Przewrót w Kirgistanie, w wyniku którego został obalony prezydent Kurmanbek Bakijew (doszedł do władzy w wyniku tzw. tulipanowej rewolucji; 7 kwietnia 2010 utracił władzę w kraju w wyniku rzeczonej rewolucji, z urzędu oficjalnie zrezygnował 15 kwietnia 2010) nie był, jak się okazuje, „majstersztykiem”, ale zwykłą fuszerką. W kraju nadal panuje napięcie, trwają lokalne zamieszki i wymiana ognia, a Bakijew nawet po wyjeździe czy ucieczce z kraju wciąż jest groźny.
Nie musiał on szukać schronienia u Amerykanów, z którymi ponoć sympatyzował, lecz otrzymał je u prezydenta Białorusi Aleksandra Łukaszenki, doprowadzając Moskwę do wściekłości. Ta bowiem od samego początku przewrotu w Kirgizji wsparła opozycję i wyraźnie dała Bakijewowi do zrozumienia, że gdyby chciał szukać azylu w Moskwie, to w kajdankach zostałby odwieziony do Biszkeku.
Prezydent Rosji – Dymitr Miedwiediew – tuż po przewrocie ogłosił, że „krach reżimu Bakijewa” był efektem „korupcji, klanowości i popierania własnej rodziny”. Stwierdził on także, że kirgiskie władze okazały się niezdolne do zapewnienia niezbędnych warunków dla rozwoju państwa i wzięcia pod uwagę interesów jego obywateli. Łukaszenka, nie przejmując się zdaniem Kremla, przyjął Bakijewa jak brata. Jednocześnie zaangażował cały swój aparat propagandowy w przekonanie własnej opinii publicznej, że był on przywódcą legalnie wybranym w demokratycznych wyborach prezydenckich i ci, którzy go obalili, popełnili przestępstwo. Doprowadziło to do dalszego pogorszenia stosunków na linii Moskwa-Mińsk, a nawet do kryzysu wewnątrz ODKB.
Sekretarz generalny tej organizacji, Mikołaj Bordiuża, pochwalił białoruskiego prezydenta za to, że zaprosił do Mińska Kurmanbeka Bakijewa wraz z rodziną. Według słów Bordiuży, Łukaszenka postąpił „po męsku i odważnie”. Bordiuża oświadczył także, że na „nieformalnym poziomie” krok Aleksandra Łukaszenki pozytywnie ocenili „prawie wszyscy prezydenci państw ODKB”.
Bakijew po odsunięciu od władzy najpierw schronił się na południu kraju, w mieście Osz, a wkrótce potem udał się samolotem do Kazachstanu, a stamtąd do Mińska. Gdy przybył do stolicy Białorusi, oświadczył, że jego ustąpienie, pod którym formalnie złożył swój podpis, zostało na nim wymuszone. Władze Kirgistanu wystąpiły do rządu Białorusi z oficjalnym wnioskiem o ekstradycję Bakijewa, ale Łukaszenka oświadczył, że go nie wyda, a także iż może on liczyć na obronę ze strony białoruskiego państwa i prezydenta.
W samej Kirgizji sytuacja jest natomiast dalej napięta, a napływające z tego kraju informacje świadczą, że możliwości „rządu tymczasowego” są mocno ograniczone. W rodzinnym mieście Bakijewa, Dżalalabadzie, doszło do poważnych starć jego stronników z siłami rządowymi. Do podobnych wypadków doszło też w mieście Osz, nad którym „bakijewcom” na pewien czas udało się przejąć kontrolę. Z relacji świadków można wnosić, że rządowa milicja nie przedstawia sobą wielkiej siły. Przyznał to sam wicepremier „rządu tymczasowego”, Omurbek Tekebajew, stwierdzając bez ogródek, że „milicja jest najzwyczajniej zdemoralizowana”.
Gdy w Dżalalabadzie i Osz zaczęły się zamieszki, w Biszkeku została podjęta próba dyskredytacji liderów „rządu tymczasowego” – Róży Otunbajewej i Omurbeka Tekebajewa. Zostali oni oskarżeni, że wzięli 350 tys. dolarów łapówki od Bakijewa w zamian za zgodę na jego wyjazd z kraju. Oni sami kategorycznie temu co prawda zaprzeczyli, ale żaden z członków gabinetu nie wystąpił w ich obronie. Coraz częściej w Kirgistanie rozlegają się też głosy, że dla opanowania sytuacji w kraju potrzebne są rządy silnej ręki. Znany w kraju generał, były sekretarz Rady bezpieczeństwa w czasie rządów Askara Akajewa, Mirosław Nijazow, twierdzi, że z obecną sytuacją nie poradzą sobie ani nowa konstytucja, ani inne prawa. Ostrzegł też, że jeżeli w najbliższych dniach władza siła nie przywróci w kraju porządku, to pogrąży się on w takiej anarchii, że szybko z niej nie wyjdzie. Jego zdaniem, „rząd tymczasowy” zrobił błąd, rozwiązując parlament i Sąd Konstytucyjny. Były to bowiem ciała legalnie wybrane, mające – w odróżnieniu od „rządu tymczasowego” – legitymację społeczną.
Według Nijazowa, znalezieniem wyjścia z sytuacji powinni zajmować się fachowcy, a nie amatorzy, a tych pierwszych niestety w Kirgistanie brakuje. W ciągu ostatnich 15-20 lat odeszli oni z polityki i nie spieszą się do niej wracać. Z takim stanowiskiem nie zgadza się były premier Feliks Kułow. Uważa on, że dla „rządu tymczasowego” nie ma obecnie alternatywy, a próby wystąpień przeciwko niemu „mogą doprowadzić do wojny wszystkich z wszystkimi i całkowicie pogrzebać kruchą kirgiską państwowość”.
Niektórzy kirgiscy eksperci zaczynają przebąkiwać o możliwości zwrócenia się do Rosji o zbrojną interwencję, która uspokoiłaby sytuację w kraju. Sprawa ta była nawet omawiana na szczycie państw ODKB w Moskwie. Przywódcy tej organizacji wydali po nim komunikat stwierdzający, że w Kirgizji doszło do „niekonstytucyjnej zmiany władzy, jednak jest to wewnętrzna sprawa”. Mikołaj Bordiuża dodał także, że ODKB nie zamierza wysyłać sił pokojowych w celu normalizacji sytuacji w Kirgizji. Potwierdził też, że zwrócił się z prośbą do ODKB o rozpatrzenie wniosku o wprowadzenie do Kirgizji wojsk w celu przywrócenia porządku. Na razie wszystko wskazuje na to, że Moskwa i jej sojusznicy nie palą się do interwencji w Kirgizji i uważają, że elity tego państwa muszą poradzić sobie z sytuacją same.
Z drugiej jednak strony trudno sobie wyobrazić, by po kuble pomyj wylanych na głowę Bakijewa Moskwa zgodziła się na jego powrót do władzy. Jej wysłannik, Włodzimierz Ruszajło, regularnie odwiedza Biszkek, koordynując kierowaną tam rosyjską pomoc. Premier „rządu tymczasowego”, Róża Otunbajewa, uważa, że pomoc ta pozwoli Kirgistanowi wyjść na prostą. Ukuła ona nawet slogan, że „Rosja jest z Kirgistanem i będzie mu pomagać”. Jak Kirgizja wyjdzie na rosyjskiej pomocy i czy będzie ona skuteczna, pokaże czas, a ściślej mówiąc: już najbliższe miesiące…