Piłsudski i Dmowski po 70 latach

REKLAMA

Pozornie wydaje się, że nie ma dzisiaj nic bardziej anachronicznego i szalonego niż oglądanie dzisiejszych sporów po prawej części sceny politycznej w perspektywie sporu
Józefa Piłsudskiego i Romana Dmowskiego z pierwszej połowy XX wieku. I tak, i nie. Zależy to od tego, co będziemy dziś rozumieć pod pojęciem „piłsudczyków” i „endeków”. Jeśli do problemu podejdziemy w sposób talmudyczny, to znaczy weźmiemy kwestie sporne z okresu sprzed I wojny światowej czy międzywojnia i spróbujemy je przepisać na współczesną polską rzeczywistość, to nie ma wątpliwości, że takie ahistoryczne i mechaniczne przenoszenie nie ma najmniejszego sensu.

Trudno, abyśmy dziś dzielili scenę polityczną wedle kryteriów „sporu o orientację” z roku 1914 czy na tych, co są za, i tych, co są przeciw zamachowi majowemu czy wyborom brzeskim. Są to spory historyczne, które tylko w sposób marginalny hipotetycznie mogą zawadzać o nasze współczesne problemy. W roku 1939 tradycyjny konflikt polityczny pomiędzy piłsudczykami a endekami został brutalnie przerwany przez interwencję z zewnątrz. Jeśli się tam nawet jakoś toczył na emigracji, to w gruncie rzeczy był jak spór w zamrażarce – emigracja zamroziła problemy sporne z okresu międzywojennego, podczas gdy życie poszło w zupełnie innym (czerwonym) kierunku.

REKLAMA

Co innego jeśli spór ten sprowadzimy nie do historycznych problemów, lecz do konfliktu dwóch mentalności politycznych. Nie zawaham się stwierdzić, że patrząc z tej perspektywy, konflikt piłsudczyzny i dmowszczyzny nadal zachowuje aktualność. W sporze tym nie chodzi nawet o idee polityczne – ta linia konfliktu wygasła jeszcze przed wojną, gdy lewacka piłsudczyzna pepeesowska zmutowała się w sanację, która masowo przejmowała z rąk endeków „mieszczański” program społeczny, a wraz1 z nim wyborców. Obóz Zjednoczenia Narodowego (OZON), to nic innego jak sanacyjna forma ruchu młodo-endeckiego. Trafnie podsumował to Stanisław Cat-Mackiewicz, pisząc o zjeździe założycielskim OZON-u, że „przy dźwiękach »Pierwszej Brygady« recytowano wersety z Dmowskiego”.

Współcześni piłsudczycy także nie różnią się od spadkobierców endecji pod względem ideowym, myśli politycznej, programu. Ale mentalność dzieli obydwie strony. Mentalność polityczna to rów niemożliwy do zakopania. Tradycja endecka myślenia o polityce bliska jest tradycji konserwatywnej – dlatego ja, konserwatysta i bynajmniej nie nacjonalista, znajduję z endekami wspólny język. To tradycja zdrowego rozsądku politycznego, starannego liczenia zysków i strat, planowania, przewidywania skutków ubocznych. Przede wszystkim jednak ta koncepcja polityki opiera się nie na tym, jakbyśmy chcieli, aby świat wyglądał, lecz wychodzi od świata takiego, jakim on jest.

Choć myśl endecka wywodzi się z pozytywizmu, to w gruncie rzeczy przyjmuje tomistyczną metodę poznawania rzeczywistości politycznej: najpierw zmysły dostarczają rozumowi materiału empirycznego, a potem rozum porządkuje zebrany materiał i wskazuje, jakie są realne możliwości, jakie są realne posunięcia. W tej endecko-konserwatywnej tradycji to jest właśnie najcenniejsze i ahistoryczne: oparcie polityki na realnym układzie sił, bez żadnego „chciejstwa”, bez wiary, że musimy wygrać, gdyż po naszej stronie są „racje moralne”.

Cała reszta, czyli nacjonalizm, antysemityzm, zwalczanie Rusinów, demokracja czy jej potępienie – to wszystko tradycja endecka postrzegała jako elementy historyczne, zmienne. Najważniejsze było opierać się nie na tym, jakbyśmy chcieli, aby świat wyglądał, lecz wychodzić zawsze z empirycznego oglądu rzeczywistości. A empiria nie zawsze jest taka, jak byśmy chcieli, żeby była. Raz są to trzy rozbiorowe i konserwatywne mocarstwa, raz niepodległe państwo, a jeszcze innym razem narzucony nam przemocą komunizm. Ale tradycja Dmowskiego każe nigdy nie patrzeć na zastaną rzeczywistość przez pryzmat „chciejstwa”, lecz zawsze przez pryzmat rzeczywistości takiej, jaka ona jest empirycznie.

Tradycja piłsudczykowska nie tyle odrzuca ten empiryzm endecko-konserwatywny, co go nie rozumie. To tradycja neoromantyczna, gardząca realnym światem, empirią. Piłsudczyzna nigdy nie liczyła się z rzeczywistością, przeciwstawiając światu zastanemu twórczą wolę zmiany rzeczywistości. Romantyzm to wolicjonalizm, który pogardza światem zastanym, liczeniem zysków i strat, rachunkami ewentualnych empirycznych możliwości. Każdy, kto myśli w sposób tak „przyziemny”, sam siebie dyskwalifi kuje jako „zaprzaniec”, „zdrajca” lub „agent”. Kto uznaje wyższość świata zastanego nad twórczą wolą, sam siebie miałby dyskwalifikować moralnie, stając się „gorszym” patriotą lub przestając nim być w ogóle.

Zadaniem polityki jest bowiem realizacja wzniosłych ideałów moralnych, a samo posiadanie racji etycznej jest ważniejsze niż dysponowanie realnymi środkami. Stąd dla piłsudczyków najważniejszy jest ruch. Jak mawiał socjalistyczny klasyk, „ruch jest wszystkim, cel jest niczym”. Stąd taka waga rewolucji i powstań, które nie tyle mają przynieść namacalne rezultaty polityczne, lecz wzniecić „ducha” absolutnego idealizmu, którego wyrazicielem jest jedynie czyn skierowany przeciwko empirycznemu światu. Piłsudczyzna nie ma tego, co charakteryzuje cywilizację łacińską – szacunku dla faktów i rozumu, ceni prymat woli nad rzeczywistością.

Feliks Koneczny słusznie uważał, że piłsudczyzna nie należy do cywilizacji łacińskiej, wskazując na bizantyjską. Ja bym wskazał na turańską. Przecież piłsudczycy i neopiłsudczycy zachowują się jak czambuł Tatarów. Najpierw na koniu jedzie wódz (Piłsudski czy Kaczyński), za nim na kucykach suną bezmózdzy pomocnicy, a za nimi pieszo biegnie sekciarski i rozhisteryzowany tłum wyznawców. Nie, nie zwolenników, lecz wyznawców, członków chiliastycznej sekty. Piłsudczyzna zrodziła się z antyrosyjskich powstań, a sama nabrała wschodniej mentalności. Świadomościowo jest antyrosyjska, lecz posiada mentalność ludzi Wschodu.

Spór piłsudczyków z endekami jest nieredukowalny. Jak bowiem pogodzić epistemologię Akwinaty z umysłowością czambułu?

REKLAMA