Z retoryki niezbyt świętej pamięci Karola Marxa można by wnioskować, że komunizm to twór najbardziej uświadomionych przedstawicieli przodującej klasy robotniczej. Tak zresztą utrzymywała propaganda. Jest to jednak tylko kolejne kłamstwo tych propagatorów. Ani sam Karol Marx, wywodzący się z dość zamożnej rabinackiej rodziny żydowskiej, żonaty ze śp. (oj, miała z Nim Ona, miała…) baronówną Janiną von Westphalen, nie był robotnikiem, ani Jego sponsor, śp. Fryderyk Engels – wielki fabrykant.
Robotników w partiach komunistycznych w ogóle nie było wielu – tworzyli je, zazwyczaj wywodzący się ze szlachty, inteligenci. Nie było w tym nic nowego. Już rewolucję antyfrancuską robili nie jacyś tam robotnicy (których wtedy w ogóle nie było wielu – i w czasie zdobywania Bastylii pracowali w manufakturach) ani chłopi (których w Paryżu nie było przecież w ogóle) – lecz zubożała szlachta. We Francji bowiem, w odróżnieniu od Anglii, każdy syn szlachcica był szlachcicem – i na ogół dziedziczył schedę po ojcu, co prowadziło do zubożenia tej warstwy. Ludzie ci tłumnie zjeżdżali do Paryża, mając nadzieję na jakąś posadę przy dworze lub w administracji – a ponieważ ta nie była z gumy, mocno się frustrowali. Czego efektem była właśnie ta rewolucja.
Już śp. Aleksander hr. Fredro wyjaśniał to słowami: „Jadł, pił i hulał – teraz w dunder śwista; dawniej pan z panów teraz komunista…” i ostrzegał: „Szlachcic skręca w komunizm w pieniężnym kłopocie – ale i dyszel złamie, i ugrzęźnie w błocie…”.
Teoretycy komunizmu to inteligenci – w dużej części żydowscy. Co zawsze zdumiewało bł. pam. Miltona Friedmana, mówiącego: „Przecież Żydzi wszystko, co mają – emancypację, dobrobyt – zawdzięczają kapitalizmowi; dlaczego więc gdy gdzieś dorwą się do władzy, to budują socjalizm – cholera jasna, nawet w Izraelu?!”. Oczywiście tłumaczy się to tym, że Żydzi ze swojej inteligenckości wyciągają radykalne logiczne konsekwencje: skoro inteligent dużo wie, to nie może dopuścić, by jakieś ciemne kmioty szkodziły sobie, robiąc to, co chcą; obowiązkiem inteligenta jest oświecać ich, zabraniać rzeczy szkodliwych, nakazywać robić rzeczy pożyteczne… A ponieważ wiąże się to zazwyczaj z całkiem konkretnymi korzyściami dla tych, co oświecają, nakazują i zakazują – więc zwłaszcza Żyd całą duszą szczerze popiera socjalizm, komunizm itp. Jednak już, zauważmy, nie anarchizm – bo tam nie ma posad i nie można nikomu niczego nakazywać! Anarchiści to z reguły rzemieślnicy.
Fredro jakby przewidział dzieje śp. Józefa Piłsudskiego. Ten przywódca socjalistów wywodził się z karmazynowej raczej szlachty, jednak Jego ojciec doprowadził niewczesnymi eksperymentami ekonomicznymi rodzinny Zułów do ruiny, więc Piłsudski skręcił w socjalizm. Zauważmy wszelako, że dyszel złamał, ale nie ugrzązł w błocie, tylko poszedł na współpracę z wywiadami: najpierw japońskim, potem austriackim, wreszcie niemieckim. To Go z błota wyciągnęło i postawiło na świeczniku. Jak na tym wyszła Polska – to trudno ocenić. Z pewnością nie jest tak, że bez Piłsudskiego by nie powstała, bo na gruzach trzech imperiów powstawały takie twory jak Estonia czy Wolne Miasto Gdańsk – ale czy możemy zagwarantować, że bez Piłsudskiego byłaby lepsza? Eksperymentu już przeprowadzić się nie da…
Piszę to wszystko, by podkreślić rzecz ważną. Otóż nie chodzi bynajmniej o to, że wybitnymi przedstawicielami „ruchu robotniczego” są inteligenci (jak ci dowiezieni przez bezpiekę do Gdańska, by rządzili „Solidarnością”). Chodzi o to, że u władzy znalazł się etos tej warstwy – warstwy szlacheckich utracjuszów. Proszę zwrócić uwagę na negatywną selekcję: „Szlachcic skręca w komunizm w pieniężnym kłopocie…”. Gdyby ojciec Piłsudskiego lub On sam lub Jego brat byli dobrymi gospodarzami, to siedzieliby w Zułowie i ożenili się z miejscowymi posażnymi pannami.
To nie szlachcice opanowali ruch „robotniczy”, tylko szlachcice nie umiejący niczym zarządzać. Jeśli władzy w PRL zarzuca się wyrzucanie w błoto pieniędzy na rozmaite eksperymenty gospodarcze, to pamiętajmy, że robili oni to, co robił Piłsudski-senior (i setki innych szlachciców). Szlachta, która się dorabiała, żyła w miarę oszczędnie; często przesuwała część swoich dzieci między kapitalistów, by tą drogą zdobywały majątki. Tacy ludzie byli, rzecz jasna, przeciwnikami komunizmu, socjalizmu i czego tam jeszcze. A Piłsudski nie miał nic do stracenia oprócz kajdan – i zdobył może nie cały świat, ale zawżdyć jego kawałek. A na przykład śp. Krzysztof Radziwiłł, „Czerwony Książę”, i Jego córka Anna, też socjalistka… A to, że tak opanowanym światem nie umieli potem zarządzać, nie jest przypadkiem, tylko rezultatem tej wspomnianej selekcji.
Warto byłoby teraz popatrzeć, kto buduje eurosocjalizm. Podejrzewam, że dzieci kapitalistów, którym się nie udało. Natomiast do Komunistycznej Partii Chin należą niemal bez wyjątku kapitaliści, którym się udało. Którzy umieją robić pieniądze. Którzy wiedzą, jak wygląda gospodarka. I różnica widoczna jest gołym okiem. Tamci, choć udają komunistów, są efektywni – ci, którzy udają, że walczą z komunizmem, rządza marnie. Jest to oczywisty efekt d***kracji. Ci, co pracują wydajnie, nie maja czasu na politykę – ani specjalnej chęci. Natomiast nieudacznicy do pracy się zrazili – i kiedy mówią o „opiece społecznej dla biednych”, zapewne w podświadomości mają własną sytuację. Jednak choć ci, którzy zdobyli pieniądze, wiedzą coś o gospodarce, to ich dzieci żyją w wieży z kości słoniowej – wydaje im się, że pieniądze biorą się z bankomatów, a ponadto stać ich na realizację głupich pomysłów, w rodzaju np. przyznawania zasiłków bezrobotnym. Ich dziadek czy ojciec, którzy własną pracą dorobili się miliardów, tego by nie zrobili…
Ale też nie zajmowali się polityką. Na tyle, by zabezpieczyć trwanie ustroju, który umożliwił im – i milionom innych – zdobycie pieniędzy. A ich dzieci – do spółki z nieudacznikami z tej samej sfery – znalazły wspólny język. I rządzą. Do czasu ruiny.