Przyszłość funduszu ratunkowego dla euro

REKLAMA

10 grudnia we Fryburgu prezydent Sarkozy i kanclerz Merkel spotkali się, wraz ze swoimi ministrami od gospodarki i finansów, aby omówić najważniejsze sprawy walutowe i europejskie. Kanclerz mówiła na krótkiej konferencji prasowej o wielce pożądanej „spójności polityki gospodarczej”. Ale ani ona sama, ani prezydent Francji nie podali żadnych konkretnych wspólnych ustaleń w palących kwestiach unii walutowej, ratowania euro itd. Mówiono tylko o rozwoju współpracy bilateralnej, stacjonowaniu pierwszych niemieckich żołnierzy w mieszanej brygadzie francusko-niemieckiej, o wspólnym otwarciu kolejnego mostu na Renie itp. Tymczasem od połowy listopada państwa eurolandu są coraz bardziej skonfliktowane co do metod ratowania wspólnej waluty.

Berlin konsekwentnie odrzuca apele eurokratów, funkcjonariuszy UE i szefa Międzynarodowego Funduszu Walutowego (MFW) o zwiększenie utworzonego w maju tzw. funduszu stabilności unii walutowej. Ten fundusz ratunkowy finansów państw strefy euro, na który Berlin zgodził się wiosną, choć z dwumiesięcznym i silnym ociąganiem, wynosi 750 mld euro. Z tego 60 mld to środki z kasy UE, 440 mld to obietnice kredytów lub gwarancji kredytowych od RFN, Francji i innych państw eurolandu, a 250 mld ma dać MFW.

REKLAMA

Po zatwierdzeniu pomocy dla Irlandii (7 grudnia, 85 mld euro), a wcześniej Grecji, pozostanie w nim jednak tylko ok. 560 mld euro, co na ewentualne ratowanie finansów Portugalii, Hiszpanii, Włoch czy Belgii może nie wystarczyć. Ta suma zapewne nie wzrośnie, bo Niemcy stanowczo nie mają ochoty na powiększanie tego funduszu i „większe łożenie na innych” (to stanowisko Berlina zaakceptowali ministrowie finansów UE 6 grudnia). A same banki i budżet Hiszpanii potrzebowałyby, w razie załamania, co najmniej 350 mld euro wsparcia. Rząd w Berlinie nie chce się też zgodzić na pomysł emisji wspólnych obligacji strefy euro (lansowany m.in. przez niektórych polityków z Włoch, Belgii i Luksemburga), co mogłoby zmniejszyć nacisk „rynków finansowych” na peryferyjne kraje euro, takie jak Portugalia. Jednocześnie mogłoby to jednak podwyższyć oprocentowanie niemieckich obligacji – od lat niewielkie i najniższe w UE. A więc to Niemcy musiałyby wziąć na siebie dodatkowy ciężar przywracania równowagi budżetowo-finansowej w innych krajach eurolandu („Frankfurter Allgemeine Zeitung”).

Ostateczne decyzje co do ewentualnego zwiększenia wspomnianego funduszu ratunkowego lub pozostawienia go na obecnym poziomie mają zapaść w połowie grudnia. Na razie głównym narzędziem uspokajania „rynków” pozostaje ciągłe zwiększanie skupu obligacji państw „strefy euro” przez Europejski Bank Centralny. Jak długo jeszcze?

REKLAMA