Purytańscy liberałowie. Dopalacze a policja obyczajowa

REKLAMA

Choć za oficjalną ideologię współczesności uchodzi powszechnie liberalizm, czasem nie sposób oprzeć się wrażeniu, że żyjemy w purytańskiej wspólnocie protestanckiej założonej gdzieś na Nowym Kontynencie. Świadczy o tym chociażby rozbój dokonany na sklepach z dopalaczami.

Pierwsze przejawy medialnej wrażliwości dziennikarzy na tzw. problem dopalaczy pojawiły się na już początku 2009 roku, lecz była to krótkotrwała burza. Już wówczas prognozowano, że Dawida Bratkę może spotkać los Romana Kluski (por. tekst Huberta Szypki „Ubekistan kontra dopalacze” – „NCz!” nr 981), ale najwidoczniej młodemu biznesmenowi próbowano jedynie zademonstrować potęgę będących na usługach władzy mediów. Nie minęły dwa lata, a premier Tusk wykrzykuje butnie, że sklepy z dopalaczami zniknęły raz na zawsze. Rządząca ekipa z dumą opowiada o tym, jak złamała prawo: bez cienia żenady ministrowie obecnego rządu stwierdzali w mediach kilkukrotnie, że choć jeszcze nie ma przepisów, które czyniłyby sprzedaż dopalaczy nielegalną, za dwa tygodnie będą już gotowe! Cała akcja była od dłuższego czasu starannie przygotowywana w mediach. Znana ze swego „liberalizmu” „Gazeta Wyborcza” na dwa dni przed akcją policji rzuciła nawet na swych łamach hasło: „Walkę czas zacząć naprawdę”. Do dziś nie wiadomo, czy było to sygnał od władzy czy dla władzy i gdzie zapadła decyzja o dopalaczowym rozboju, jednakże pewny jest fakt, że „liberalne” media od tygodnia dawały wyraźne znaki, że kroi się pogrom.

REKLAMA

Po policyjnym zamachu terrorystycznym nadworni dziennikarze przypuścili na polskiego króla dopalaczy zaciekły atak. Do znudzenia przywoływano to, jak w jednym z wywiadów nazwał swych klientów „debilami” oraz starano się przedstawić go jako człowieka robiącego niemoralny interes. Nikt jednak nie wspomina o fakcie, że dopalacze były zjawiskiem jak najbardziej pozytywnym. Legalność środków, które uprzednio kupowało się u dilera, sprawiła, że spadła ich cena. Spragnieni narkotyków młodzi ludzie nie musieli nawiązywać kontaktów z podejrzanymi osobami oraz nie mieli obaw co do jakości i składu kupowanych przez siebie specyfików. W naturalny sposób ograniczony był w ten sposób zasięg działania mafii narkotykowych, które zaczęły tracić udziały w rynku na rzecz zwyczajnych fabryk zatrudniających dobrowolnych robotników.

Dla rządzących państwem oraz żyjących z nimi w symbiozie fasadowych prywatnych przedsiębiorców największym zagrożeniem jest wszelka spontaniczność oraz osiągane poza systemem państwowych przepisów krociowe zyski. 23-letni król dopalaczy zaskoczył swym sukcesem nie tylko siebie, ale też i koncesjonowane grube ryby wielkiego biznesu. Wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że autentycznie wbił się w niezajętą przez nikogo niszę i perfekcyjnie wykorzystał swoją szansę. Jego fortuna nie powstała na drodze prywatyzacji żadnego państwowego molocha ani poprzez skorzystanie z żadnej zmiany przepisów wchodzącej w życie z dnia na dzień. Zwyczajnie zaobserwował taką działalność w Wielkiej Brytanii i postanowił uruchomić podobny interes w kraju. Problem w tym, że zabrał się za interes tak nikczemny jak rozprowadzanie narkotyków i dał tym samym pretekst do wkroczenia policji obyczajowej pseudoliberałów.

Sprowadzane do Polski środki zwane dziś dopalaczami nie spowodowały dotychczas żadnego przypadku zgonu. Rozmaite historie na temat zgonów przez nie spowodowanych stanowią jak dotąd efekt wyobraźni dziennikarzy. Jako przykład niech posłuży zamieszczony w „Wyborczej” tekst obwieszczający wszem i wobec zgon spowodowany korzystaniem z dopalaczy. Dopiero z jego uważnej lektury można dowiedzieć się, że zgon nastąpił w wyniku… powieszenia. Jednakże samo działanie dopalaczy jest tu całkowicie nieistotne. Z punktu widzenia prawa naturalnego nie można przecież zakazywać żadnych dobrowolnie zawieranych umów. Gdyby nawet zamiast dopalaczy można było w sklepach kupić środki wywołujące natychmiastową śmierć, nie można przecież zabraniać komuś tego robić. Jedynym wyjątkiem byłaby sytuacja, w której ktoś okłamywałby klienta, np. na butelce z cyjankiem potasu umieściłby napis „syrop owocowy”, gdyż wówczas jedna ze stron kontraktu byłaby zwyczajnie oszukana. Producenci dopalaczy niczego takiego jednak nie czynią i uczciwie opisują skład sprzedawanych specyfików. Polski rząd złamał więc podstawowe prawo człowieka – prawo własności!

Choć po alkoholu popełniane jest niejedno samobójstwo i ginie z jego powodu niejeden człowiek, nikt od czasów Ala Capone nie próbuje zakazywać jego sprzedaży. Dziś nikt nawet nie próbuje być tak śmieszny jak politycy amerykańskiej ery progresywnej, gdyż ma świadomość, że sam pomysł wprowadzenia prohibicji oznaczałby śmierć polityczną. Dlaczego w przypadku dopalaczy sprawa ma się rzekomo inaczej? Jaka jest przyczyna tego, że tak „liberalne” media jak TVN, „Wyborcza”, czy „Polityka” nagle połączyły swoje wysiłki w celu wprowadzenia purytańskiej ustawy antydopalaczowej?

Odpowiadając na to pytanie, należy pamiętać, że państwo to przede wszystkim – jak zauważył Franz Oppenheimer – sposób na gromadzenie dóbr ekonomicznych. Dopalaczowe imperium Dawida Bratki, choć jeszcze skromniutkie w porównaniu do fortun Kulczyka czy Solorza, stanowiło zagrożenie ze względu na niekontrolowaną akumulację kapitału oraz spontaniczność całego zjawiska. To właśnie ze względu na te dwie cechy polska banda medialnorządząca gnębi wszelkie podmioty, które rodzą się poza jej strukturami.

Zażarta krytyka portalu Nasza-Klasa, Radia Maryja, czy też „Frondy” stanowi tak naprawdę efekt walki o utrzymanie dominacji, zapewnionej przy użyciu państwa. Nieprzypadkowo politycy wszystkich, rzekomo skłóconych ze sobą partii (PO, PiS, PSL i SLD) grają co roku przyjacielski mecz z dziennikarzami TVN… W gwałcie na dopalaczach najbardziej zatrważające jest jednak to, że poparła go większość społeczeństwa. Pojawiły się co prawda głosy sprzeciwu, ale jedynie odnośnie sposobu działania policji. Polacy w swym wytresowaniu przez państwo doszli do etapu, na którym wyrażają bezwarunkową aprobatę nawet dla takiego rozboju w biały dzień, jaki miał miejsce w przypadku smart shopów.

Ich wrażliwość na świętość własności prywatnej przejawia się jedynie w tym, że sami doradzaliby bardziej dyskretną akcję, poprzedzoną wprowadzeniem odpowiednich ustaw. Z posłusznym obrzydzeniem krytykują Bratkę, nie rozumiejąc wcale, że jutro może przyjść kolej na nich. Objawem szczytowego zakłamania jest posługiwanie się przez „liberalnych” purytanów argumentem dotyczącym moralności. Na łamach rozmaitych gazet oraz w studiach telewizyjnych dziennikarze, politycy i intelektualiści zastanawiają się nad „etycznością” sprzedaży specyfiku takiego jak dopalacz. Powtórzmy więc jeszcze raz: prawo własności stanowi podstawę etyki, a zatem sprzedający dopalacze bądź narkotyki człowiek nie może być osądzony jednoznacznie jako niemoralny.

Możemy subiektywnie ocenić jego zamiary oraz wiedzę, lecz ogólnie rzecz biorąc, korzystanie ze swojej własności z poszanowaniem dobrowolności innych osób jest etyczne. Nieetyczne jest na pewno wprowadzanie zakazów przy użyciu państwa, gdyż gwałci ono prawo własności. A najbardziej nieetyczni są jak zwykle ci, którzy próbują wymusić moralność przy użyciu państwa.

REKLAMA