Barack Obama sięga po pieniądze najbiedniejszych

REKLAMA

„Washington Post” z 27 września br. poinformował, że rząd Baracka Obamy zamierza wprowadzić kontrolę wszystkich przelewów pieniężnych z USA za granicę. Kolejne ograniczenia swobód obywatelskich są tłumaczone prewencyjną walką z terroryzmem. Propozycje kontroli przelewów bankowych opierają się na uchwalonej w 2004 roku ustawie o reformie wywiadu i prewencji antyterrorystycznej, którą Barack Obama wielokrotnie krytykował, będąc jeszcze senatorem.

Wielki Brat poucza świat

REKLAMA

30 października 2007 roku młody senator z Chicago, Barack Hussein Obama, wygłosił płomienną mowę na Uniwersytecie w Drexel o konieczności pielęgnowania swobód obywatelskich jako najwyższej wartości społeczeństwa amerykańskiego. „To, czego nie możemy dalej robić, to zachowywać się tak, jakbyśmy byli najsłabszym narodem świata, a nie najsilniejszym (…). Porozmawiajmy o skutkach, jakie przynosi polityka strachu – w sensie umniejszania podstawowych swobód obywatelskich w tym kraju, jak i reputacji, którą wyrobiliśmy sobie na całym świecie” – pouczał swoich partyjnych kolegów Barack Obama w czasie demokratycznej debaty prawyborczej.

Minęły trzy lata i administracja Obamy wprowadza kolejne ograniczenia swobód obywatelskich. Do całej masy przepisów łamiących swobody gwarantowane Kartą Praw Obywatelskich (Bill of Rights) Obama dorzucił kolejne, które wzmacniają policję skarbową. Banki amerykańskie od kilku lat skarżyły się, że są przeciążone obowiązkiem informowania różnych agencji rządowych o danych, których ujawnianie uzasadnia się potrzebą walki z terroryzmem. Nikt do tej pory nie udowodnił, że działania te, będące klasyczną inwigilacją obywateli, przynoszą jakiekolwiek wymierne korzyści w walce z rzekomym terroryzmem. Hasło „bezpieczeństwo narodowe” stało się pod rządami obecnego gospodarza Białego Domu carte blanche służb specjalnych do wkraczania w życie prywatne obywateli.

Szczytem hucpy w najczystszej postaci jest przemówienie, które Obama wygłosił na posiedzeniu plenarnym ONZ 23 września br. – zaledwie cztery dni przed ogłoszeniem przez „Washington Post” zamiaru kontrolowania przekazów zagranicznych. „Obowiązkiem rządu jest umacniać władzę ludzkich jednostek, a nie ją osłabiać” – pouczał delegatów ONZ prezydent Obama. „Dotyczy to także społeczeństwa obywatelskiego. Dzieje postępu ludzkości zostały ukształtowane przez ludzi mających wolność zrzeszania się, organizacje pozarządowe walczące o demokratyczne zmiany i wolne media” – pokreślił gospodarz Białego Domu.

Ciekawe, czy takie same poglądy kierowały Obamą, kiedy w marcu 2010 roku podpisał przedłużenie działania ustawy Patriotic Act, która stoi w jaskrawej sprzeczności z Bill of Rights? Prezydent uzasadniał konieczność przedłużenia tych nadzwyczajnych uprawnień rządu rzekomą walką z terroryzmem. W 90% przypadków prawo to zostało użyte przeciw obywatelom Stanów Zjednoczonych, którzy nie mieli najmniejszego powiązania z jakąkolwiek formą zorganizowanej przestępczości.

Senator Russ Feingold ze stanu Wisconsin, kolega partyjny i zwolennik Obamy, ujawnił mediom, że w 2008 roku wydano 763 zezwolenia na podsłuchy obywateli i potajemne przeszukania prywatnych domów. Jedynie w trzech przypadkach inwigilacja dotyczyła osób, wobec których można było domniemywać bardzo niejasnych powiązań z rzekomymi organizacjami terrorystycznymi.

Obama chce pieniędzy najbiedniejszych

Nowe przepisy nakazujące bankom amerykańskim zgłaszać wszystkie przekazy pieniężne za granicę uderzają głównie w społeczności imigrantów, czyli w tę grupę społeczeństwa amerykańskiego, która wiązała największe nadzieje na poprawę swojego losu z rządami Baracka Obamy. Od lat transfer pieniędzy imigrantów za granicę był łakomym kąskiem dla Białego Domu. Żadna administracja nie poważyła się jednak na sięganie po oszczędności najbiedniejszych mieszkańców Ameryki. Od dziesięcioleci legalni i nielegalni imigranci oraz naturalizowani obywatele amerykańscy wysyłają do swoich krajów ojczystych ciężko zarobione oszczędności. Niektóre regiony świata funkcjonują jedynie dzięki przekazom pieniężnym wysyłanym z USA, Europy Zachodniej, Australii czy Kanady. Do niedawna z takiej formy pomocy finansowej korzystała także duża część polskich rodzin, które miały bliskich za oceanem. Przekazy finansowe dla rodzin są ważnym składnikiem PKB krajów Afryki, Azji i Ameryki Łacińskiej.

Znamienne jest więc, że syn imigranta z Kenii (który w czasie swoich studiów w USA wspomagał swoje kenijskie żony przekazami dolarowymi) pragnie znaleźć sposób na zatamowanie potężnej rzeki dolarów wypływających z terytorium USA.

W sumie każdego roku z Ameryki wypływa ok.126 mld dolarów wysyłanych przez imigrantów i naturalizowanych obywateli amerykańskich do krajów Trzeciego Świata. Z tej kwoty największa część trafia do Meksyku – około 17 mld dolarów – oraz do Indii i na Filipiny. Są kraje, których gospodarka egzystuje głównie dzięki przekazom pieniężnym z Ameryki. Taki krajem jest np. Salwador, do którego w 2009 roku przekazano z USA 2,7 mld dolarów.

W cywilizowanym świecie jest rzeczą oczywistą, że pieniądze te są własnością osoby, która je zarobiła i po odliczeniu niekonstytucyjnego podatku dochodowego przekazała do kraju ojczystego. Dla lewaków o mentalności Obamy są to jednak pieniądze, które powinny trafić z powrotem do fiskusa, a rzekoma kontrola ich wypływu z kraju pod względem prewencji antyterrorystycznej jest świetnym pretekstem dla niekonstytucyjnych działań IRS.

REKLAMA