacanych sowicie intelektualistów.

Jak co roku Komisja Europejska hojnie obdarzy środowiska naukowe, ekspertów i aktywistów skupionych w różnorodnych organizacjach pozarządowych, think tankach i ośrodkach analitycznych. Zdecydowanie będą to organizacje prounijne. Można postawić też tezę odwrotną: czy w ten sposób urzędnicy KE nie kupują przypadkiem przychylności intelektualistów, bowiem w kierowanych przez nich organizacjach unika się krytykowania UE jak ognia? Jak informuje eurosceptyczny portal EUobserver.com, największymi tegorocznymi beneficjantami są: Platforma Europejskich Społecznych Organizacji Pozarządowych (grant 700 tys. euro) oraz takie organizacje jak Nasza Europa (605 tys. euro) czy Przyjaciele Europy (192 tys. euro). Już same nazwy organizacji mówią o głębokim zaangażowaniu ich założycieli w krzewienie poglądów zbieżnych z celami, do których zostały powołane… unijne organy władzy.

REKLAMA

Jednak wśród dotowanych instytucji można też znaleźć bardzo znane fundacje, np. European Policy Centre, którego pracownicy są jednymi z najczęściej cytowanych w międzynarodowej prasie „niezależnych ekspertów”, Centre for European Policy Studies, a także Fundację Roberta Schumana czy Fundację Heinricha Bölla. Komisja Europejska bezpośrednio dotuje także instytucje z Polski. Instytut Spraw Publicznych otrzymał 62,5 tys. euro, a Polska Fundacja im. Roberta Schumana – 90 tys. euro. Dziennikarze EUobserver.com zastanawiają się, czy nie jest to przypadkiem kupowanie przychylności za pieniądze. „Udają niezależne think tanki, a tak naprawdę są cheerleaderkami Unii Europejskiej” – komentuje Pieter Cleppe z brytyjskiego konserwatywnego instytutu Open Europe, jednej z najbardziej krytycznych organizacji wobec działań Brukseli.

Jednak bezpośrednie dotowanie przez Komisję Europejską to tylko kropla w morzu euro płynących każdego roku do tzw. trzeciego sektora. Organizacje pozarządowe i think tanki otrzymują miliony euro w ramach różnorodnych projektów unijnych realizowanych w ramach tzw. programów operacyjnych. Niektóre organizacje są na tyle uzależnione od publicznych pieniędzy, że obecnie naciskają na polski rząd, aby przyspieszył wypłacanie dotacji, ponieważ kończą się im pieniądze. Pozostaje jednak pytanie: czy wypłacane z kieszeni podatnika kwoty pożytkowane są rzeczywiście w tzw. interesie publicznym, czy interesie urzędników, którzy je przyznają? Częściową odpowiedź na to pytanie przynosi ostatnie badanie pt. „Think tanki i programy społeczeństwa obywatelskiego”, zrealizowane przez Uniwersytet Pensylwański. Wyniki badania, które objęło ponad 6500 think tanków z całego świata (w tym 2393 z Europy), pokazują wyraźne różnice w postrzeganiu i funkcjonowaniu instytutów spraw publicznych w Europie i Stanach Zjednoczonych.

Różnica w sposobie widzenia filantropii na Starym Kontynencie i za oceanem jest diametralna. W USA think tanki finansowane są przeważnie przez osoby prywatne oraz firmy niezależne od publicznych pieniędzy i postrzegane są jako podstawowy element społeczeństwa obywatelskiego i kuźnia niezależnych komentatorów w debacie publicznej. Zupełnie odmiennie jest rozumiana rola think tanków w Europie. Tutaj model amerykański jest uznawany za skorumpowany i działający na korzyść sponsorów. Natomiast za „niezależne” uznaje się instytuty funkcjonujące za pieniądze podatników. To całkowite nieporozumienie. Think tanki mają swój statut, cele i sposób funkcjonowania. Największą korzyścią dla sponsorów prywatnych jest kształtowanie konkurencyjnych warunków dla rozwijania biznesu. Innymi słowy: firmy i przedsiębiorcy łożą na think tanki, ponieważ ich funkcjonowanie jest korzystne dla wszystkich uczestników rynku – konsumentów i oferentów. Tymczasem instytuty funkcjonujące za pieniądze Brukseli mają cele dokładnie odwrotne, sprzeczne z interesem konsumentów i przedsiębiorców. Nie krytykując urzędników, pozwalają im kształtować politykę publiczną zgodnie z ich potrzebami. Spoglądając na rozwój Unii Europejskiej, można wykazać, że tak się rzeczywiście dzieje – urzędników jest coraz więcej. Żądają oni coraz większych pieniędzy za swą pracę. Wzrasta także ilość przepisów i regulacji. Zwiększa się więc rola unijnych instytucji w życiu gospodarczym. Skutkiem tego są coraz wyższe podatki i coraz gorsze warunki funkcjonowania biznesu.

Gdy UE finansuje think tanki, pozostają one najczęściej bezkrytyczne wobec Brukseli, wyłączone są z debaty publicznej, nie spełniają więc funkcji, do jakiej zostały powołane. Interesujące są również inne wyniki badania przeprowadzonego przez naukowców z Uniwersytetu Pensylwańskiego. Europejskie instytuty zajmują się niemal wyłącznie przysłowiowym „biciem piany”, a więc bezcelową, masową produkcją książek, opracowań i idei. Można więc powiedzieć, że ograniczają się wyłącznie do debatowania, opisywania i informowania.

Zupełnie inny efekt ma praca think tanków w Stanach Zjednoczonych. Ich produktem są przeważnie praktyczne rozwiązania dotyczące wdrażania określonych polityk. Amerykańskie instytuty skupiają się na podawaniu gotowych sposobów reform, przynoszących budżetowi oszczędności, a obywatelowi – korzyści. Europejskie instytuty są określane przez naukowców jako „uniwersytety bez studentów”. Natomiast organizacje z USA potrafią skutecznie oddziaływać na życie publicznie, promując lub blokując konkretne projekty, tworząc wpływowe koalicje, często składające się z organizacji reprezentujących różne opcje, ale łączących się wokół konkretnego celu. Można więc odnieść wrażenie, że w Europie think tanki są właściwie niepotrzebne. Bez ich pracy – skoro ogranicza się ona wyłącznie do prezentowania abstrakcyjnych idei, ewentualnie do chwalenia urzędników – społeczeństwo może się obejść. Nie ma więc co ubolewać, że think tanki w Europie mają mniejsze budżety, zatrudniają mniej ludzi, a ich rola w życiu publicznym jest praktycznie niezauważalna. Gdy w 2013 roku wyschnie strumień unijnych pieniędzy, może okazać się, że większość tzw. instytucji pożytku publicznego, zwyczajnie żerujących na kieszeni podatnika, upadnie.

Smutne, ale właśnie wtedy należy spodziewać się największego pożytku dla obywateli.

REKLAMA