O bezrobociu

REKLAMA

Parę lat temu w programie pierwszym Polskiego Radia wyemitowano audycję, w której pani prezes pewnego lokalnego urzędu pracy chwaliła się, jak udało się jej zlikwidować konkurencję ze strony miejscowych pośredniaków. Prowadzący audycję w zasadzie nawet na ten idiotyzm nie zareagował, być może zdając sobie sprawę z tego, czym tak naprawdę są urzędy pracy. Równie dobrze można byłoby je bowiem nazwać urzędami ds. tworzenia bezrobocia. Taka zmiana nazwy, choć niekorzystna ze względów marketingowych, trafiałaby w sedno pełnionej przez nie funkcji.

Wedle dzisiejszych definicji, bezrobotnym jest ktoś, kto nie może podjąć zatrudnienia, choć tego chce. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że w samym tym sformułowaniu nie ma żadnego błędu. Niestety jednak powszechnie dołącza się do niego także inne charakterystyki. Pierwszą z nich jest wymóg bycia w wieku produkcyjnym, który w różnych krajach waha się od 16. do nawet 70. roku życia. Dlaczego za „wiek produkcyjny” uważa się jedynie ten przedział wiekowy, a nie żaden inny? Tego nikt nie wie, ale wszyscy wiedzą za to, że trzeba go stale wydłużać z powodu niewypłacalności systemu przymusowych ubezpieczeń społecznych. Czy nastolatek albo osoba po siedemdziesiątce nie mogą pracować? Oczywiście, że mogą, ale dla państwa liczą się definicje.

REKLAMA

Drugą, rzekomo istotną wedle dzisiejszych standardów kategorią wyłączającą z przynależności do bezrobotnych jest kształcenie się. Obowiązek kształcenia się spoczywa na wszystkich bez wyjątku aż do ukończenia 18. roku życia. I choć nastolatki bardzo chciałyby nieraz pracować na pełen etat, muszą niestety zasilić szeregi uczących się w obowiązkowej szkole i odsiedzieć w niej jeszcze kilka lat. Wróćmy jednak do samej niemożliwości podjęcia pracy. Ludzie chcą pracować, ale coś staje im na przeszkodzie. Co to takiego?

Do najważniejszych spośród barier należy zaliczyć ustawodawstwo dotyczące pracy minimalnej. W sposób przymusowy ustala ono cenę, za którą pracodawca może zatrudnić pracownika. Ekonomia głosi zaś, że ustalenie dolnej granicy ceny za dane dobro może jedynie wyeliminować pewną potencjalną grupę nabywców. Aby lepiej to zobrazować, posłużmy się przykładem jabłek. Gdyby rząd ustalił w pewnym momencie, że jabłka można sprzedawać za nie mniej niż 5 zł/kg, spora część producentów jabłek w ogóle nie przyjechałaby na miejski targ, wiedząc, że jabłka z ich sadu nie są na tyle dobrej jakości, by żądać za nie tak wysokiej ceny. Zmuszeni byliby wtedy sprzedawać jabłka „na czarno” – na zapleczu, w domu itd. W przypadku rynku pracy płaca minimalna ustalana przez rząd ma taki skutek, iż spora część pracy przechodzi do tzw. szarej strefy, nie mogąc sprostać podatkowym wymaganiom Lewiatana. Obecnych bezrobotnych można więc metaforycznie nazwać sprzedawcami jabłek, których rząd siłą usunął z targu, pozostawiając na nim jedynie tych, którzy sprzedają jabłka piękne, zdrowe i droższe niż 5 zł za kilogram. Ale nie tylko ustawodawstwo o płacy minimalnej ma wpływ na bezrobocie. Do pracy nie dopuszcza się też tzw. imigrantów, czyli ludzi skłonnych do pracy po niższej stawce niż tubylcy. Zatrudnienie ogranicza się również innymi środkami. Przykładowo: w RPA istnieje wymóg, aby w firmie na stanowisku kierowniczym była przynajmniej jedna czarnoskóra osoba. Jako że osoby takie są w tym kraju zazwyczaj słabo wykwalifikowane, pracodawcy przeznaczają na wydatki kadrowe o wiele więcej niż w przeciwnym razie skłonni byliby wydać. Ma to swoje przełożenie na finanse firmy, która musi część zgromadzonego kapitału przeznaczyć na utrzymanie pustego etatu. Powróćmy jednak do samego pojęcia pracy.

Jak na razie przystaliśmy bowiem całkowicie na to rozumienie bezrobocia, które jest dziś dominujące. Chcąc zrozumieć całe zagadnienie w sposób bardziej dogłębny, zastanówmy się nad tym, co to jest praca. Dla rolnika pracującego na wsi jest nią fizyczna praca w polu czy w chlewie. Dla kierowcy – jazda samochodem. Dla modelki – chodzenie po wybiegu. Dla kabareciarza – wymyślanie skeczów. Czy można dla tych wszystkich czynności znaleźć jakiś wspólny mianownik? Jest to zadanie niezwykle ciężkie – każda z tych postaci rozumie pracę w inny sposób. Mylił się ojciec komunizmu Karol Marks, gdy mówił, że pracą jest tylko praca fizyczna proletariatu, a cała reszta – wysiłek umysłowy – jedynie fałszywą świadomością. Praca jest kategorią całkowicie subiektywną. Bo czyż dla pracownika umysłowego weekendowe rąbanie drewna na działce nie jest rozrywką? I podobnie: czy np. bieganie nie jest dla niektórych sposobem zarabiania na chleb, a dla innych formą popołudniowej rekreacji? Czas dostępny człowiekowi można podzielić na pracę i odpoczynek. Nie można przez całe życie robić tylko jednego albo tylko drugiego. W związku z tym nastają chwile, gdy pracujący człowiek decyduje się nieco odetchnąć.

Murray Rothbard, poddawszy zagadnienie bezrobocia skrupulatnej analizie, którą tu streściliśmy, zdefiniował je jako podjęcie decyzji o zaprzestaniu pracy (wysiłku). W rzeczy samej jesteśmy bezrobotni każdego popołudnia, w weekendy oraz w święta. Dominująca dziś praca najemna nie może nam zamknąć oczu na fakt, że bezrobocie jest zjawiskiem typowo subiektywnym, zależnym od konkretnego człowieka. Nawet bowiem chwilowy brak ofert pracy najemnej nie przekreśla naszych możliwości wykorzystywania zasobów już przez nas posiadanych. W każdej chwili możemy podjąć starania mające na celu uzyskanie nowych środków, korzystając choćby z najbardziej pierwotnego zasobu – własnych rąk. Ustaliwszy prawdziwy charakter bezrobocia, możemy teraz powrócić do bezrobocia, które omawialiśmy na samym początku.

Jest ono fachowo zwane bezrobociem instytucjonalnym, a właściwie powinno być nazywane bezrobociem państwowym. Stanowi zjawisko charakterystyczne dla instytucji państwa, które traktuje je jako jedno z narzędzi władzy. Walka z bezrobociem to jedno z najważniejszych haseł, którymi posługuje się Lewiatan w celu dalszego poszerzenia swego stanu posiadania. Wpuszczając w sposób sztuczny pewną grupę ludności w stan frustracji i niepokoju, może wtedy triumfalnie wkroczyć z zasiłkami jako wybawiciel. Kontrolując niemal wszystkie branże gospodarki systemami licencji, pozwoleń i zakresami stawek, ogranicza na dodatek możliwość samozatrudnienia, zaciskając tym samym na szyi najbiedniejszych sznur przymusowego bezrobocia. Wszelkie winy ostatecznie i tak zostają zrzucone na zły rynek i jego przyjaciółkę globalizację, które zabierają „nam” miejsca pracy do Chin i nie wiadomo gdzie jeszcze. W sprzysiężeniu z nimi działa daleka ciotka – współczesna technika, która na miejsce ludzi wprowadza roboty. Nie bój się, szary człowieku – państwo przyjdzie i urządzi ci bezrobocie prewencyjne, zanim cała ta posępna szajka zdąży zacząć działać.

REKLAMA