W zeszłym tygodniu, konkretnie 16 sierpnia na stronie internetowej Ministerstwa Finansów (www.mf.gov.pl) pojawił się komunikat następującej treści: „Szacunkowe dane o wykonaniu budżetu państwa za okres styczeń-lipiec 2010 roku. W okresie styczeń-lipiec 2010 roku oszacowano: dochody budżetu państwa na kwotę 139.602,6 mln zł, wydatki budżetu państwa na kwotę 174.548,9 mln zł, deficyt budżetu państwa na kwotę 34.946,3 mln zł.”
Biorąc pod uwagę fakt, że zgodnie z ustawą budżetową w roku 2010 państwo ma złupić podatnika na 249 miliardów złotych, a wydać 301,2 miliarda, być może właśnie ten komunikat zawiera prawdziwą przyczynę podwyżki VAT. Otóż jeżeli przyjrzymy się podanym przez MinFin liczbom, od razu widzimy, że dochody są o sześć miliardów mniejsze od oczekiwanych po siedmiu miesiącach, a wydatki niemal zgodne z oczekiwaniami. Oczywiście wpływ na tę sytuację ma pewnego rodzaju sezonowość w łupieniu podatnika, która sprawia, że nie w każdym miesiącu przebiega ono na taką samą skalę, nie mniej jednak tendencja jest wyraźna.
Jeśliby się utrzymała, na koniec roku dochody byłyby o 10 miliardów mniejsze od zakładanych. Jeśli wydatki by się nie zmniejszyły, oznaczałoby to, że zamiast zaplanowanego deficytu w wysokości 52 miliardów, mielibyśmy deficyt na poziomie 62 miliardów. Premier Tusk poinformowany o takim stanie rzeczy przez swojego ministra nie wahał się długo i najwyraźniej postanowił po prostu „załatać dziurę budżetową”, w przeciwnym bowiem razie mogłoby dojść do zbliżenia się deficytu do poziomów, których zgodnie z polską konstytucją przekroczyć nie można. A ich przekroczenie groziłoby być może nawet upadkiem rządu. Czy jednak premier Tusk rzeczywiście musiał podnosić podatki? Oczywiście nie.
Na str. XX e-wydanie zamieszczamy podpowiedź Marka Łangalisa, który opisuje, w jaki sposób można szybko i sprawnie obniżyć wydatki o 70 miliardów złotych, co zlikwidowałoby nie tylko deficyt, ale także doprowadziło do spłaty zadłużenia. I to w ramach demoliberalnego status quo! Ale to oczywiście plan minimum. Jeśliby podejść do sprawy po wolnościowemu, wydatki budżetu można spokojnie obniżyć o 200 miliardów złotych, czyli o dwie trzecie!
Janusz Korwin-Mikke powiedział mi kiedyś, że jest przekonany, iż mimo wszystko Donald Tusk jest liberałem. Jeśliby przyjmować za poważną zasadę „po czynach ich poznacie”, trzeba by chyba tę teorię uznać mimo wszystko za bardzo ryzykowną. A przy okazji: zastanawiające jest, jakim cudem doszło do tego, że deficyt budżetu państwa na poziomie ponad 20 proc. przychodów rocznie uznaje się nie tylko za rzecz normalną, nieistotną, a wręcz potrzebną?