Korespondencja z Egiptu: Smoleńsk i pył

REKLAMA

Ten wyjazd, podczas którego planowałem ukończyć opracowywanie zbioru dokumentów opisujących, jak Sowieci mordowali Polaków w 1937 i 1938 roku, oraz oczywiście odpocząć nieco od codziennych spraw, rozpoczął się klasycznie jak u Hitchcocka, czyli od trzęsienia ziemi, tj. wiadomości o tragedii w Smoleńsku. A potem akcja zaczęła się rozkręcać.

Ponad 100 dziennikarzy w sobotę 10 kwietnia rano zapakowało się w radosnym i rozluźnionym nastroju do samolotu, by wziąć udział w dorocznym, XIII Rejsie Dziennikarzy.
Gdy startowaliśmy, zapowiadała się dobra zabawa na statku na Nilu. Podróż upłynęła upojnie. Gdy wylądowaliśmy w egipskiej Hurghadzie nad Morzem Czerwonym, dotarła do nas informacja o tym, że Lech Kaczyński i ludzie, z którymi podróżował, zginęli w drodze do Katynia. A my spadliśmy z nieba na ziemię.

REKLAMA

Widziane z daleka

Szybkość i przenikalność informacji jest obecnie tak nieprawdopodobna, że podróżując z Hurghady do Luksoru, czyli starożytnych Teb, niemal na bieżąco dowiadywaliśmy się o rozwoju wydarzeń. Gdy po kilku godzinach dotarliśmy do Luksoru wiedzieliśmy już prawie wszystko. Większość osób była wstrząśnięta, niektórzy się ucieszyli, a około 10 najbardziej „informacyjnych” reporterów, którzy chcieli wziąć udział w opisywaniu tego niewątpliwie wyjątkowego wydarzenia, postanowiło wrócić do kraju. Reszta kontynuowała rejs. Relacje z polskich wydarzeń oglądaliśmy za pośrednictwem trzech telewizji: BBC, CNN oraz rosyjskiej ORT Planeta. Trzeba przyznać, że różniły się dość znacznie. W dniu katastrofy najbardziej poruszający obraz przekazywała telewizja rosyjska, która eksponowała, jak bardzo osobiście zajęli się tą tragedią zarówno rosyjski prezydent, jak i premier. Co ciekawe, szybko otrzymaliśmy wiadomość, że na miejscu zdarzenia pojawił się premier Tusk. Tymczasem z rosyjskiej telewizji wynikało, że pierwszy dotarł tam jego poprzednik na tym stanowisku – Jarosław Kaczyński. Komentarz był prosty: PR Tuska nawet w takiej chwili działał szybko i precyzyjnie. Rosyjska telewizja nie pokazywała natomiast reakcji Polaków z ulicy, którzy w telewizji brytyjskiej i amerykańskiej sugerowali, że Rosjanie maczali palce w tej katastrofie.

Teoria spiskowa

Od razu pojawiło się kilku dziennikarzy, którzy wyrazili myśl, że powinniśmy być głęboko wdzięczni władzom Rosji za ich zachowanie i nie ulegać paranoidalnym teoriom spiskowym. Oczywiście pozwoliłem sobie zaoponować. Traf bowiem sprawił, że tłumaczyłem właśnie dokument, w którym jeden z podwładnych krwawego ministra spraw wewnętrznych Mikołaja Jeżowa wyrażał mściwą satysfakcję z tego, że Sowieci na szeroką skalę gromią „polskich szpiegów” – przez co rozumiał każdego Polaka, którego postanowił tak nazwać i rozstrzelać – a Polacy zdają się tego w ogóle nie dostrzegać. Ten podwładny Jeżowa nie wiedział zresztą rzeczy najbardziej kompromitującej władze II RP – otóż im więcej płynęło w 1937 i 1938 polskiej krwi na Ziemiach Zabranych przez Związek Sowiecki, tym władze te stawały się bardziej prosowieckie. Czy trzeba się dziwić, że wobec takiej sytuacji Józef Stalin specjalnie nie ograniczał się w sprawie Katynia? Skoro więc Rosjanie robili takie rzeczy w czasach sowieckich, a i potem a to podtruli prezydenta Wiktora Juszczenkę, a to napromieniowali własnego agenta polonem, a to z kolei wszem i wobec ogłosili, że wprowadzają na całym świecie takie prawo, że gdy kogoś uznają za wroga to mogą go zabić – to nie trzeba chyba specjalnie się krępować z podejrzeniami o wrogie zamiary.

Polityka Prezydenta Kaczyńskiego wobec Rosji może nie była specjalnie przemyślana, ale z całą pewnością uchodził on w powszechnej opinii za wroga Kremla. Na pokładzie samolotu było też kilku czołowych generałów oraz szef instytucji, która co najmniej zaszkodziła władzy agentów Moskwy w Polsce. A jak wiadomo, już starożytni Rzymianie nauczyli, że cui bono… Teorii spiskowej w tej sprawie nie da się obecnie udowodnić, ale nie można jej z całą pewnością wykluczyć. Pewność w tej dziedzinie zapanuje za kilkadziesiąt lat, czyli my jej już nie uzyskamy. Podobnie jak to było w sprawie Katynia czy dokumentowanego przeze mnie ludobójstwa Polaków z lat 1937-1938. Generalnie historia uczy, że lepiej być nieco za bardzo podejrzliwym niż skończyć z kulą w potylicy.

W izolacji

Nasza grupa, mimo dostępu do przekazów największych sieci telewizyjnych, była jednak w znacznym stopniu odizolowana od codziennych i powszechnych reakcji na tragedię, które miały miejsce w Polsce. Szybko okazało się, że choć na naszym statku utrzymywaliśmy oczywiście żałobę, ludzie pisali do nas z kraju, sugerując, że zapanowała niezwykła atmosfera, której odczucie, będąc daleko, po prostu na zawsze już straciliśmy. Co ciekawe, podobna reakcja jak w kraju zapanowała na naszym statku na informację o pochówku na Wawelu. Generalnie uznaliśmy, że mimo wszystko jest to przesada. Pojawiła się nawet kolejna spiskowa teoria – o tym, że Wawel wybrano ze względu na prezydenta Baracka Obamę, którego ochrona ma opracowane zabezpieczenie Wawelu, a pewnie w Warszawie jego agenci musieliby wszystko szykować od nowa. I Obama – który, jak wiadomo, w Krakowie ostatecznie się nie stawił – do Warszawy nie przyjechałby na pewno. Oczywiście nieco różniłem się od większości kolegów-dziennikarzy w uzasadnianiu wątpliwości związanych z pochówkiem na Wawelu. Oni twierdzili, że nie zasługuje, bo był, mały, niski i w ogóle be, bo z PiS-u – ja, bo podpisał traktat lizboński, likwidujący niepodległość. Ale za ten podpis akurat duża część polskich dziennikarzy Lecha Kaczyńskiego kocha.

Pył

Gdy już zbliżaliśmy się do planowanego końca naszego wyjazdu i dziennikarze nawet zaczęli sobie organizować telefonicznie wejścia na pogrzeb prezydenta Kaczyńskiego w Krakowie, wybuchł wulkan na Islandii. Zamknięto lotniska w Europie i odwołano większość lotów, w tym oczywiście nasz czarter. Z szumu informacyjnego nie mogliśmy wyłowić informacji, kto właściwie podjął taką decyzję. Porównując reakcję poszczególnych krajów, zauważyliśmy jednak, że oczywiście polskie władze jak zwykle w ograniczaniu wolności poszły najdalej – zamknęły przestrzeń powietrzną od razu całkowicie i na kilka dni. Dla nas oznaczało to jedno – nie mogliśmy wrócić do kraju w terminie. Od razu pojawił się problem zakwaterowania oraz kosztów, których przedłużenie wyjazdu przysporzy. Szczęśliwie na pierwsze dni organizator naszego wyjazdu wziął je na siebie. W sumie jednak sytuacja, jaka zapanowała, jest, delikatnie pisząc, beznadziejna. W krajach wakacyjnych zablokowane zostały dziesiątki tysięcy ludzi, drugie tyle siedzi na lotniskach i czeka. W światowych telewizjach podają informację, że poprzednio ten wulkan dymił przez dwa lata. Czy oznacza to, że przez dwa lata w Europie nie będą latały żadne samoloty pasażerskie? Przecież jest to zupełnie niewyobrażalne – oznacza bankructwo linii lotniczych na całym świecie i załamanie się systemu transportowego.

Msza w Luksorze

Na pogrzeb Prezydenta Kaczyńskiego nikt więc nie zdążył (tekst był pisany oczywiście przed – dop. red.). Okazało się jednak, że w Luksorze jest kościół Franciszkanów, którzy zgodzili się na odprawienie Mszy św. za ofiary katastrofy. Ponieważ mieliśmy ze sobą muzyka z zespołu „Poparzeni kawą trzy”, który, jak się okazało, jest też organistą, Msza wyszła wyjątkowo wzruszająco i profesjonalnie. Zwłaszcza hymn żałobny odegrany na trąbce. Polały się łzy – nieco surrealistyczne, biorąc pod uwagę egipskie otoczenie, ale z pewnością szczere. A w roli ministranta wspaniale sprawdził się były rzecznik Komendy Głównej Policji, Paweł Biedziak, któremu należą się podziękowania za zorganizowanie uroczystości i naprawdę wspaniałe znalezienie się w całej sytuacji. Przez zbieg okoliczności ominęło mnie zatem współuczestnictwo w zdarzeniu, które odczuły miliony Polaków. A opracowanie dokumentów udało mi się niemal całkowicie dokończyć. Teraz oddam je do recenzji, a potem do druku…

REKLAMA