O rosyjskich agentach wywiadu

REKLAMA

Właśnie w Stanach FBI złapało 10 postsowieckich „śpiochów” (sleepers). Są to agenci wywiadu nastawieni na działalność długofalową. Funkcjonują dwa główne typy tego rodzaju: uśpieni pasywni i uśpieni aktywni. Oba typy infiltrują społeczeństwo kraju uznanego za wrogi, starając się idealnie dopasować do otoczenia, zakamuflować normalnością, pozować na takiego samego obywatela jak inni.

„Śpiochy” pasywne nie czynią nic, co w jakikolwiek zagraża ich legendzie („cover”). Dopiero w odpowiednim momencie, nawet po kilkudziesięciu latach, budzeni są do operacji specjalnych. Może być to choćby pomoc w ucieczce innemu agentowi, interwencja alarmowa w strategiczną operację, wykonanie zamachu na ważną osobistość, przeprowadzenie sabotażu w kluczowym obiekcie czy odpowiednie powitanie sił dokonujących inwazji na kraj, w którym „śpioch” się kamufluje.

REKLAMA

„Śpiochy” aktywne to przede wszystkim agenci wpływu (agents of influence). Ci cierpliwie budują swoją pozycję w infiltrowanym społeczeństwie, powoli zdobywając wpływy, zaś kontakty z centralą ograniczają do zupełnego minimum, a ta unika powierzana im konkretnych zadań, ale wspiera finansowo. „Śpiochy” aktywne wypełniają naturalnie generalne dyrektywy, z którymi ich przysłano do kraju docelowego. Różnica między „śpiochami” pasywnymi i aktywnymi jest więc taka, że ci pierwsi pozostają całkowicie uśpieni, nie podejmują żadnego ryzyka i żadnej działalności agenturalnej, a budzeni są w ostateczności. Aktywne „śpiochy” natomiast ryzykują, podejmując natychmiastową działalność w celu zdobycia wpływów.

Ogólnie „śpiochy” to agenci nielegalni (illegals), co oznacza, że nie operują pod przykrywką oficjalną dającą im immunitet dyplomatyczny. Gdy wpadają, mogą liczyć tylko na siebie, chyba że ich szefowie mają coś do zaoferowania drugiej stronie. I tak na przykład w 1962 roku Sowieci wymienili Francisa Gary’ego Powersa, pilota zestrzelonego samolotu szpiegowskiego U2, na ujętego komunistycznego agenta-nielegała, płk. Wiliama Fiszera (William Fischer) vel Rudolfa Abla. Złapaną obecnie siatkę wymieniono na lotnisku w starej stolicy szpiegostwa, jaką jest Wiedeń.

Na ujętych szpiegów zebrano bardzo dużo materiałów. Siatka podlegała zagranicznemu ramieniu post-KGB, czyli SWR. Ich zadaniem było rozpoznanie (spotters), a raczej nie rekrutacja (recruiters). Grupa operowała przynajmniej przez 10 lat, ale co najmniej od siedmiu była inwigilowana przez kontrwywiad FBI. Nie wiadomo, czy kontrwywiadowcy zinfiltrowali siatkę, czy też przewerbowali (turned) jednego z jej członków. Nie wiadomo, w jaki sposób wpadnięto na ślad szpiegów – być może dzięki informacjom agenturalnym CIA. Jedną z możliwości jest zbiegły oficer postsowieckiego wywiadu, Siergiej Tretiakow, który publicznie reklamuje swoje zasługi (a to wskazuje raczej na dezinformację ze strony służb amerykańskich). Tak naprawdę więc trudno zgadnąć, co naprowadziło FBI na trop.

Wiadomo natomiast, że oficerowie FBI podsłuchiwali, śledzili, fotografowali, filmowali, przechwytywali przesyłki, tajnie przeszukiwali domy oraz złamali i czytali szyfry postsowieckiej agentury. Dotyczyło to m.in. wiadomości pisanych atramentem sympatycznym (invisible ink). W czasie jednego z przeszukiwań odkryto hasło (składające się z 27 znaków graficznych, liter i cyfr, nieostrożnie zapisane na świstku papieru!), które umożliwiło FBI poznanie systemu przekazywania wiadomości ukrytych w niewinnie wyglądających wizerunkach i zdjęciach na… domenach internetowych – jest to steganografia (steganography), czyli „ukryte pismo” (Government Computer News, 1 lipca).

Sfilmowano na przykład tzw. przekazywanie muśnięciem (brush passes) informacji między agentami a łącznikami na stacjach kolejowych. Wychwycono rozmowy na krótkodystansowym falowym systemie bezprzewodowym (short distance wireless network) stworzonym do porozumiewania się między komputerami przenośnymi. Odkryto
„skarb”, czyli rezerwę pieniężną zakopaną na polu w Wurtzboro w stanie Nowy Jork. Zarejestrowano też spotkania między łącznikami centrali a agentami w Ameryce Łacińskiej („The New York Times”, 28 czerwca; AP, 30 czerwca). Ponadto FBI rozpoznało postsowieckie metody sztuki szpiegowskiej (tradecraft), jak również kurierów, współpracowników i frajerów, czyli tych, których agenci starali się zrekrutować, oraz tych, których szpiedzy chcieli oszukać.

Jednym słowem: była to bardzo cenna operacja kontrwywiadowcza („The Washington Post”, 3 lipca 2010 r.). Ujawniła ona również, że w zasadzie zadaniowano członków grupy jako agenturę wpływu. Siatka szpiegowska miała za zadanie nawiązać kontakty głównie w kręgach naukowych i finansowych, a dopiero długofalowo w rządowych, a ściślej takich, które „tworzą politykę” (policymaking circles). Chodziło o zbudowanie siatki wpływów wśród obecnych i przyszłych decydentów. Celem był dostęp do nowych technologii oraz do wpływowych kręgów kontrolujących gospodarkę i szczodrze wspomagających filantropię, kulturę i politykę w USA. Starano się również infiltrować i inspirować organizacje studenckie, choćby w Waszyngtonie. Jednym słowem: celem była amerykańska elita.

Chodziło o długofalowe wpływy. Pamiętajmy, że nie jest to wcale niezwykle. Na przykład operująca w latach czterdziestych i pięćdziesiątych szpiegowska siatka sowiecka pod wodzą profesora antropologii na Uniwersytecie Columbia, Marka Zborowskiego, koncentrowała się głównie na infiltracji grup trockistowskich. Chodziło o długofalowe zneutralizowanie komunistycznej konkurencji. Większość szpiegów zdjęto między Bostonem a Waszyngtonem w niedzielę 27 czerwca. Łącznie aresztowano 11 osób – 10 w USA i jedną na Cyprze. Ta ostatnia to tzw. kasjer (money man), „Christopher Robert Metsos”, łącznik dostarczający „śpiochom” pieniądze. Legitymował się paszportem kanadyjskim, ale jeszcze w 1994 roku studiował na Norwich University w Northfield w stanie Vermont jako Kolumbijczyk. W każdym razie władze cypryjskie zwolniły „Metsosa” za kaucją, a ten natychmiast uciekł. Cypryjczycy tłumaczą się, że go nie śledzono, bowiem naruszyłoby to „prawa człowieka”. Wcześniej bez przesłuchania zwolniono jego dziewczynę i pozwolono jej opuścić wyspę. Policja twierdzi, że winni są Amerykanie, którzy nie dostarczyli odpowiednich informacji wskazujących na wagę sprawy. Jednak Cypr jest mekką postsowiecką – od bankowości do rozrywki. Przybyszów z krajów WNP mieszka tam dziesiątki tysięcy, są prominentni w gospodarce wyspy. Ponadto prezydentem Cypru jest komunista Dimitris Christofias, z sowieckim doktoratem nauk historycznych uzyskanym w Instytucie Nauk Społecznych i Akademii Nauk Społecznych w Moskwie. Trudno się dziwić, że w takiej atmosferze „Metsos” zniknął bezkarnie (AP, 1, 2 i 4 lipca).

Większość wymienionych szpiegów ma obywatelstwo amerykańskie albo legalny pobyt w Stanach. Oprócz „Metsosa” trzech innych agentów twierdziło, że jest Kanadyjczykami: „Patricia Mills,” „Tracey Lee Ann Foley” oraz „Donald Howard Heathfield” („The Canadian Press”, 28 czerwca). „Kanadyjka” Patricia Mills przyznała właśnie, że jest Rosjanką i nazywa się naprawdę Natalia Pieriewierziewa. Możliwe. W każdym razie jej „mąż” Michael Zotolli, z którym mieszkała pod Alexandrią w stanie Virginia, udawał Amerykanina. Teraz również on ujawnił władzom, że jest Rosjaninem, a nazywa się Michaił Kucyk. Może tak. W każdym razie mają dwójkę małych dzieci. Poprzednio, do marca 2009 roku, mieszkali w Seattle w stanie Waszyngton, gdzie uczęszczali na kurs w zakresie finansów na University of Washington. Absolwent prestiżowej Kennedy School of Government przy Harvardzie, Donald Heathfield, posługiwał się papierami Kanadyjczyka z Montrealu, który zmarł jako niemowlak w 1963 roku. Tracey Foley podawała się za naturalizowaną obywatelkę amerykańską urodzoną w Kanadzie. Ponoć miała też sfałszowany paszport brytyjski, którym posługiwała się w czasie podróży do Moskwy. Foley pracowała jako sprzedawczyni nieruchomości. Dawało jej to nie tylko dobrą legendę, ale również dostęp do ludzi. Wraz z Heathfieldem udawali małżeństwo z dwójką nastoletnich dzieci. Mieszkali w Cambridge w stanie Massachusetts. Ich zadaniem było zdobywanie informacji o nowych technologiach.

Zajmowali się wręcz futurologią. Heathfield był wspólnikiem think tanku o profilu TechCast. Prowadził też własną spółkę doradczą Future Map. Tandem Foley-Heathfield interesował się przede wszystkim ludźmi z ciekawymi pomysłami technologicznymi z sektora prywatnego. Ale Heathfield nie pogardził również informacjami o systemach broni nuklearnej wyciągniętymi od pewnej osoby zatrudnionej przez rząd USA. Samoreklama oraz nawiązywanie nowych kontaktów i utrzymywanie starych (networking) była ich najważniejszym narzędziem.

Kolejna „Amerykanka”, „Cynthia Murphy”, mieszkała w Montclair w stanie New Jersey. Sąsiadom opowiadała, że ma belgijski accent. W 2000 roku ukończyła studia w dziedzinie finansów na poziomie bakałarskim na Uniwersytecie Nowojorskim. W maju 2010 roku zdobyła MBA – magisterium z przedsiębiorczości – na prestiżowym Uniwersytecie Columbia. W czasie studiów podyplomowych usiłowała zaprzyjaźnić się ze studentami, którzy planowali służyć w CIA. Rozpoznawała też możliwości rekrutacji profesorów. Dzięki znajomościom z Columbią zbliżyła się do prominentnego finansisty Alana Patricofa, który jest blisko związany z Hillary Clinton. Przedtem wraz z „mężem”, „Richardem Murphym”, uczęszczała na wykłady z finansów na University of Washington w Seattle. „Murphy” z żoną wyśmienicie rozumieli Amerykę. Udało im się namówić moskiewską centralę na przyznanie im pieniędzy na zakup domu, bowiem „żyją w społeczeństwie, w którym posiadanie domu jest cenione” (in a society that values home ownership). Zachowywali się podobnie jak ich sąsiedzi. Wzorowo wychowywali dwie córki. Grillowali, utrzymywali zadbany ogród. Wyprawiali nawet przyjęcia z okazji Święta Niepodległości USA. Jednym słowem: pozornie stali się Amerykanami.

Ich działalność miała najwięcej wspólnego z klasycznym szpiegowaniem. Mieli dostarczyć centrali wiadomości na temat spraw takich jak wojna w Afganistanie czy negocjacje o broni nuklearnej z Rosją. Ale to właśnie oni zostawili hasła i otwarte pliki na swoich komputerach, ułatwiając robotę FBI. W pobliżu duetu Pieriewierziewa-Kucyk operował też Michaił Siemienko. Ten ponoć nie zmienił nazwiska. Udawał jednak rosyjskiego emigranta – pobyt załatwiała mu wiza pracownicza. Pracował dla agencji podróży, gdzie szefową była jego koleżanka z Amurskiego Uniwersytetu Państwowego, Sława Szyrokowa. Oboje ukończyli sinologię. Siemienko kilka lat spędził w Chinach, a potem wyemigrował do USA. W katolickim Seton Hall University studiował stosunki międzynarodowe i nauki o Azji. I zaliczył dwa magisteria na tych kierunkach w latach 2005-2008. W tym czasie ukończył też kurs języka i kultury chińskiej w politechnice w Harbinie. Jednak Siemienko nie zachowywał się jak przeciętny pracownik biura turystyki. Popisywał się czarnym mercedesem, wiecznie latał po imprezach, bywał na przyjęciach dyplomatycznych, spotykał ludzi, interesował się finansami i wyższymi sferami. Afiszował się ze znajomością pięciu języków obcych, błyszczał na portalu społecznym Facebook i portalu businessowym Linkedin (http://www.linkedin.com/in/mikhailsemenko). Prowadził blog o gospodarce Chin (http://chinaeconomytoday.wordpress.com). Ale w końcu nabrał się na prowokację FBI, dostarczając sfałszowany dokument współpracownikowi. Podobny status emigracyjny jak Siemienko miała Anna Kuszczenko vel „Anna Chapman”, vel „Irine Kutsov”. Zresztą to właśnie przez nią FBI zdecydowało zwinąć całą siatkę. Posłużono się prowokacją.

Oficer FBI udający postsowieckiego dyplomatę z nowojorskiego konsulatu rozkazał „Chapman” przekazać sfałszowany paszport amerykański innej członkini grupy. „Chapman” nabrała podejrzeń i skontaktowała się ze swoim ojcem, Wasilijem Kuszczenką, który nakazał jej oddać paszport na policji (AP, 3 lipca). Tak uczyniła. Miała w ten sposób zyskać na czasie, bowiem usiłowała złapać samolot do Moskwy. W publicznym miejscu wyrzuciła też telefon, którym się posługiwała. Niedługo potem ją aresztowano. Nota bene Wasilij Kuszczenko występuje jako „dyplomata” rosyjski, kilka lat temu operujący w Zimbabwe, ale były mąż Anny, Brytyjczyk Alex Chapman, twierdzi, że jego były teść służył w KGB. O „Annie Chapman” wiemy stosunkowo najwięcej. Po pierwsze – była chyba najbardziej bezczelna; po drugie – najmniej ostrożna; a po trzecie – najbardziej atrakcyjna fizycznie, przez co wpadała w oko. No i po czwarte – miała angielskiego męża, który opowiada teraz o wszystkim. Warto się na niej skoncentrować, dlatego że na jej przykładzie bardzo dobrze widać sztukę trenowania i „legendowania” agentki. Podkreślmy, że w tym momencie bardzo trudno ustalić, które elementy w jej biografii są prawdziwe.

Wydaje się, że jej prawdziwe imię i nazwisko to Anna Kuszczenko. Ma 28 lat. Córka KGB-isty, uczęszczała na Rosyjski Uniwersytet Przyjaźni Ludów (Rossijskij Uniwiersitiet Drużby Narodow). Twierdzi, że w latach 1999-2005 studiowała tam ekonomię. Szkopuł w tym, że wtedy była mężatką i mieszkała w Anglii. Wyszła za mąż jako 19-latka, rozwiodła się w 2006 roku i dopiero wtedy wróciła do Rosji. Dzięki małżeństwu stała się brytyjską poddaną. Ponoć nie szpiegowała w Wielkiej Brytanii. Wszystko możliwe, chociaż trudno podejrzewać o czyste intencje osoby wywodzące się rodzinnie z KGB. W tym kontekście ciekawe są podejrzenia, że Kuszczenko starała się wkręcić w towarzystwo książąt Williama i Harry’ego. Snobizm czy zadanie?

Po przeniesieniu się do USA w 2007 roku zupełnie otwarcie reklamowała swoją obecność na scenie Nowego Jorku. Wniknęła w środowisko białych Rosjan, uczęszczając na bale charytatywne organizowane przez Andrieja hr. Tołstoja Miłosławskiego. „Chapman” ma konto na portalu społecznym Facebook, udzielała się na zorientowanym na przedsiębiorczość Linkedin (http://www.linkedin.com/in/chapmananna). Chwaliła się swoimi kontaktami w świecie finansów. Przedstawiała się jako specjalistka od inwestycji w USA i Rosji. Prowadziła własną firmę (http://www.domdot.ru). Czuła się bezkarna. Sfałszowała bądź naciągnęła informacje w swoim curriculum vitae, popisując się odpowiedzialnymi stanowiskami i solidnymi firmami, z jakimi była rzekomo związana w Wielkiej Brytanii. Firmy te natomiast albo zaprzeczają, albo tłumaczą, że przesadziła co do swojej roli.

Na przykład w NetJets Europe pracowała jako asystentka przez niewiele ponad miesiąc. A podała, że była przez rok odpowiedzialna za handel odrzutowcami z ramienia tej firmy. Bank Barclays albo nigdy o niej nie słyszał, albo zajmowała się tam sprawami drobnej przedsiębiorczości. Trudno ustalić. Inne firmy, dla których Kuszczenko miała pracować, nie potwierdzają jej obecności. Możemy założyć, że jej linią obrony będzie teza, iż „wszyscy” przesadzają w swoich résumé. Dopiero pod koniec agenturalnej kariery Kuszczenko zdobyła się na jakąś samorefleksję. Prawdopodobnie wyczuwając, że ziemia się pod jej stopami usuwa, poinformowała swego byłego męża, że żałuje nie tylko aborcji, co zniszczyło ich związek, ale również swoich innych późniejszych wyborów.

Chyba najbardziej prominentni wśród aresztowanych to profesor Juan José Lázaro i jego partnerka Vicky Peláez. Oboje są obywatelami Rosji, co przyznała oficjalnie Moskwa. Oboje jeździli do Ameryki Łacińskiej na spotkania z łącznikami kremlowskiej centrali. Przywozili gotówkę na działania siatki. Lázaro to radykalny „naukowiec”. Studiował w lewackiej New School of Social Studies w Nowym Jorku. Prowadził nawet krótko jako adiunkt wykłady o Ameryce Łacińskiej w Baruch College. Uprawiał antyamerykańską propagandę ku radości lewicowych studentów. Jego bohater to Hugo Chávez, a bête noire to architekci polityki zagranicznej USA. Dziekan wydziału nauk politycznych Thomas Halper twierdzi, że Lázaro uczył zaledwie przez semestr i został zwolniony, bowiem nie potrafił osiągnąć odpowiednich standardów naukowych.

Jest to wiarygodna ocena. W jednej z niewielu publikacji naukowych, jakie popełnił – rozdziale pod tytułem „Kobiety i polityczna przemoc we współczesnym Peru” („Women and Political Violence in Contemporary Peru”), stanowiącym część pracy „Women and Revolution: Global Expressions” pod redakcją M. J. Diamond (Kulwert Academic Publishers, Norwell, MA, and Dordrecht, 1998, str. 291-314) – popisał się jako marksista-feminista. Wygląda na to, że Lázaro pochodzi z Urugwaju, legitymuje się paszportem peruwiańskim (chociaż jest obywatelem rosyjskim), a jako dziecko mieszkał w Związku Sowieckim, ponoć na Syberii. Najpewniej jego rodzina wzięła udział w działalności rewolucyjnej bądź szpiegowskiej na rzecz Sowietów i musiała zmienić klimat. Nota bene Lázaro jako pierwszy „pękł” i przyznał się do swoich związków z postsowieckim wywiadem. Tymczasem Peláez, która wywodzi się z Peru, była redaktorką „El Diario La Prensa” – największej hiszpańskojęzycznej gazety w Nowym Jorku. Gazeta ta jest socjalliberalna. Występuje w imieniu nielegalnych i legalnych emigrantów. Zwykle popiera demokratycznych polityków, a w tym naturalnie prezydenta Obamę. Peláez w swojej publicystyce krytykowała kapitalizm i USA. Lubiła, na przykład porównywać amerykański system penitencjarny do apartheidu w RPA oraz naturalnie do Niemiec nazistowskich. Natomiast nie przeszkadzały jej nigdy więzienia na Kubie ani sowiecki Gułag. Ostatnio atakowała stan Arizona za rzekomy rasizm w prawie stanowym starającym się kontrolować nielegalną emigrację. Wyrażono zdanie, że atak prasowy na Arizonę mógł powstać na zlecenie kubańskich służb specjalnych, które ponoć martwią się o swój dobrze działający szlak przerzutu narkotyków i nielegalnych emigrantów w tym stanie.

Zanim doszło do wymiany, nikomu z jedenastki nie postawiono zarzutu o szpiegostwo. Natomiast groziło im pięć lat za działania w charakterze niezarejestrowanych agentów obcego państwa. Bardziej poważne jest oskarżenie o pranie brudnych pieniędzy. Można za to „zarobić” nawet do 20 lat więzienia. Gdyby oskarżeni zarejestrowali się jako lobbyści, nie mieliby żadnych kłopotów. Taka działalność w USA jest na porządku dziennym. Niestety.

REKLAMA