Po kilkunastu latach starań, wczesną jesienią br. Niemcy zrealizowali jeden ze swoich ważniejszych celów w polityce zagranicznej: od 1 stycznia 2011 r. uzyskali niestałe członkostwo w Radzie Bezpieczeństwa ONZ. Z tej okazji wicekanclerz i szef niemieckiej dyplomacji, Guido Westerwelle, 21 grudnia wyraził ONZ „uznanie za jej rolę na rzecz pokoju, ochrony klimatu i rozbrojenia”. Stwierdził też w swoim telewizyjnym przesłaniu, że Republika Federalna jest „bardzo zainteresowana pracą na rzecz umocnienia Organizacji Narodów Zjednoczonych”. Westerwelle pokreślił wolę Niemiec wspierania planowanej „reformy” Rady Bezpieczeństwa ONZ (mającej polegać głównie na przyjęciu do Rady, w charakterze członków stałych, Indii, Japonii, Brazylii i właśnie Niemiec). Minister spraw zagranicznych RFN zaznaczył, że w Radzie Bezpieczeństwa nie ma należytej reprezentacji Afryki, Południowej Ameryki i Azji. Potwierdził również, że obecnie Berlin dąży do uzyskania stałego miejsca w tej Radzie („Deutsche Welle”).
Kiedy Niemcy uzyskają stałe miejsce w tym istotnym dla światowej polityki i prestiżowym gremium? Zapewne jeszcze nie w okresie najbliższych 1-2 lat. Ale sprawa tego stałego miejsca w Radzie Bezpieczeństwa wydaje się być na korzyść Niemiec już przesądzona. W ten sposób za parę lat dobiegnie końca okres totalnej dyskwalifikacji, a następnie długoletniej kwarantanny, ustanowiony dla pokonanych Niemiec w roku 1945 i później przez władze USA, Wielkiej Brytanii i Związku Sowieckiego. Niemcy zostaną ponownie przyjęte, już formalnie i prawnie do Rady Bezpieczeństwa, a tym samym faktycznie do światowego „koncertu mocarstw”. Nie wiadomo tylko jeszcze, na jakich dokładnie warunkach. W każdym razie zanosi się na to, że historia światowego zespołu mocarstw, po ok. 100-110 latach, zatoczy wielkie koło.