Krach strefy EURO opóźniony

REKLAMA

Niemiecka dyplomacja odnosi kolejne sukcesy. 16 i 17 grudnia, podczas „szczytu” 27 państw UE, niespodziewanie doszło do szybkiego porozumienia na rzecz powołania „trwałego mechanizmu ochrony waluty euro” i wprowadzenia odpowiednich uzupełnień do traktatu UE z Lizbony – zgodnie z życzeniami rządowego Berlina. A od 1 stycznia RFN stanie się pełnoprawnym, choć jeszcze nie stałym członkiem Rady Bezpieczeństwa ONZ.

W końcu roku 2013 ten „mechanizm” (tzw. EMS) ma zastąpić obecny „fundusz stabilizacji euro” – powołany w maju br. dla ratowania finansów Grecji i innych krajów, gdzie panuje polityczna waluta UE, Niemiec i Francji. O konkretnym kształcie tego „mechanizmu”, o wielkości eurofunduszu ochronno-ratunkowego i udziale w nim również banków i funduszy inwestycyjnych, a nie tylko rządów, mają zdecydować ministrowie finansów państw strefy euro – do początku marca. Na okoliczność powołania owego „mechanizmu” Niemcy wymyślili nawet specjalne nowe hasło: „Parasol dla euro”. A niektórzy niemieccy komentatorzy prasowi zaraz uznali, że to hasło, a przede wszystkim kluczowe postanowienia „szczytu”, to osobisty sukces kanclerz Merkel. Tym bardziej że szefowa rządu RFN po raz kolejny zablokowała pomysły niektórych eurokratów i funkcjonariuszy UE (przede wszystkim tych z Belgii, Luksemburga czy Włoch) dotyczące dokonania emisji „wspólnych” euroobligacji. Celem tych euroobligacji miało być „zmniejszenia presji” tzw. rynków finansowych (czyli międzynarodowych lichwiarzy) na Portugalię, Irlandię i inne „peryferyjne” kraje strefy euro. Niemcy najwyraźniej nadal nie mają jakiejkolwiek ochoty, aby ryzykować dość dużą stabilność swoich finansów i korzystny dla nich, bo od lat najniższy w UE poziom oprocentowania obligacji RFN – znacznie niższy od oprocentowania obligacji np. hiszpańskich czy włoskich, nie mówiąc już o portugalskich, irlandzkich czy greckich. Postulowane euroobligacje pozwoliłyby bowiem każdemu z państw waluty euro pozyskiwać na międzynarodowych rynkach nowe środki finansowe o tym samym oprocentowaniu dla każdego państwa. Rządowy Berlin odrzuca więc skutecznie, już od kilku miesięcy, wszelkie pomysły euroobligacji – dzięki poparciu władz Francji, Szwecji, Holandii i Austrii. Bowiem rządy tych państw również obawiają się wzrostu oprocentowania ich obligacji.

REKLAMA

Na razie nie zanosi się więc na realizację pomysłów premiera Junckera z Luksemburga i innych eurokratów w tej kwestii. Jean-Claude Juncker, przewodniczący konferencji rządów państw strefy euro, opowiada się jednak nadal za emisją euroobligacji. I choć spór wokół tej kwestii (z Junckerem i innymi) kanclerz Merkel uznała tuż przed rozpoczęciem wspomnianego „szczytu UE” za już zakończony, to jednak znaczne różnice zdań pozostały. I zapewne kiedyś ten spór rozgorzeje ponownie.

Ten nowy „parasol” dla polityczno-socjalistycznej waluty UE (swoistego neosowieckiego eurorubla) ma w każdym razie określać udział poszczególnych państw w nowym funduszu ochronno-ratunkowym. A także udział banków i różnych funduszy inwestycyjno-finansowych ze wszystkich krajów strefy euro, a w dalszych latach również z pozostałych krajów UE, w tym z Polski, w planowanej „konwersji” długów Grecji, Irlandii czy też następnych „finansowych grzeszników”. A więc udział krajowych budżetów i instytucji finansowych w planowanej powszechnej w UE zrzutce na bankrutów. Nic więc dziwnego, że kanclerz Merkel i inni przedstawiciele rządowego Berlina bardzo chwalili wyniki szczytu. – Jesteśmy znowu o krok bliżej do powołania gospodarczego rządu Wspólnoty – powiedziała p. Merkel dziennikarzom już po obradach.

Jednak w Niemczech słychać również głosy krytyczne i sceptyczne wobec tego sukcesu Berlina. Np. brukselski korespondent „Frankfurter Allgemeine Zeitung”, Werner Mussler, stwierdził w swoim komentarzu m.in.: „Teraz już wiadomo, że jakiś nadmiernie zadłużony kraj może liczyć na poręczenie Wspólnoty za swoje wielkie długi – chociaż tylko za wysoką cenę i na ściśle zdefiniowanych warunkach. Państwa waluty euro będą więc zwolnione ze swej dotychczasowej wyłącznej odpowiedzialności za swoją politykę finansowo-budżetową. Teraz mają przyrzeczenie innych państw, że w razie krachu zostanie im okazana solidarność. Jednak państwem najbardziej odpowiedzialnym za tę finansową solidarność staną się przede wszystkim Niemcy – najsilniejsza, najbardziej wydajna gospodarka strefy euro. Jeszcze w maju br. byłoby jednak bardzo trudno wyobrazić sobie, że jakikolwiek rząd RFN zgodzi się na to” – napisał Mussler.

REKLAMA