Kryzys państwa narodowego w Izraelu

REKLAMA

Atmosfera wokół Izraela zagęszcza się. Nadchodzą ciężkie dni. Chodzi mi o kryzys państwa narodowego w Izraelu. Składają się na to rozmaite czynniki. Po pierwsze – żar ideowy syjonistycznych pionierów wypalił się. Pokolenie, które Izrael stworzyło, odchodzi. Po drugie – większość dzieci i wnuków tych ludzi chce być jak wieczne nastolatki europejskie i amerykańskie: wyluzowane i naćpane w takt MTV, twittera i Facebooka. W izraelskości i żydostwie trzyma ich głównie pamięć o Holokauście i grupowe wyprawy do negatywnie odbieranej Polski, miejsca eksterminacji.

Po trzecie – wśród żydowskiej elity intelektualnej zderzają się rozmaite koncepcje Izraela. Czy ma pozostać państwem narodowym, z prymatem ludności żydowskiej? Czy też ma zniknąć z mapy, a Żydzi mają albo wyemigrować, albo podporządkować się arabskiemu panowaniu? A może wdrożyć model wielokulturowy, gdzie Arabowie i Żydzi żyliby obok siebie w zgodzie i miłości?

REKLAMA

Po czwarte – Izrael jest podzielony wewnętrznie sam przeciw sobie. Oprócz mieszkańców tolerancyjnie luzackich, są też ostro ortodoksyjni religijnie. Skrajni odmawiają Izraelowi prawa bytu w ogóle. A niektórzy ultraortodoksi odmawiają prawa do żydostwa innym Żydom (zob. np.: Matthew Kalman, „Israel’s Ultra-Orthodox Jews Clash with Secular Courts”, „Time Magazine”, 18 czerwca 2010 r.) Ale większość religijnych Izraelczyków weszła w symbiozę z sekularnymi syjonistami prawicowymi, tworząc potężną orientację narodowych judaistów. Mają oni coraz więcej do powiedzenia w armii. Są też dobrze reprezentowani na wsi, a szczególnie w osiedlach pionierskich. Ludność miejska w większości odrzuca takie postawy, skłaniając się w stronę norm obowiązujących w politycznie poprawnych sferach Zachodu. Do mieszanki dochodzą też post-Sowieci, z których wielu udaje, że jest żydowskiego pochodzenia, co pozwoliło im na emigrację do Izraela. Część post-Sowietów stała się wręcz szowinistami izraelskimi. Ale większość jest raczej indyferentna. Szukają wyższego standardu życia, utrzymują związki z Rosją, a niektórzy gotują się do emigracji do USA. Są też i Żydzi sefardyjscy, czyli bliskowschodni i afrykańscy, którzy czują się w Izraelu dyskryminowani. Szczególnie niezadowoleni są Falasze, czarnoskórzy Żydzi etiopscy, którzy oskarżają współrodaków – współwyznawców o traktowanie ich jak obywateli drugiej kategorii.

Po piąte – Izraelowi zagraża stale ofensywa antyizraelska w Trzecim Świecie. Dotyczy to nie tylko krajów arabskich czy muzułmańskich w ogóle (a ostatnio uaktywniły się na tym froncie Malezja i Indonezja), ale po prostu praktycznie wszystkich. Na przykład w Afryce antyizraelskość to dogmat – co widać po głosowaniu państw Czarnego Kontynentu w ONZ. Większość rządzonych przez lewicowców państw Ameryki Łacińskiej prześciga się we wrogości do Izraela, a niedoścignionym wzorcem dla nich jest narodowy socjalista Hugo Chávez, dyktator Wenezueli (zob. np.: agencja FNA, „Pakistani General Calls UN Resolution against Iran US-Israeli Plot”).

Po szóste – na kryzys Izraela wpływa też i atmosfera intelektualna Zachodu. Jest ona wściekle lewacka, paraliżująco antynarodowa oraz chorobliwie antytradycjonalistyczna. Podkreślmy, bo jest to bardzo ważne: istnieje taktyczne przymierze między zachodnimi lewakami z jednej strony a muzułmańskimi fundamentalistami i narodowymi socjalistami trzecioświatowymi z drugiej. Szczególnie dynamiczni islamiści jawią się jako źródło rewolucyjnej destrukcji, spełniająca się obietnica eksterminacji cywilizacji zachodniej, czego pragną nowe pokolenia antyreligijnych lewaków. Wspólna sprawa to podminowanie Zachodu, rewolucyjne zniszczenie tradycyjnych więzi, w tym narodowych, a przede wszystkim religii chrześcijańskiej, wolnego rynku i własności prywatnej – co obiecują antyizraelscy radykałowie obecnie podpierający się Koranem.

Po siódme – dochodzą do tego zmiany demograficzne w Europie, która nabiera coraz bardziej islamskiego charakteru. W mniejszym stopniu dotyczy to również Ameryki Północnej. Na scenę wchodzi nowy blok elektoratu, wrogi w stosunku do Izraela. Chce zdobyć władzę nie w drodze rewolucji, lecz ewolucyjnie, metodą demokratyczną.

Po ósme, z powyższym częściowo związane – zaznacza się też spadek poparcia politycznego dla Izraela na Zachodzie. Po zimnej wojnie Izrael już nie jest tak potrzebny USA i Europie. Carte blanche dla Tel Awiwu – Jerozolimy po prostu przestała istnieć. W Europie (oprócz powyżej wymienionych czynników kulturowych i demograficznych) ma to bezpośredni związek przede wszystkim z wojną w Iraku. W USA również. Po prostu dominuje przekonanie, że wojna ta jest niepotrzebna, a wynika głównie z amerykańskiego poparcia dla Izraela (zob. np.: John J. Mearsheimer i Stephen Walt, „The Israel Lobby and U.S. Foreign Policy”, Farrar, Straus and Giroux, New York, 2007; skrót głównych tez w http://www.lrb.co.uk/v28/n06/john-mearsheimer/the-israellobby).

Dochodzi do tego stopniowe odwracanie się od Izraela liberalnej ludności pochodzenia żydowskiego w Ameryce. Na razie jest to głównie neutralność, naznaczona wstydem z powodu ostrych akcji militarno-policyjnych Izraela wobec Arabów. Żydzi amerykańscy w większości bowiem mają kłopot z trwającą ponad 40 lat izraelską okupacją. Bardzo trudno jest ją usprawiedliwić w świetle ideologii praw człowieka i praw mniejszości, która dominuje w USA, a którą społeczność żydowska ze szczególną chęcią przywołuje.

Ponadto żydowscy lewacy w Ameryce rzucili wyzwanie neokonserwatywnemu i syjonistycznemu monopolowi na reprezentowanie Izraela. Stworzyli swoje własne lobby pod nazwą J-Street. Organizacja ta jest faworyzowana i forowana przez Biały Dom. Z tego wszystkiego wynika, że nad Izraelem zbierają się czarne chmury. Oto garść przykładów z ostatniego czasu. Zajmijmy się najpierw klimatem intelektualnym, a potem wydarzeniami kulturowymi, społecznymi i politycznymi.

Głośnym echem odbija się debata wokół książki Shlomo Sanda „The Invention of the Jewish People” (Verso Books, London, 2009). Jak autor powiedział „Rzeczpospolitej” (28-29 listopada 2009 r.), „polityka Państwa Izrael przyczyniła się do znacznie większego wzrostu antysemityzmu niż moja książka. Gdy ktoś mówi coś niewygodnego, najłatwiej jest go oskarżyć o antysemityzm. Ja nie dam sobie zamknąć ust i dalej będę się starał obalić niebezpieczny mit, że Izraelczycy są wspólnotą etniczną. Doprowadza on bowiem do szaleństwa, jakim jest udawanie, że ćwierć ludności naszego kraju nie istnieje”. O co chodzi?

Według post-modernistycznej mody Sand zdekonstruował pojęcie narodu żydowskiego i doszedł do wniosku, że takie pojęcie zostało wymyślona przez garstkę żydowskich intelektualistów, którzy oparli się na paradygmacie nacjonalistycznym, powstałym właśnie na Zachodzie w XIX wieku. Nazwali swoją ideologię narodową syjonizmem. Czyli – jak twierdzi Sand zupełnie sztuczny twór. Żydzi w sensie narodowym, etnicznym nie istnieją. Syjoniści po prostu wmusili w nich fałszywą świadomość i tak dzięki propagandzie syjonistycznej, a następnie niekwestionowaną siłą inercji ludzie o żydowskich korzeniach określają się jako „naród”. Dla konserwatystów i innych prawicowców ta argumentacja brzmi znajomo, bowiem intelektualni pobratymcy Sanda takie rzeczy opowiadają od dawna o Polakach i innych narodach. Polskość ma być rzekomo też pojęciem sztucznym, a świadomość polska jest rzekomo fałszywa, będąc jakoby oparta na propagandzie nacjonalistycznej połączonej z rzekomo nieprawidłowo pojmowanym chrześcijaństwem. Jest to typowy błąd aprioryzmu. Polskość jest zredukowana do etno-nacjonalizmu, podczas gdy polskość to sprawa nie krwi (etnosu), a kultury, czyli sposobu, w jaki jesteśmy cywilizowani i w jaki orientujemy się według symboli kulturowych, w tym języka i religii katolickiej. Dotyczy to też innych narodów. Ponadto Sand i jego współtowarzysze są w stanie wyobrazić sobie tylko gwałtowne, rewolucyjne narzucanie i egzekwowanie pewnej wizji ideologicznej rzeczywistości. Kochają inżynierię społeczną, teraz w formie multikulturalizmu. Zupełnie nie rozumieją, że narody powstają w ramach swobodnego do pewnego stopnia procesu ewolucyjnego, aprobując, ale też i modyfikując elementy zastane, jak również absorbując stale elementy nowe na podstawie mechanizmu eliminacji (trial and error).

Mechanizm ten pomaga przyjmować z zewnątrz cechy pożyteczne na podstawie podejścia a posteriori. Po prostu ludzie uczą się na doświadczeniach, a nie wymyślają apriorystycznie badziewie według najnowszych herezji intelektualnych, znakomicie paraliżujących naszą cywilizację+++. Nota bene Sand – którego rodzice byli w Komunistycznej Partii Polski i starali się w podobny sposób niszczyć Polskę i polskość przed wojną jak syn teraz niszczy Izrael i żydowskość – nie jest wcale oryginalny, nawet w żydowskim kontekście. Przecież tradycyjną, narodową interpretację żydowskości i Izraela kwestionowali także inni – choćby marksistasyjonista z partii Mapam (Zjednoczonej Partii Robotniczej), Simha Flapan, autor pracy „The Birth of Israel: Myths and Realities” (Pantheon, New York, 1987).

Jeszcze ostrzej krytykował syjonizm i syjonistów lewak Lenni Brenner („Zionism in the Age of Dictators”, 1983, praca oferowana za darmo przez niemiecką witrynę lewacką http://www.marxists.de/middleast/brenner). Brenner wręcz zarzucił syjonistom współpracę z nazistami. Warto też przypomnieć w tym kontekście różne pozycje antyjudaistyczne i antyizraelskie wolterianina Israela Shahaka. Obecnie triumfy popularności święci radykał Norman Finkelstein, którego praca „The Holocaust Industry: Reflections on the Exploitation of Jewish Suffering” (Verso, London, 2000) stała się dziełem wręcz sztandarowym dla krytyków Izraela i nielewackich organizacji żydowskich. Podkreślmy, że pewne sprawy, którymi zajął się choćby Filkelstein, zostały w podobny sposób opisane przez solidnych naukowców – np. Raul Hilberg odrzucił oskarżenia o winę banków szwajcarskich w sprawie traktowania ofi ar Holokaustu.

Ostra krytyka syjonizmu pióra takich publicystów jak Brenner czy religii żydowskiej przez Shahaka nie oznacza też, że na pewnych płaszczyznach nie dzieje się Palestyńczykom krzywda czy że nie ma kontrowersyjnych aspektów judaizmu. Jednak lewackim propagandystom nie chodzi o wyważoną dyskusję nad tymi problemami. Sanda i pokrewnych mu autorów charakteryzuje radykalizm, nienawiść do tradycji oraz wszystkiego, co jest sprzeczne z ich apriorystycznymi, kosmopolitycznymi ideami, a szczególnie do uniwersalizmu chrześcijańskiego i koncepcji państwa narodowego. Co więcej – jak twierdzą niektórzy nasi koledzy, zbyt często w argumentacji tych lewicowców widać ślady propagandy zainicjowanej przez dawne sowieckie służby specjalne. Czyżby śniła im się kiedyś światowa republika rad, tak jak dziś multi-kulti utopia Unii Europejskiej?

Na czym więc polega głównie popularność tych radykalnych autorów? Nie są przecież wcale oryginalni. Jednak ze względu na swoje żydowskie pochodzenie mogą właściwie bezkarnie krytykować – słusznie czy nie – pewne zjawiska związane z Izraelem i społecznością żydowską. A takie rzeczy nie-Żydom nie uchodzą na sucho ze względu na terror politycznej poprawność. I w taki sposób Sanda, Finkelsteina i innych przywołują wszyscy – nawet osoby żydostwu niechętne, autentyczni antysemici. I z takiej właśnie krytyki wyłania się propagowana na Zachodzie, chyba najgłośniej przez lewaków żydowskiego pochodzenia, wizja Izraela jako państwa apartheidu, niemal faszystowskiego, ultranacjonalistycznego oraz wizja kierowniczych gremiów społeczności żydowskiej zainteresowanych jedynie pieniędzmi i władzą, często sprawowaną tajemnie, nad prześladowanym ludem, w tym i żydowskim, który to lewacy, w tym i żydowscy, obiecują uwolnić.

REKLAMA