Komorowski jak Gomułka? O przywróceniu monarchii.

REKLAMA

Szef polskiej dyplomacji, JE Radosław Sikorski, wpadł na pomysł, aby po zaprzysiężeniu JE Bronisława Komorowskiego na urząd Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej umieścić jego portrety we wszystkich polskich ambasadach na całym świecie.

Pomysł został skrytykowany i obśmiany przez dziennikarzy i internautów. Pisali, że ostatnim polskim przywódcą, którego portrety wisiały w ambasadach był Władysław Gomułka. Informacja ta miała sugerować, że jest to zwyczaj pochodzący z ustrojów dyktatorskich, w szczególności zaś komunistycznych. Jest to sugestia całkowicie fałszywa a nawet kłamliwa. Trzeba przede wszystkim zwrócić uwagę na zasadniczą różnicę między portretami Władysława Gomułki a Bronisława Komorowskiego. Gomułka nie pełnił żadnych funkcji państwowych, był jedynie szefem partii komunistycznej, a więc z punktu widzenia interesów państwa osobą prywatną, toteż jego portrety w ambasadach wisiały de facto nielegalnie. Tymczasem Komorowski – jako prezydent – niezależnie od swoich cech osobistych reprezentuje majestat Rzeczypospolitej.

REKLAMA

Zwyczaj monarchistyczny

Zawieszenie portretów jest oddaniem hołdu nie osobie, ale urzędowi i całej ojczyźnie. Umieszczanie podobizn głowy państwa w placówkach dyplomatycznych to zwyczaj o proweniencji monarchicznej. We wszystkich współczesnych monarchiach, nawet fasadowych, portrety monarchów wiesza się nie tylko w placówkach dyplomatycznych, ale także w wielu innych miejscach publicznych. Zwyczaj ten kultywuje także wiele republik, zwłaszcza tych z dużymi tradycjami. Portrety prezydenta w różnych urzędach eksponowała także II Rzeczpospolita. To właśnie do tej tradycji nawiązuje pomysł ministra Sikorskiego. Choć trudno byłoby wymagać od konserwatystów, aby darzyli aprobatą osobę, poglądy i działania JE Bronisława Komorowskiego, jednak pomysłowi umieszczenia jego portretów w ambasadach powinni przyklasnąć. Chodzi bowiem nie o osobę, ale o urząd. Jak pisał biskup Krasicki: „Satyra prawdę mówi, względów się wyrzeka, Wielbi urząd, czci króla, lecz sądzi człowieka.”

Sądźmy więc Bronisława Komorowskiego, ale czcijmy urząd prezydenta, który wszak w pewnym sensie uosabia majestat Rzeczypospolitej. Nam konserwatystom powinno zależeć na tym, aby pozycja prezydenta, zarówno w systemie ustrojowym, jak też w społeczeństwie była jak najmocniejsza.

Granica między republiką a monarchią wbrew pozorom nie jest ostra. Z jednej strony wspomniane wcześniej monarchie fasadowe mają wiele cech republiki, gdyż wszystkie uprawnienia decyzyjne spoczywają w rękach organów pochodzących z wolnego wyboru. Z drugiej strony nierzadkie w krajach III świata republiki, w których prezydenci sprawują swój urząd dożywotnio, wykazują de facto wiele istotnych cech monarchii. Kompetencje prezydenta są tam bardzo szerokie, ma on też zazwyczaj decydujący wpływ na wybór swojego następcy. Zdarza się nawet, że następcą tym zostaje jego syn. Taką republiką wykazującą pewne cechy monarchii była II Rzeczpospolita, zwłaszcza od momentu wejścia w życie Konstytucji Kwietniowej z 1935 roku. Prezydent miał bardzo szerokie uprawnienia, mieszkał i urzędował na Zamku Królewskim w Warszawie, a w czasie wojny mógł mianować swojego następcę.

Z kolei Rzeczpospolita Obojga Narodów była monarchią wykazującą liczne cechy republiki, gdyż król miał ręce skrępowane ustawami sejmowymi. Ma więc nasza ojczyzna pewną predylekcję do ustrojów hybrydowych. Obecny jednak jej ustrój żadną miarą hybrydowy nie jest. Rzeczpospolita Niewiadomego Numeru jest czystą republiką, w której trudno doszukiwać się jakichkolwiek śladów systemu monarchicznego. Jedynym elementem, który można za takowy uznać, jest Order Orła Białego będący reliktem sui generis świeckiego zakonu rycerskiego skupionego wokół osoby monarchy. Współczesnych polskich prezydentów z dawnymi królami łączy w zasadzie tylko urząd wielkich mistrzów tegoż orderu. To bardzo mało, bo na przykład prezydenci Francji przejęli od królów (inna sprawa czy legalnie) godności książąt Andory czy kanoników bazyliki laterańskiej w Rzymie. W wielu krajach prezydenci mieszkają i urzędują w dawnych zamkach i pałacach królewskich, jak to było też i u nas przed wojną.

Pierwszy kroczek

Myślę więc, że skoro nasi prezydenci mają tak niewiele uprawnień i przywilejów monarchicznej proweniencji, należy im je przydać. Przywrócenie portretów to pierwszy malutki kroczek we właściwym kierunku. Oczywiście żeby przyniósł on wymierne efekty, musi być uzupełniony dalszymi krokami: zwiększeniem uprawnień prezydenta; zmianą trybu jego wyłaniania z wyborów powszechnych na przeprowadzone w możliwie wąskim gronie elektorów lub wręcz mianowanie przez poprzednika, czyli warianty z Konstytucji Kwietniowej; przeprowadzka z Pałacu Namiestnikowskiego do Zamku Królewskiego w Warszawie lub na Wawel; likwidacja kadencyjności na rzecz dożywotniego sprawowania urzędu.

Gdy wszystkie te kroki zostaną wprowadzone w życie, wystarczy zmienić nazwę urzędu z „Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej” na „Regent Królestwa Polskiego” i będziemy mieli monarchię. Co oby się stało za naszego życia.

REKLAMA