Noworoczne prezenty Platformy Obywatelskiej

REKLAMA

W czasach poprzedniego ustroju pokolenie moich rodziców życzyło sobie na każdy nowy rok, „żeby ten ustrój szlag trafił”. Dziś możemy sobie życzyć tego samego. I mamy szansę jeszcze w 2011 roku doczekać spełnienia się tego życzenia. Wszystko za sprawą ekonomii.

Potworny bałagan w polskich kolejach, który w przedświątecznym tygodniu zdominował czołówki polskich mediów i doprowadził do dymisji wiceministra infrastruktury, przez spin-doktorów Platformy Obywatelskiej został wykorzystany propagandowo. Oto w czasie największego chaosu wystąpił przed kamerami urzędujący premier Donald Tusk, zbeształ szefów kolei, wyrzucił PSL-owskiego wiceministra, pogroził paluszkiem ministrowi Grabarczykowi i zapewnił, że sytuacja się nie powtórzy, a rząd sytuację na kolei naprawi. W ten sposób rząd umiejętnie pokazał społeczeństwu „ludzką twarz” premiera Tuska i odwrócił uwagę pospólstwa od katastrofalnej sytuacji finansowej państwa. A sytuację tę odczujemy dotkliwie już po Nowym Roku.

REKLAMA

Rok podwyżek

O północy, gdy na ulicach polskich miast wybuchały ostatnie race, a nocne niebo ubarwiały błyskające fajerwerki, weszła w życie nowelizacja ustawy o VAT. Podnosi ona stawkę tego podatku z 22 do 23 procent. Oznacza to, że wzrosną ceny większości towarów i usług. Dlaczego nie wszystkich? Część sprzedawców, w trosce o klientów, zdecydowała się obniżyć swój zysk i marżę, aby w dotychczasowej cenie produktu „zmieścić” nową stawkę VAT. Albo więc sprzedawcy będą mniej zarabiać, albo klienci płacić więcej. Oba te rozwiązania zahamują wzrost gospodarczy. Co więcej, podniesienie stawki VAT oznacza de facto nie jedną podwyżkę, lecz dwie. Oprócz podwyższenia ceny wskutek wejścia w życie nowej ustawy podrożeją koszty transportu, a więc dostawy wszystkich towarów. Litr diesla kosztuje dziś prawie 4,80 zł, a benzyny ok. 5 złotych. Podwyżka VAT oznacza wzrost ceny paliwa o 4-5 groszy na litrze. Tankowanie przeciętnego samochodu będzie więc droższe o 3 złote. Przyjmując, że przeciętny polski kierowca tankuje dwa razy w miesiącu, oznaczać to będzie dla niego w skali roku wydatek ponad 70 złotych.

Akcyza w prezencie

„Liberalny” rząd Platformy Obywatelskiej przygotował również niespodziankę dla kilkudziesięciu tysięcy właścicieli domów jednorodzinnych, którzy swoje posiadłości ogrzewają olejem opałowym. Piec na olej opałowy był najlepszym sposobem na ogrzanie domu postawionego w miejscu, do którego nie doprowadzono gazociągu. Miał też tę dobrą stronę, że jego właściciel mógł spokojnie spać każdej zimy, gdy wracało pytanie, czy Rosjanie zakręcą kurek z gazem. Piece na olej opałowy (niżej podpisany od lat sam jest użytkownikiem) są też wygodne, bo nie wymagają tak częstej obsługi jak piece na węgiel lub na ekogroszek. Są zasilane olejem bardzo podobnym w swoim składzie do oleju napędowego (różnią się tylko barwnikiem), co doprowadziło do tego, że część kierowców do swoich samochodów tankowała olej opałowy zamiast tradycyjnego diesla. Było to opłacalne, gdyż olej opałowy jest o 40 proc. tańszy – różnicę w cenie stanowi podatek akcyzowy, którym objęty był diesel, a „opał” nie. Czerwony barwnik dla silnika był najmniej szkodliwy od wiosny do wczesnej jesieni (zimą silne mrozy powodowały gęstnienie substancji barwnych, co powodowało szybsze zużycie silników). W miesiącach letnich znaczna część kierowców decydowała się więc na korzystanie z oleju opałowego, powodując tym samym „polski paradoks klimatyczny” – zużycie oleju opałowego drastycznie wzrastało w najcieplejszych miesiącach roku. Rząd postanowił dobrać się i do tych, którzy używają oleju opałowego. Od 1 stycznia olej opałowy zostanie objęty podatkiem akcyzowym. Jego cena wzrośnie więc o grubo ponad złotówkę na litrze. Do ogrzania średniej wielkości domu potrzeba każdego roku około 2 tysięcy litrów oleju opałowego. Oznacza to dla budżetu domowego stratę około 3 tysięcy złotych w skali roku. Użytkownicy gospodarstw domowych staną więc przed dylematem: albo kupować olej opałowy od tzw. mafii paliwowej, bez akcyzy i VAT, albo być uboższym o kilka tysięcy złotych. Wszyscy, którzy swoje gospodarstwa ogrzewają olejem opałowym, winni o tym pamiętać, gdy jesienią lub wiosną pójdą do urn wyborczych.

Przejściowe, czyli na stałe

Akcyza na olej opałowy, podobnie jak podwyżka VAT, miała być tymczasowa, wynikająca z „przejściowych” trudności. Później podwyżki stawek mają zostać anulowane i wszystko ma wrócić do stanu poprzedniego. To samo zapowiadał rząd Hanny Suchockiej, który w 1993 roku wprowadził podatek VAT. Nowy podatek również miał być „tymczasowy”. Mija 17 lat i jakoś nikt nawet się nie zająknął o tym, by go zlikwidować. Tak samo będzie i tym razem. Nie ma się co łudzić, że za kwartał, pół roku, rok jakikolwiek socjalistyczny rząd obniży VAT czy akcyzę. Podatek „tymczasowy” lub „przejściowy” w praktyce zawsze okazuje się kolejnym obciążeniem naszych kieszeni na stałe. Tak samo będzie i tym razem. Podniesiona do 23 procent stawka nie zostanie nigdy obniżona. Tak samo „tymczasowe” są przepisy dotyczące odpisywania VAT i jego zwrotu. Istotą podatku VAT (z samej swej natury złego) było to, że przedsiębiorstwa mogły sobie ten podatek zwracać, a osoby fizyczne nie. Dziś zwracać VAT można za coraz mniej towarów i usług.

Doskonałym obrazem patologii związanych z VAT są samochody. Kilka lat temu wprowadzono przepis, że VAT można odliczać tylko od samochodów ciężarowych i paliwa do samochodów ciężarowych. Pomysłowi doradcy podatkowi wymyślili więc kruczek prawny umożliwiający rejestrowanie jako ciężarówek samochodów posiadających kratkę oddzielającą część tylną od części bagażowej. Umożliwiło to rejestrowanie jako ciężarówek takich gigantów polskich szos jak Fiat Uno czy Volkswagen Polo. Na tej patologii obłowiły się firmy, które instalowały kratki z homologacją (kosztowały 1800 zł, przy czym rynkowa wartość kratki to 100 zł). Teraz VAT nie można już odliczać od paliwa do żadnego typu samochodów osobowych. „Tymczasowe” odliczenia się skończyły i VAT stał się de facto podatkiem nieodliczalnym. Czegoś takiego nie znają nawet inne państwa eurokołochozu. Jest to twórczy polski wkład w dziedzinę podatkologii. Obawiam się, że nie ostatni. Gdy już bowiem nie będzie można odliczyć VAT od niczego, socjaliści z pewnością wymyślą kolejny podatek. Oczywiście „przejściowy”.

ZUS-owski gwóźdź do trumny

W ostatnich tygodniach grudnia prawdziwe oblężenie przeżywały budynki Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. Wszystko z powodu zmiany ustawy o finansach publicznych, która wchodzi w życie 1 stycznia. Jeden z jej przepisów zakłada, że ci, którzy do końca tego roku złożą wniosek o emeryturę, do końca września przyszłego roku będą mogli równocześnie pracować i pobierać emeryturę. Według tego przepisu, warunkiem otrzymania świadczeń emerytalnych ma być zaświadczenie, że zwolniliśmy się z pracy. Wprowadzając zmiany, rząd liczył, że emeryci zrezygnują ze świadczeń. Jak widać, znacznie więcej osób woli zrezygnować z pracy na korzyść emerytury. Idioci, którzy przepis tworzyli, nie zorientowali się, że ci sami ludzie, którzy teraz ustawili się po emerytury, będą później kontynuować pracę, tylko nie w formie etatowej – czyli albo na umowy o dzieło lub zlecenia albo wręcz w tzw. szarej strefie. Zmiana przepisów emerytalnych miała dać budżetowi 700 milionów złotych oszczędności. Tyle miano zaoszczędzić na ludziach, którzy – według założenia – mieli zrezygnować z pobierania emerytur. Teraz budżet straci. I to nie 700 milionów, a miliard. Wszystko w sytuacji, gdy zadłużenie państwa zbliża się do poziomu biliona złotych. W wyniku idiotycznego przepisu znowelizowanej ustawy o finansach publicznych będzie kilka kroków bliżej do całkowitego bankructwa. Tym bardziej że z miesiąca na miesiąc rozrasta się aparat urzędniczy.

Zemsta zza grobu

Trzy lata rządów Donalda Tuska dały nam wystarczająco dużo powodów do niepokoju. Postępowanie rządu po katastrofie smoleńskiej to jawna zdrada stanu. Serwilizm wobec Rosji zabija resztki naszej niepodległości i suwerenności. Reformy wojskowe Bogdana Klicha sparaliżowały polską armię i uczyniły z niej pośmiewisko niezdatne do jakiejkolwiek obrony kraju. Zaniechania infrastrukturalne, które wyszły na jaw w czasie powodzi, nie zostały naprawione i przy kolejnej powodzi znów dadzą o sobie znać. Wspieranie wszelkich zboczeń (zgoda na parady równości), in vitro i liberalizacja ustawy antyaborcyjnej powoli odrywają Polskę od jej chrześcijańskich korzeni. W tych sprawach rząd Tuska okłamuje opinię publiczną, usiłując fałszować rzeczywistość i wmawiać, że czarne jest białe. Robił to i robi skutecznie (jak mawiał niezapomniany Jacek Kurski, „ciemny lud wszystko kupi”). W tych sprawach można kłamać bez uszczerbku dla stabilności państwa. Jednak praw ekonomii – podobnie jak praw fizyki czy medycyny – nie da się zafałszować ani obejść, niezależnie od tego, jak dużo się przy tym kłamie i ile mediów ma się po swojej stronie. Tusk i jego finansowy „guru” – minister Jacek Rostowski – usiłują zamordować w Polsce prawa ekonomii. Gdy to zrobią, ekonomia zemści się zza grobu i zamorduje ich rząd, który upadnie z powodu finansowej niewydolności. Taki upadek oznaczać będzie koniec funkcjonowania monstrualnego aparatu urzędniczego, milionów niepotrzebnych przepisów, niepotrzebnych instytucji, a więc koniec państwa niewyobrażalnego marnotrawstwa, złodziejstwa i korupcji. A potem rozrost „szarej strefy”, w której rządzą prawa rynku i ekonomii (prawdziwej, a nie socjalistycznej).

Poziom zadłużenia państwa, niewydolność ekonomiczna i katastrofalna nieudolność tego rządu pozwalają mieć nadzieję, że upadek tego ustroju nastąpi w rozpoczynającym się właśnie Nowym Roku. Potem jest nadzieja na normalność. Czego sobie i Państwu serdecznie życzę.

REKLAMA