O reformie szkolnictwa wyższego

REKLAMA

Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego wreszcie pokazało nowy projekt ustawy o szkolnictwie wyższym. Myślę, że jako tzw. samodzielny pracownik naukowy mam moralne prawo i kompetencje, aby się w jego sprawie wypowiedzieć. Na początku, zanim przejdziemy do analizy, należy poczynić zastrzeżenie generalne: projekt jest oczywiście głęboko socjalistyczny i kwestii tej nawet nie ma sensu tu wałkować. W krajach socjaldemokratycznych etatyzm może być tylko mniej lub bardziej zaawansowany i dziwaczny. Wszystko co dalej napiszę to ocena projektu mieszczącego się w ramach systemu, który sam w sobie jest paranoidalny. Rozumiem, że Minister tego nie może zmienić, bowiem socjalistyczny charakter szkolnictwa wyższego wynika z zapisów konstytucyjnych, gwarantujących „bezpłatną” szkołę. Nie oznacza to jednak, że socjalizm musi być ustawicznie „pogłębiany”.

A co do szczegółów, to widać wyraźnie, że Pani Minister Barbara Kudrycka ciągle ma swoją ideę „aby za pięć lat co najmniej pięć polskich uczelni znalazło się w pierwszej setce rankingów europejskich”. Pomysł ten uważam za dziwaczny, a to z kilku powodów:

REKLAMA

1. Kto przygotowuje rankingi, ten w nich wygrywa, bowiem ustawia w nich punktację tak, aby samemu wysunąć się na czoło. W zachodnich rankingach nigdy nie trafimy do pierwszej setki, ale jak zrobimy własne, to łatwo się w niej znajdziemy. Dlatego proponuję zerwać z kompleksem „polskości”. Nasze uczelnie nie mają szans na wysokie miejsca w rankingach, ponieważ polscy naukowcy generalnie publikują po polsku, co w Ministerstwie bardzo się nie podoba. Bardzo słusznie, że piszemy w języku ojczystym. Jaki miałaby Polska pożytek gdyby 95% publikacji naszych naukowców było wydawanych po angielsku? Pieniądze naszych podatników szłyby na lekturę dla anglojęzycznych czytelników, gdy dla polskich byłaby ona niedostępna ani fizycznie, ani językowo.

2. Zupełnie nie rozumiem dlaczego należy odebrać pieniądze pozostałym uczelniom, aby te mityczne pięć awansowało w rankingach? Oznaczać to będzie, że pozostałe będą wegetować. Te 5 bogatych uczelni ściągnie całą kadrę i chętnych do nauki z mniejszych ośrodków. Zostanie 5 wielkich miast z „prestiżowymi” uczelniami, w związku z tym studenci będą tam zjeżdżać i degenerować się w akademikach, gdzie „wszystko płynie”. Zamiast kształcić młodzież w jej miejscu zamieszkania, Ministerstwo chce ją kompletnie „wykorzenić” i zrobić z niej nomadów w wielkich miastach. No, chyba, że politycy PO liczą, że wykorzenieni z małych ojczyzn wsiąkną w wielkie miasta i dołączą do sproletaryzowanej inteligencji oglądającej TVN i wyjącej z zachwytu nad Donaldem Tuskiem. Mam nadzieję, że posłowie PSL wykażą w tym miejscu „ideologiczną czujność” i zablokują ten druzgocący tkankę społeczną projekt.

Do tego projekt zawiera kuriozalny zapis zakazujący pracownikom naukowym podejmowania dodatkowego zatrudnienia poza podstawowym miejscem pracy. Aby zatrudnienie takie podjąć, będzie trzeba mieć zgodę rektora macierzystej uczelni. Ten pomysł narodził się w głowach biologów, chemików, matematyków i tych wszystkich, którzy z racji swojego wykształcenia nie mogą znaleźć dodatkowego zatrudnienia na uczelniach niepublicznych, gdzie dominują kierunki humanistyczne. Motywacja tych wszystkich biologów, chemików i matematyków jest bardzo prosta: zazdrość! „Dlaczego oni mogą dorobić, a mnie nikt nie chce zatrudnić?”. Gdyby postaw takich nie było, to Lenin nigdy nie porwałby mas do ataku na „państwo posiadaczy”. Wszyscy ci biolodzy, chemicy i matematycy wiedzą, że sami dodatkowego zatrudnienia nie znajdą. Dobrze, to niech humaniści także go nie mają! Osobiście nie boję się wcale tak bardzo tego zakazu, bowiem rektorzy będą musieli takiej zgody albo udzielać, albo dać spore podwyżki zatrudnionym u siebie profesorom, ponieważ inaczej kadra naukowa odejdzie i pójdzie tam, gdzie dostanie najlepsze warunki finansowe. Ale sam taki zakaz jest sprzeczny z liberalną zasadą wolności pracy, a minister Barbara Kudrycka podobno jest ministrem „liberalnego” rządu!

Ograniczenie lub wyeliminowanie dwuetatowości wykładowców akademickich oznaczać będzie upadek wielu kierunków i całych uczelni. W Polsce brakuje wykładowców, szczególnie samodzielnych pracowników naukowych (dr hab. oraz profesorów tytularnych). Wydaje się, że jest ich mniej więcej tylu (albo i mniej) ile jest etatów, jednak przy założeniu, że każdy z nich ma 2 etaty (zwykle państwowy i niepubliczny). Jeśli przymusowo każdy z nich miałby tylko 1 etat, to następuje deficyt na poziomie 50%. To oznacza, że 50% kierunków na polskich uczelniach nie będzie miało tzw. minimum kadrowego i będzie musiało upaść. Upadną nie dlatego, że wyeliminował je rynek, lecz dlatego, że zmieniły się przepisy. Upadną wyłącznie z powodu etatystycznej interwencji! A dokona jej ministerstwo w „liberalnym” gabinecie Donalda Tuska!

Wreszcie, na sam koniec, duży plus przedstawionego projektu. Mam tu na myśli uproszczenie procedury habilitacyjnej. Gazety piszą, że skróci to procedurę z 11 do 4 miesięcy. Dobrze pamiętam, że moja procedura habilitacyjna trwała 2 razy dłużej niż owe „11” i nie mam wątpliwości, że coś trzeba z tym fantem zrobić. Wydaje się, że projekt przewiduje większą przejrzystość tej procedury i chyba dobrze się dzieje, że znosi tzw. kolokwium habilitacyjne, które jest gigantycznym stresem. Uchwała o nadaniu habilitacji winna być podejmowana na podstawie oceny 4 recenzentów, którzy długo siedzieli i zapoznawali się z dorobkiem naukowym habilitanta, a nie głosowania kilkudziesięciu osób, które tego dorobku nie znają. Ten punkt projektu Pani Minister Kudryckiej z pewnością trzeba zaliczyć na plus.

Czy projekt coś zmieni w szkolnictwie wyższym? Moim zdaniem wprowadzi zamieszanie, zniszczy administracyjnie kilkadziesiąt uczelni niepublicznych i kilka publicznych. Studenci będą mieli mniejszą ofertę edukacyjną, a aby autentycznie studiować, będą musieli 5 lat mieszkać w akademikach w wielkich miastach. Dlatego projekt tej reformy oceniam negatywnie.

REKLAMA