Korwin liderem prawicy?

REKLAMA

Kończy się najnudniejsza chyba w historii III RP prezydencka kampania wyborcza. Najdziwniejsze w niej było to, że im bardziej wiało śmiertelną nudą z wypowiedzi dwóch głównych, w gruncie rzeczy niczym nie różniących się kandydatów – tym bardziej zacietrzewieni byli ich zwolennicy z grupy tzw. twardego elektoratu. Co ciekawe, grupą dosłownie tryskającą paranoiczną nienawiścią – vide występ strasznych dziadków z Wajdą i Bartoszewskim w roli głównej w warszawskich Łazienkach – byli tym razem zaciekli stronnicy PO.

W prywatnych rozmowach niejednokrotnie zaskakiwali mnie określaniem Jarosława Kaczyńskiego mianem np. „małego Führera” oraz przekonaniem, że jeśli ów straszny polityk dojdzie do władzy, to wsadzi ich do więzienia. O policyjnych skutkach prezydentury Bronisława Komorowskiego żywo dyskutowali też wyznawcy PiS – szczerze wierzący w to, że gdy „PO przejmie pełnię władzy” to nie będzie można być pewnym dnia ani godziny. Przypominało to w sumie nie tyle wybory, co walkę dwóch gangów, które zajmują się w gruncie rzeczy tym samym rozbójniczym procederem, ale oczywiście zależy im, by to ich herszt był górą, bo dzięki temu będą mogli uczestniczyć w dzieleniu zdobyczy.

REKLAMA

Największym rozczarowaniem kampanii był dla mnie jednak Kornel Morawiecki, o którego socjalistycznym skrzywieniu wcześniej oczywiście słyszałem, jednak przysłaniał je nieco nimb odważnej konspiracyjnej przeszłości. Gdy jednak usłyszałem nieco dokładniej, jakie poglądy ma przedstawiciel „Solidarności Walczącej”, zwłaszcza jego enuncjacje o wychowaniu seksualnym, to ponownie uświadomiłem sobie, w jak ogromnym stopniu posierpniowa opozycja była konglomeratem rozmaitych socjalistów.

Wybory pokazały też, że na prawo od PiS liderem jest Janusz Korwin-Mikke. Marek Jurek, który chciał osiągnąć dobry wynik, tym razem – jeśli oczywiście wierzyć sondażom – obejdzie się smakiem, co zresztą akurat nie jest dziwne, bo jego wyborcy ulegli martyrologicznym aspektom kampanii Kaczyńskiego. Tymczasem na spotkania z Korwinem przychodziły tłumy. W Krakowie, co opisujemy na str. VII ewydania, zebrało się na konwencji wyborczej 2 tys. osób – i to w większości młodych. Na spotkania z tzw. głównymi kandydatami, mimo włożonych wielkich środków i masowej propagandy, przychodziło mniej ludzi.

Teraz trzeba zrobić wszystko, by tym razem wykorzystać ten rosnący potencjał i nie zmarnować entuzjazmu ludzi, którzy zagłosują na najbardziej wyśmiewanego przez establishment, najmniej pokazywanego, a jednak najbardziej poważnego i odpowiedzialnego kandydata.

REKLAMA