Dopalacze – czyli o wyższości mafii nad państwem opiekuńczym

REKLAMA

W ciągu kilku ostatnich tygodni byliśmy świadkami przeniesionej ze świata Orwella „godziny nienawiści” do (póki co) legalnie działających biznesów. – Brutalnie rozprawimy się z dopalaczami, nie będzie litości – tymi słowami Donald Tusk rozpoczął kolejną pijarowską wojenkę. Jak pisał autor Roku 1984 nie ma znaczenia czy przyczyna wojny jest prawdziwa i słuszna – „wojnę prowadzi się nie po to, aby ją wygrać, ale po to aby nieustannie trwała”. Wie o tym polska lewica, która słupki sondażowe próbuje ratować wieczną (z natury rzeczy) walką o równouprawnienie homoseksualistów, kobiet itp. Wie o tym również premier polskiego rządu, który opanował kolejny stopień wtajemniczenia w arkana władzy. Jeśli bowiem „ktoś chce rządzić, rządzić nieprzerwanie, musi umieć burzyć w poddanych poczucie rzeczywistości”. Lider PO podwyżkę VAT najpierw skutecznie zasłonił problemem prezydenckiego krzyża. Ponieważ temat katastrofy, pomnika itp. się zużył (na ochłapach Smoleńska żeruje już chyba tylko Janusz Palikot) więc pożytecznych idiotów skierowano na front walki z dopalaczami. Legislacyjne armaty wytoczono przeciw tym, którzy „życie młodych, obiecujących ludzi chcą zamienić w piekło uzależnienia”. I choć rzecznik rządu Paweł Graś wyraził nadzieję, że „Polska będzie prekursorem w ostatecznym rozwiązaniu kwestii dopalaczy” (!) to przyznał, że „tak naprawdę nie poradziło sobie (…) z nim żadne państwo europejskie”.

Nie poradziło bo i nie chce poradzić! Od właścicieli „fun shopów” można pobierać podatki i równocześnie kąsać ich po nogach licząc na aplauz wyborców – ot takie „wojenne” perpetuum mobile. Minister sprawiedliwości Krzysztof Kwiatkowski zapowiedział, że walka z dopalaczami choć „zdecydowana i bezwzględna” będzie walką fair play i rozegra się „na poziomie rozwiązań legislacyjnych”. Problem polega na tym, że przed wyborami samorządowymi chłopca do bicia szukają również lokalni, terenowi działacze partyjni.

REKLAMA

Polskim Aleksiejem Stachanowem został prezydent Bydgoszczy – Konstanty Dombrowicz. Najpierw polecił strażnikom miejskim, aby legitymowali wszystkich klientów kupujących (przypomnijmy: LEGALNE) dopalacze. Następnie polecił urzędnikom tak ustawić miejskie kamery, aby filmowały wejście do każdego z sześciu bydgoskich sklepów z używkami. – Te działania zapewne będą pewną dolegliwością dla nich i o to chodzi – stwierdził bez ogródek prezydent.

Ponieważ wszystkie sklepy z dopalaczami mieszczą się w prywatnych kamienicach Dombrowicz postanowił namawiać właścicieli posesji, aby pozbyli się „kłopotliwych lokatorów”. Sugestią, że tego typu działania to już nie tylko nękanie ale wręcz łamanie swobody działalności gospodarczej prezydent się nie przejął. – Liczymy się z kłopotami, niewykluczone, że ktoś pozwie nas do sądu, ale handel tymi specyfikami to działalność szkodliwa dla społeczeństwa i dlatego trzeba podjąć wszystkie możliwe kroki w tej sprawie. Pan Dombrowicz dał również do zrumienia, że „jeśli nasze prawo nie chroni dzieci” to nie zawaha się „działać niezgodnie z prawem” bo „dobro naszych dzieci jest ważniejsze”.

Do lokalnej krucjaty przyłączył się również Rafał Bruski – wojewoda kujawsko-pomorski. – Pomimo braku rozwiązań prawnych umożliwiających skuteczne wyeliminowanie tych substancji z rynku, zobowiązałem służby do działania. Będą częste kontrole w takich sklepach – powiedział po spotkaniu z przedstawicielami Urzędu Kontroli Skarbowej, Wojewódzkiego Inspektoratu Inspekcji Handlowej i Wojewódzkiego Inspektoratu Farmaceutycznego…

W obliczu „akcji zaczepnych” straży miejskiej i policji oraz szturmu wszelkiej maści instytucji kontrolnych (w tym inspektorów budowlanych!) na sklepy z dopalaczami zupełnie błaha wydaje się wiadomość o inicjatywie poznańskich urzędników. Lekką ręką wydali oni 30 tys. zł pieniędzy podatników „na sporządzenie opinii dotyczących legalności działających sklepów z dopalaczami”. Jak podała Gazeta Wyborcza „biegli jednoznacznie orzekli, że sprzedawcy nie prowadzili działalności zagrażającej życiu i zdrowiu klientów, więc w żaden sposób nie można zakazać ich działalności”. Co więcej władze najprawdopodobniej będą musiały wypłacić im rekompensaty (m.in. za zarekwirowanie towaru) w wysokości kilkuset tysięcy złotych.

Na powyższych przykładach widać, że państwo (zwłaszcza opiekuńcze) potrafi być gorsze od mafii. Gangsterzy – w zamian za haracz – gwarantują przynajmniej względny spokój i bezpieczeństwo…

(polecamy również: Korwin Mikke o tzw. dopalaczach)

REKLAMA