Trzecia siła polityczna USA budzi grozę u lewicy i letniej prawicy

REKLAMA

W 1965 roku Barack Obama senior opublikował w dzienniku „East Africa Journal” artykuł pt. „Problemy, z którymi musi się zmierzyć nasz socjalizm”. W tekście tym ojciec obecnego lokatora Białego Domu, wówczas wysoki urzędnik kenijskiego Ministerstwa Planowania i Rozwoju (resortem kierował Tom Mboya, promotor kariery Obamy seniora), stwierdził, że odpowiedzialność za fatalny stan kenijskiej gospodarki ponosi opozycja, torpedująca wdrażanie ustroju socjalistycznego. Najwyraźniej zainspirowany sposobem myślenia ojca dzisiejszy prezydent USA doszedł do wniosku, że lepszy jest atak na opozycję niż porzucenie swoich utopijnych pomysłów na naprawę Ameryki.

Jak podaje „The New York Times” z 20 września br., Biały Dom przygotowuje propagandową ofensywę przeciwko Tea Party (dużo więcej na jej temat pisaliśmy tutaj). Kandydaci tego ugrupowania mają być ukazywani jako ekstremiści, a GOP (Republikanie) jako partia opanowana przez skrajną prawicę. Biały Dom już zatrudnił strategów propagandowych od tworzenia negatywnych wizerunków opozycji. I chociaż rzecznik prezydenta oficjalnie zdementował te doniesienia, to jest tajemnicą poliszynela, że politycy Tea Party mają być ukazywani jako ksenofobiczne prostaki, żądające ograniczenia wydatków kosztem zasiłków socjalnych dla najbiedniejszych i bezrobotnych.

REKLAMA

Propaganda mediów związanych z centrolewicą amerykańską ma ukazywać „prawicową ekstremę” jako bunch of rednecks (zgraję „buraków”), pozbawionych wszelkiej odpowiedzialności za państwo. Taka agitka ma za zadanie wytworzyć wśród części elektoratu, szczególnie mniejszościowego, strach przed „radykałami”, którzy „chcą podzielić Amerykę”.

Symboliczny, propagandowy atak na Partię Herbacianą zainicjował sam Barack Obama. Osaczony niespodziewaną lawiną krytyki ze strony własnych zwolenników (podczas spotkania w Newseum) Obama umiejętnie skierował tok dyskusji na ocenę działań „skrajnej opozycji” z Partii Herbacianej. Zapewne nie zdawał sobie do końca sprawy, że w ten sposób… „namaścił” obecność tej formacji na scenie politycznej Ameryki! Na kilka tygodni przed wyborami to właśnie „herbaciarze”, a nie umiarkowani Republikanie stali się powodem niepokoju w Białym Domu. „Pytajmy, co konkretnie zamierzają zrobić, poza hasłem ukrócenia publicznych wydatków? Czy mówiąc o oszczędnościach, zamierzają obniżyć świadczenia emerytów, czy też zmniejszyć wydatki na Medicare, a może na Social Security?” – pytał wyraźnie rozgoryczony prezydent. Tym samym prezydent zdradził się, że widzi w Tea Party poważnego przeciwnika politycznego, który wkrótce stanie się trzecią najsilniejszą formacją polityczną w państwie.

Dotychczas zarówno Biały Dom, jak i establishment obu partii rządzących na Kapitolu traktowali Partię Herbacianą jako ciekawostkę socjologiczną doby kryzysu gospodarczego. Wielu tzw. ekspertów od polityki krajowej lekkomyślnie kategoryzowało „rewolucję herbacianą” jako kuriozum sezonowe, o którym wkrótce nikt nie będzie pamiętał. Najwyraźniej ich zdania nie podziela już nawet sam Obama, który więcej mówił na spotkaniu w Newseum o programie Tea Party niż opozycji z GOP! „Powiedzieć, że się chce oszczędności, to jeszcze za mało, to nie jest konkretny program. Nie zamierzam wmawiać nikomu, że wszystko jest tak, jak być powinno, ale chciałbym zapewnić, że zmierzamy we właściwym kierunku” – stwierdził Prezydent USA.

Obama najwyraźniej zapomniał o ewangelicznej przestrodze, że „kto mieczem wojuje, od miecza ginie”. Agresywna strategia Białego Domu w ostateczności może obrócić się przeciw ekipie rządzącej. Wtedy jednak rów światopoglądowy dzielący społeczeństwo amerykańskie może być nie do zasypania. Stosując nieco na wyrost porównanie do historii Afryki, ojczyzny przodków Baracka Obamy, warto pamiętać, co spowodowała agresywna propaganda rządu w Ruandzie 16 lat temu…

REKLAMA