Parytety – ekshumacja komunistycznej tradycji

REKLAMA

W konstytucjach lub ustawach ponad 40. państw świata zadekretowano obowiązek konstruowania takich listy wyborczych, które podczas demokratycznych elekcji poprawią sytuację kobiet. W Unii Europejskiej odgórne przepisy dotyczące wyborczego parytetu wprowadziła Francja, Belgia, Portugalia, Hiszpania i Słowenia. Co ciekawe urabianie mieszkańców Lublany zajęło władzy prawie 10 lat, ponieważ parytety jednoznacznie kojarzyły się Słoweńcom z reżimem komunistycznych. Wprowadzanie tzw. kwot wyborczych to rzeczywistości ekshumacja komunistycznej tradycji. Jak w tygodniku „Polityka” zauważyła Joanna Cieśla to w dawnym bloku wschodnim, różne grupy miały zapewnioną (zwykle symboliczną) reprezentację w różnych gremiach (vide: punkty za pochodzenia).

W Polsce o ekshumację komunistycznej tradycji zadbała Platforma Obywatelska wspierana głównie – choć nie bez zastrzeżeń – przez SLD. Przyjęta przez sejm ustawa przewiduje umieszczenie na listach wyborczych do Sejmu, Parlamentu Europejskiego, rady gminy, powiatu oraz sejmiku wojewódzkiego minimum 35 proc. kobiet i 35 proc. mężczyzn. Listy wyborcze nie spełniające powyższych regulacji nie zostaną zarejestrowane. 35 proc. kwoty nie trzeba stosować w wyborach do Senatu oraz do rad gmin do 20 tys. mieszkańców. Tym samym Bronisław Komorowski – rękami Donalda Tuska – zadbał o realizację swojego pierwszego postulatu wyborczego. Warto przypomnieć, że ukłony Platformy w stronę feministek w czasach kampanii prezydenckiej miały charakter śmiesznej czołobitności („może być nawet 99 proc. <parytet>, ręka mi zadrży dopiero przy 100 proc.”). Jednak ostatecznie, na czerwcowym Kongresie Kobiet, na ręce Henryki Krzywonos Bronisław Komorowski złożył obietnicę „namawiania środowiska politycznego, do przyjęcia 35-proc. parytetu”. Małgorzata Tusk – w imieniu swojego męża – przyklepała zobowiązanie („Najwyższa pora, żeby mężczyźni przesunęli się w sejmowych lawach, by zrobić nam miejsce”). Już po głosowaniu za przyjęciem ustawy parytetowej premier zapewnił, że choć wolałby 50 proc. kwoty wyborcze („problem byłby z głowy”) to cieszy się, że „zrobiliśmy chociaż tyle”. Równocześnie Grzegorz Napieralski – którego środowisku PO konsekwentnie podkrada wyborców – ocenił nową ustawę jako „zacofaną i mało postępową” ponieważ zbyt mały parytet grozi „zabetonowaniem sceny politycznej”. Umiarkowane zadowolenie okazała również znana polska feministka Magdalena Środa. Choć i ona mówi o „sukcesie postępu” to przypomniała posłom, że „nowoczesna Europa stawia na równość i mechanizmy, które ją wspierają”. Z całą pewnością feministyczne lobby zadba o dalszą restytucję komunistycznej tradycji – w nowoczesnej, unijnej formie.

REKLAMA

Jak z przymrużeniem oka pisał Korwin-Mikke nasze środowisko nie miałoby nic przeciwko przyznaniu kobietom 100% miejsc na listach wyborczych – pod jednym wszakże warunkiem. Ustawa rzeczywiście musiałaby dotyczyć kobiet, a nie feministek! W myśl zasady, że „feministka kobietą nie jest” na listy przyjmowano by „kobiety sprawdzone i  wypróbowane”. Trójka dzieci wydaje się być dobrym kryterium, bo taka „kobieca kobieta świetnie zna dolę prawdziwych kobiet i ich problemy”.

REKLAMA