Ameryka odpłynęła od Europy. Co dalej?

REKLAMA

Wydaje się, że wielu polskim komentatorom – właściwie prawie wszystkim – umknął ważny fakt. W ostatnim czasie amerykańska płyta tektoniczna mocno oddaliła się od europejskiej i rosyjskiej. Co ważne, nie było to oddalenie w tempie typowym dla płyt tektonicznych, czyli o 3 centymetry rocznie, ale gwałtowny proces, mniej więcej po tysiąc kilometrów rocznie. Jeszcze przed zwycięstwem Baracka Obamy było widać, że ten polityk ma zamiar wycofać się z Europy. Zapowiedział to wprost w czasie przedwyborczej podróży zagranicznej, m.in. na wiecu w Berlinie. Zaraz po zwycięstwie wycofał się również z projektu „tarczy antyrakietowej”. Widać było, że nie interesuje go ani Polska, ani Gruzja, ani tworzenie antyrosyjskiego kordonu, który budował George Bush.

W Europie zapanowała pustka, gdyż militarny i polityczny hegemon nagle usunął się z kontynentu. Ale w polityce międzynarodowej pustka trwać nie może. Natychmiast pojawili się chętni do jej zagospodarowania. Dlatego prezydent Francji Nicolas Sarkozy, kanclerz Niemiec Angela Merkel oraz prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew spotkali się 19 października w Deauville. Bynajmniej nie było to spotkanie kurtuazyjne. Najprawdopodobniej doszło tam do przełomowego porozumienia o zagospodarowaniu Europy Środkowowschodniej, czyli – mówiąc wprost – o podziale wpływów i warunkach wzajemnej współpracy, gdy Stany Zjednoczone porzuciły zainteresowanie tą częścią świata. W Deauville Rosjanie proponowali zawarcie „europejskiego traktatu bezpieczeństwa”, który umożliwi Rosji współdecydowanie o warunkach pokoju na kontynencie. Czyli Rosja postawiła sprawy polityczno-militarne, których istotą jest faktyczna kasata NATO i zastąpienie Paktu przez dwustronne porozumienie europejsko-rosyjskie. Niemcy poparli projekt rosyjski i wyrazili wolę powołania „komitetu bezpieczeństwa UE-Rosja”. Z kolei Francuzi wyrazili ochotę stworzenia z Rosją „europejsko-rosyjskiej strefy współpracy gospodarczej” oraz „światowego systemu stabilizacji kursów surowcowych”.

REKLAMA

Pytanie zasadnicze brzmi: czy wycofanie się Stanów Zjednoczonych z naszej części świata jest trwałe, czy przejściowe? Zwolennikom opcji proamerykańskiej być może pojawił się promyk nadziei, gdyż Amerykanie w wyborach do Kongresu dali Demokratom niezłego łupnia, co cieniutko wróży Obamie w jego staraniach o reelekcję. Jest prawdopodobne, że Baracka Obamy niedługo w Białym Domu już nie będzie – i to bynajmniej nie dlatego, że jego kolor skóry nie pasuje do nazwy budynku.

Amerykańscy wyborcy nie dostrzegli w lewicowo-keynesowskiej polityce gospodarczej ratunku przed Wielkim Kryzysem. W gospodarkę wpompowano gigantyczne kwoty, a ludzie jak nie mieli pracy, tak nadal nie mają. Brak zainteresowania Obamy polityką międzynarodową był jasny i oczywisty. Jego powód również: jeśli chce się budować socjalizm, trzeba wszystkie siły i środki poświęcić na budowę „lepszego świata” we własnej ojczyźnie, a nie rozpraszać środki materialne na prowadzenie wojny w Iraku, Afganistanie, wspomaganie Gruzji, budowanie „kordonu sanitarnego” wokół Rosji itd. Wielka reforma ubezpieczeń społecznych, a przede wszystkim plany keynesowskiego ożywienia gospodarki za pomocą gigantycznych wydatków spowodowały, iż Obama dobrze wiedział, że nawet gdyby chciał, to i tak nie mógłby prowadzić ofensywnej polityki zagranicznej. Pytanie brzmi: czy republikański następca Baracka Obamy będzie mógł radykalnie odmienić politykę zagraniczną i skończyć z izolacjonizmem? Moim zdaniem, popełniają potworny błąd ci, którzy uważają, że wszystko sprowadza się do woli politycznej amerykańskiego prezydenta.

Chcieć to sobie można dużo, ale ofensywna i agresywna polityka zagraniczna wymaga gigantycznych środków finansowych. Tymczasem Stany Zjednoczone właśnie ich już nie posiadają. Nie wiem dokładnie, ile rząd amerykański wtłoczył pieniędzy w gospodarkę w celu zwiększenia popytu wewnętrznego. Oficjalne dane, jakie znalazłem w internecie, mówią, że wpompowano 800 miliardów dolarów, ale nieoficjalnie podaje się kwotę około 3 bilionów, jeśli doliczymy do tego zwiększone wydatki budżetowe, włącznie ze słynnym systemem socjalistycznych ubezpieczeń. Kilka dni temu media doniosły, że bank centralny uruchomił prasy drukarskie w celu dodrukowania dalszych 600 miliardów. Te gigantyczne kwoty częściowo pochodzą z pożyczek, częściowo ze zwykłego dodruku pieniędzy. Doprawdy trudno powiedzieć, która z tych keynesowskich metod jest bardziej niszcząca dla gospodarki.

Jedno jest pewne: efekty tej lewicowej polityki gospodarczej poniesie następca Obamy, najprawdopodobniej z obozu republikańskiego. I oto pojawia się pytanie: czy mając przy nodze taką kulę zadłużenia wewnętrznego i inflacji, będzie on zdolny prowadzić aktywną politykę międzynarodową, politykę supermocarstwa? Rządowe aktywa, szczególnie takiego kraju jak Stany Zjednoczone (wypłacalnego), nie są zapewne obłożone wysokim procentem – pewnie 5%. Proszę jednak sobie policzyć, ile to jest 5% rocznie od 3 bilionów dolarów (ta ostatnia liczba wygląda następująco: 3.000.000.000.000). Ile to będzie? Od razu odpowiadam: 150 miliardów dolarów. Okupacja Iraku kosztuje rocznie, o ile się orientuję, ok. 40 miliardów dolarów. Czyli spłata odsetek od długów Obamy będzie kosztowała rocznie amerykańskiego podatnika tyle, co cztery okupacje Iraku równocześnie. A to tylko odsetki, a nie same długi! Pytanie: czy kraj płacący równocześnie na cztery wojny irackie będzie zdolny prowadzić aktywną politykę międzynarodową? Odpowiedź jest oczywista: NIE. Stany Zjednoczone będą dalej potęgą, ale nie będzie ich stać na długotrwałe operacje militarne. Będą zdolne wysłać lotniskowce i zbombardować wybrane cele, ale nie będzie ich stać na długotrwałe zmagania militarne i okupację zajętych terenów.

Właśnie dlatego Niemcy, Francja i Rosja w Deauville stworzyły nową konfigurację europejską. Ciekawe, co na to polska „elita” polityczna? Znając tę zbieraninę ignorantów, to wątpię, aby nawet dostrzegli te fakty… Ostatnio politycy PiS i PO wspólnie protestowali przeciw współpracy UE z Rosją. Biedaczyska – nie zauważyli, że Ameryka odpłynęła…

REKLAMA