Jabłko europejskim symbolem chińskiego wyzysku

REKLAMA

Jabłko ma chyba najbogatszą symbolikę ze wszystkich owoców świata. W znacznej mierze jest to sprawka popkulturowej parafrazy mitu o grzechu pierworodnym, którego punkt kulminacyjny stanowiło spożycie przez pierwszych ludzi soczystego, czerwonego jabłka. Gdyby zakazanym owocem rzeczywiście była prehistoryczna odmiana antonówki, to biblijny raj należałoby usytuować gdzieś na terenie środkowych Chin. To właśnie w Azji Wschodniej pojawiły się pierwsze dzikie jabłonie (około 20 gatunków), które w efekcie dały tysiące odmian owocu (w Polsce istnieje ok. 30). Do wszystkich symbolicznych znaczeń jabłka dojdzie – za sprawą euroadministracji – kolejne.

Unijnej biurokracji zorientowanej na tematykę spożywczą od lat owoc ten kojarzy się z „chińskim zagrożeniem i wyzyskiem”. Zagrożeniem – bo azjatycki gigant opanował już w 2007 roku 56% światowej produkcji. Wyzyskiem – bo niska cena owocu to „efekt najmniejszej stawki godzinowej za pracę w sadzie przy równoczesnym największym wskaźniku roboczogodzin w przeliczeniu na hektar”. Spożywczy nacjonalizm (cła, limity importu) uprawia się także lokalnie – często pod płaszczykiem „walki o zdrowie”.

REKLAMA

Główne cele unijnego programu „Owoce w szkole” to: 1. wsparcie – za pieniądze krajowych i europejskich podatników – rynku sadowniczego („zatrzymanie spadku konsumpcji owoców i warzyw” – w programie mogą być wykorzystane wyłącznie owoce, które urosły w krajach członkowskich); 2. walka z otyłością i propagowanie „zdrowego trybu życia dzieci i młodzieży”. Rok temu do programu przystąpiły 24 z 27 krajów unijnych.

Co ciekawe, do akcji „uzdrawiania rynku i walki z cholesterolem” nie przyłączyła się Finlandia, Szwecja i Łotwa. Fińska minister zdrowia i spraw socjalnych, p.Sirpa Sarlio-Lähteenkorva, swoją decyzję uzasadniła „mizernym spodziewanym efektem zdrowotnym” przy równoczesnym rozroście biurokracji obsługującej program. Po stronie polskiej od ponad roku za akcję rozdawania „darmowych” jabłek oraz innych wybranych owoców i warzyw (gruszek, marchwi, rzodkiewek, papryki słodkiej) odpowiada Agencja Rynku Rolnego (prezes: Władysław Łukasik). Nowe rozporządzenie Rady Ministrów zakłada wydanie 12,3 mln euro w roku szkolnym 2010/2011. Jak podała Polska Agencja Prasowa, 75% tej kwoty wyłożą unijni podatnicy. Resztę (ok. 3 mln euro) dorzucą krajanie. W ten sposób europejskim rolnikom rynek zbytu powiększy się o ponad 1,1 mln uczniów. Warto dodać, że dopiero teraz zaproponowano, aby szkoły biorące udział w programie mogły same kupować owoce i warzywa – dotychczas musiały one korzystać z usług dostawców zatwierdzonych przez ARR!

Przykłady niewydolności urzędniczej „machiny redystrybucyjnej” można mnożyć. Za najlepszy przykład administracyjnej głupoty może posłużyć rozporządzenie Ministerstwa Rolnictwa, które w pierwszym okresie obowiązywania programu nakazało dostarczanie warzyw pokrojonych w… słupki. Jak poinformowała „Gazeta Wyborcza”, „gdy pociechy zaczęły przynosić do domu oklapłe słupki warzywne (…), rodzice zaczęli prosić szkoły, by przestały wciskać dzieciom to coś”. Ministerstwo wycofało się z pomysłu, zostawiając niektórych przedsiębiorców na lodzie: np. Grzegorz Szyłow (szef hurtowni owocowo-warzywnej w Suwałkach), chcąc załapać się do programu „owoce w szkole”, zainwestował kilkanaście tysięcy złotych w – robione na zamówienie! – maszyny krojące zgodnie z urzędniczym widzimisię…

REKLAMA