Wielomski: Polityczne marzenia na 2011 rok

REKLAMA

Jeden taki czarno-czerwony lewak ogłosił kiedyś, że „miał sen”, a śniło mu się, że podziały rasowe w Stanach Zjednoczonych staną się historią. Sen spełnił się i „czarno-czerwony” zasiada w Białym Domu. Ja też miałem ostatnio sen. Śniła mi się Polska bez tej ciżby, która teraz zasiada w Sejmie. Niestety, szansa na jakąś straszliwą a lokalną zarazę (typu wirus legionistów), która w kilka godzin znacząco zredukuje naszą klasę polityczną, nie jest specjalnie wielka. Tymczasem naprawę Polski zacząć trzeba od wymiany klasy politycznej. Nie miejmy żadnych złudzeń: dopóki w ławach poselskich zasiadają ci ludzie, którzy w nich zasiadają, to w Polsce nic się nie zmieni.

Mamy układ czterech wielkich partii systemowych, okopanych za ustawą o finansowaniu partii politycznych i korzystających z poparcia mediów. Jest to „układ” w najbardziej pisowskim rozumieniu tego słowa, czyli oligarchia nielicznej grupy rządzącej pod parasolem demokracji. Ta oligarchia czterech partii nie jest nowa. Ci sami ludzie występowali pod szyldami partyjnymi już nieraz i znamy ich przynajmniej od 1989 roku. Oczywiście raz po raz zmieniali partie, rozwiązywali stare i zakładali nowe. Ale od tasowania kart liczba asów nie rośnie. I ile byśmy razy tasowali talię z polskimi politykami, za każdym razem wyskakują nam te same zgrane karty. Z jednej strony banda postkomunistów, swoim rodowodem i koneksjami rodzinnymi sięgająca towarzyszy Bieruta i Gomułki. Z drugiej strony jeszcze bardziej upiorna banda ze styropianu, której cała zasługa polega na tym, że kiedyś walczyli z „komuną”, zwykle zresztą walczyli z tą komuną o „socjalizm z ludzką twarzą”.

REKLAMA

Ci pierwsi mają dziś dewizę „wczoraj Moskwa, dziś Bruksela”. Ci z drugiej bandy nie mają nawet takiej dewizy. Nie ukrywam bowiem, że za najgorsze „buractwo” sejmowe nie uważam „utrwalaczy” z PRL, ale ten proletariat intelektualny, który tę komunę „obalił” i które to zwycięstwo wyniosło tych ludzi do władzy – na nieszczęście dla Polski. Aktywność polityczna, społeczna i gospodarcza Polaków słabnie. Młodzi i przedsiębiorczy nie widzą w Polsce żadnych perspektyw. Ogół popiera coraz większą integrację z Unią Europejską, co jest wyrazem przekonania, że po polskiej obecnej klasie politycznej nie można się spodziewać kompletnie niczego. Tu nawet nie chodzi o przekonanie, że „oni kradną”. Ludzie wybaczyliby politykom, że kradną, o ile dobrze rządziliby krajem. Tymczasem przedstawienie jakiejś interesującej koncepcji państwa, planu gospodarczego przerasta intelektualne możliwości tych ludzi. Tak jak od kanarka nie należy oczekiwać, że wzbije się w niebo i będzie polował na gołębie, tak od polskiej klasy politycznej nie należy oczekiwać, że przeprowadzi jakiekolwiek sensowne reformy i przedstawi jakąkolwiek składną wizję Polski. Żyjemy – jak mawia klasyk – w „dzikim kraju”. Ja nazwałbym to dosadniej, ale się powstrzymam, gdyż zaraz rozlegną się okrzyki, że „nie jestem patriotą”. Cechą charakterystyczną tej „dzikości” jest to, że nie mamy ani rządu, ani opozycji. Oczywiście jakiś rząd tam jest, ale trudno o nim mówić, że rządzi. Raczej administruje krajem, nie dotykając kompletnie niczego i ograniczając się do sprawnych akcji pijarowskich. Nie pierwszy i nie ostatni to kiepski rząd w historii świata.

Gorzej, że nie mamy żadnej realnej opozycji. Opozycji z lewicy przewodzi jakiś dziwny gość, którego cała koncepcja polega na rozdawaniu jabłek o godzinie szóstej rano pod fabrykami i chodzeniu na grzyby, zresztą z pustym koszem. Grzybów zbierać też nie umie. Opozycji „z prawej” (???) przewodzi mistyk polityczny, którego interesuje tylko „zamach z 10 kwietnia”, dokonany pospołu przez „Ruskich” i premiera Tuska. Prawda jest brutalna: ani SLD, ani PiS nie ma Polakom kompletnie nic do zaproponowania. Nie wiem nawet, czy te dwie partie w sumie jeszcze krytykują gnuśny rząd Donalda Tuska. Nie zauważyłem, aby SLD w ogóle krytykował (nie)działania rządu. Jarosław Kaczyński o kierunku, w którym rząd ten administruje państwem, w ogóle już się nie wypowiada, pochłonięty lekturą ustaleń zespołu kierowanego przez Antoniego Macierewicza i rzucający obelgi na wszystkich „morderców” swojego brata-bliźniaka. W tej sytuacji rząd Donalda Tuska nie musi rządzić – wystarczy, że administruje i zatrudnia nowych specjalistów od pijaru. Premier jeszcze przed wyborami ogłosił, że „nie bardzo widzi, z kim mógłby przegrać”.

No właśnie, bo z kim? Ze Zbieraczem Grzybów czy z Wielkim Histerykiem? Co ci dwaj ludzie mają Polsce do zaproponowania? Jaką wizję Polski? Jaki system gospodarczy? Donald Tusk świetnie to rozumie i ogłasza bezczelnie w obliczu wyborów, że cały program jego rządu to zapewnienie wszystkich, że rano będzie „ciepła woda w kranie”. Innymi słowy: zapewnia wyborców, że absolutnie niczego nie powinni się po jego rządzie spodziewać. Nie będzie reform, nie będzie zmian, nie będzie niczego. Donald Tusk mówi Polakom: „Będzie tak, jak było. Niczego w Polsce nie zrobiłem i niczego nie mam zamiaru zrobić. Nie miałem i nadal nie mam żadnego pomysłu na Polskę. Ale i tak nie macie na kogo zagłosować. Możecie albo poprzeć PO, albo oddać władzę Zbieraczowi Grzybów lub Wielkiemu Histerykowi. Czy oni stanowią jakąkolwiek alternatywę?”.

Stwierdzenie: obiecuję, iż będzie „ciepła woda w kranie”, a i tak na mnie zagłosujecie i „nie bardzo widzę, z kim mógłbym przegrać”, to kwintesencja refleksji klasy politycznej państwa, które ma tysiąc lat i mieszka w nim 40 milionów ludzi. Mówiąc zupełnie brutalnie: nie chodzi o to, aby polską klasę polityczną odsunąć od polityki. To za mało. Trzeba otworzyć zsyp, wrzucić worek z odpadkami i zamknąć zsyp. Jak ktoś woli, może spuścić wodę. Jeśli w najbliższym czasie się tej ciżby nie pozbędziemy, Polska przemieni się w masę upadłościową, którą będzie zarządzał jakiś syndyk mianowany tu przez Komisję Europejską na wniosek Angeli Merkel.

Miałem piękny sen: ziemia pochłonęła budynek przy ul. Wiejskiej. I tego Państwu życzę w 2011 roku.

REKLAMA