Heterofobia i homo-patriotyzm

REKLAMA

Niektórym (tfu!) „gejom” i homofilom coś padło na umysły. Po prostu cierpią na heterofobię. Heterofob jest przekonany, że taki „heteryk” (czyli po prostu normalny człowiek) nic tylko myśli, jakby tu poniżyć biednego homosia. Tymczasem normalny człowiek poświęca homosiom tyle samo uwagi co np. cukrzykom. Czyli praktycznie wcale. Chyba że zostanie przez (tfu!) „gejów” sprowokowany. Bo (tfu!) „geje” – w odróżnieniu od homosiów czy cukrzyków – zachowują się niesłychanie prowokacyjnie. I trudno się dziwić, że ludzie sprowokowani reagują nie zawsze przyjaźnie.

Homosie to marginalna – ale zapewne ważna – populacja. Skąd wiemy, że ważna? Stąd, że gdyby z homoseksualizmem nie wiązały się jakieś pozytywne cechy, to po dwóch pokoleniach homosie zniknęliby z każdej populacji. Przecież rozmnażać się nie mogą. A jednak nie giną – odradzają się w każdym pokoleniu, w proporcji 0,5%-1%. To bardzo interesujące zjawisko! Inaczej z chorymi na cukrzycę. Cukrzycy maja dzieci, więc ta choroba się przenosi genetycznie. Ale homosie? Czyżby biseksi stanowili tak liczną i/lub płodną populację? Obserwacje tego nie wykazują. W takim razie homoseksualizm musi być jakoś gatunkowo korzystny. Tak czy owak: homosie spokojnie sobie żyli i żyją na marginesie, od czasu do czasu wydając jakiegoś wybitnego malarza czy tancerza – i nikomu nie przeszkadzając. Aż pojawili się (tfu!) „geje”, a także teoretycy od homofilii.

REKLAMA

Oczywiście homosiom taki teoretyk-homofil potrzebny jest dokładnie tak samo jak robotnikowi teoretyk od „klasy robotniczej”, a rybie teoretyk dowodzący wyższości ryb nad ptakami. Niestety, wielu normalnych skądinąd ludzi ugina się pod naporem żądań rozmaitych dziwaków i zboczeńców – bo uważają, że „tak dziś trzeba”… opierając się na wiadomościach z Brukseli. Pan Wojciech Śmieja (jak wynika z reklamy w „Przeglądzie”, wykładowca „na gender studies w ISNS UW i stypendysta Urzędu Marszałkowskiego w Katowicach…) wywalił wielki artykuł o wystawie homo-sztuki w (niestety…) Muzeum Narodowym. Homo-sztuka tak się ma do sztuki, jak homo-olimpiada (jest taka!) do Igrzysk Olimpijskich – ale nie w tym rzecz. Autor zajmuje się łączeniem pojęć „homoś” i „patriota” – uparcie utrzymując, że coś takiego jest wewnętrznie sprzeczne.

Powołuje się przy tym na nie byle jaki autorytet, bo na feministkę Agnieszkę Graff, twierdzącą, że „w dyskursie prawicowym gej i lesbijka na pewno nie są Polakami, nie mogą być Polakami, czytaj: nie mogą mieć wpływu na kształtowanie naszej zbiorowej świadomości – wystarczy w tym kontekście przypomnieć polsko-giertychowską wojnę o Gombrowicza”. To ja w takim razie zadam Autorowi proste pytanie: czy częściej czytał zbitkę pojęć „homoseksualista-patriota”, czy „heteroseksualista-patriota”? Otóż to pierwsze słyszy się istotnie rzadko, natomiast to drugie nie pojawia się nigdy. Chyba ja użyłem tej zbitki po raz pierwszy.

Z czego jakiś anty-Śmieja mógłby wywnioskować, że polski patriota nie może być heteroseksualny… Autorowi nie przychodzi do zakutego łba, że nikt się tym nie zajmuje, bo połączenie tych pojęć jest semiotycznie bez sensu. Czy często używamy wyrażenia „kapitan-ssak”, choć niewątpliwie każdy kapitan jest ssakiem? Jakoś tym się nigdy nie zajmujemy. Dlatego nie zajmujemy się homosiami-patriotami – bo jakoś nie przychodzi nam do głowy, że homoseksualizm może mieć z patriotyzmem skorelowany dodatnio lub ujemnie. A p. Śmieja podejrzewa nas, heteryków, o homofobię. By odrzucić to oskarżenie, powinniśmy mówić zamiast „Rodacy! Do boju!” nie tylko – jak chcą feminazistki – „Rodacy i Rodaczki! Do boju!”, ale nawet „Rodacy, Rodaczki i homo-Rodacy! Do boju!”. Wtedy p. Śmieja poczułby się dopieszczony. A tak to nas nienawidzi.

Pisze: „Przynajmniej od kilku lat środowiska gejowsko-lesbijskie zdają sobie sprawę z tego, że czynnikiem sprzyjającym respektowaniu ich praw i miejsca w społeczeństwie, szczególnie tak hołdującym historii jak nasze, jest wygranie »bitwy o pamięć« – zademonstrowanie, że gej czy lesbijka mają takie samo prawo do orła i biało-czerwonej jak każdy inny Polak, że obecność homoseksualisty w polskiej historii nie ogranicza się do niefortunnej (i importowanej!) osoby króla Henryka Walezego, ale że homo i hetero żyli obok siebie od zawsze na ziemi, tej ziemi… Z tego wynikają medialnie nagłaśniane akcje mające na celu zdobycie przyczółków w przestrzeni symbolicznej: fetowanie urodzin królów, Władysława Warneńczyka i Władysława IV Wazy, obu znanych ze swego »paziolubstwa« [a czy ja świętuję rocznice królów-heteryków, panie Śmieja?]. Działania te, same w sobie niezbyt poważne, każą jednak postawić jak najpoważniejsze pytanie: dlaczego nie powstała dotychczas historia polskiego sodomity/homoseksualisty/ geja?”.

Z tych samych powodów, Panie Wykładowco, z jakich nie powstała dotąd historia polskiego heteryka-patrioty, onanisty-patrioty, ani układacza-okrętów-w-butelkach-patrioty. Homosie są nieszkodliwi – a nawet, skoro nie giną, zapewne pożyteczni. Po coś ich Pan Bóg przecież stworzył! Czym innym są (tfu!) „geje”. „Geje” oczywiście nie mogą być patriotami – bo zamiast, jak każdy, zachowywać w sprawach płciowych dyskrecję, eksponują swoją (często rzekomą!!!) seksualność właśnie po to, by zniszczyć wartości, które zapewniają narodowi trwanie i rozwój.

Homoś jak najbardziej może być patriotą – tak samo jak heteryk. Natomiast – i niech p. Śmieja to raczy zauważyć – „gej” na słowo „patriotyzm” reaguje nienawiścią, pogardą, lekceważeniem i niechęcią. „Gej” tym samym patriotą być nie może. Homoseksualizm przestał być – i słusznie – uważany za chorobę. Natomiast z heterofobii należałoby tych (tfu!) „gejów” jednak leczyć… Zanim „wyleczą” ich krzepcy narodowcy!

REKLAMA