Prawdziwe arcydzieło pobożnego i purytańskiego socjalizmu ma Węgrzech

REKLAMA

Wprowadzona na Węgrzech nowa ustawa medialna obnażyła całkowite bankructwo ideowe rządzącego tym krajem prawicowo-konserwatywnego Fideszu. Powracając na stanowisko premiera, Viktor Orbán pokazał, że wpisuje się w nurt, który na całym świecie reprezentują politycy w rodzaju José Maríi Aznara, George’a Busha czy Jarosława Kaczyńskiego.

Gdy mainstreamowe media rozpętują typową dla siebie nagonkę i starają się poruszyć niebo i ziemię, aby zwrócić uwagę na wskazany przez siebie temat, niemal w 99 procentach sytuacji okazuje się, że mamy tak naprawdę do czynienia z manipulacją. Gdy jednak kilka dni temu największe w Polsce dzienniki i stacje doniosły o przeforsowanej na Węgrzech nowej ustawie medialnej, mieliśmy do czynienia z niezwykle rzadkim, ale jednak, przypadkiem godnego pochwały protestu przeciwko skrajnie idiotycznej ustawie.

REKLAMA

Latem 2010 roku władzę u Bratanków przejął prawicowy Fidesz, co było zresztą do przewidzenia – rządzący uprzednio socjaliści doprowadzili do monstrualnego kryzysu finansów publicznych, a słynne już taśmy Gyurcsánya, na których ten lewicowy polityk przyznawał się do okłamywania społeczeństwa, już od dawna przesądziły fakt, że władzę w Budapeszcie przejmie Viktor Orbán i jego Fidesz. W wyborach uzyskali 53% głosów, co pozwoliło im na skuteczne przeforsowanie wielu pomysłów. Od dłuższego czasu w polskich mediach sympatyzujących z PiS budowano odpowiedni wizerunek Orbána jako prawicowego męża stanu, który przywróci na Węgrzech normalność i wzmocni sojusz z Polską.

Wydawnictwo Fronda wydało nawet jego książkę pt. „Ojczyzna jest jedna”, do której wstęp napisał dorównujący Orbánowi w swej prawicowości polityk, a mianowicie Jerzy Buzek. Wspomniana Fronda przeprowadziła nawet z węgierskim gościem długi wywiad, w którym można było m.in. wyczytać o tym, że na liderze Fideszu wielkie i pozytywne wrażenie robił zawsze Adam Michnik (sic!). Gdy więc madziarski admirator Michnika doszedł wreszcie do władzy, przygotował prawdziwe arcydzieło pobożnego i purytańskiego socjalizmu.

Zatwierdzone przez węgierski parlament artykuły ustawy nie tylko stanowią objaw myślowego obskurantyzmu, ale i przerażają swoimi konsekwencjami. Węgierski PiS zarządził m.in., że 35% muzyki granej w radiach ma stanowić muzyka węgierska, połowa programów telewizyjnych musi być produkcji europejskiej, a jedna trzecia z nich – węgierskiej, wielkie rozgłośnie radiowe i stacje telewizyjne mają przymusowo poświęcać określony czas swych ramówek na wiadomości, a „informacje kryminalne” nie mogą zajmować więcej niż 20% ramówek.

Fantazja węgierskich stróżów dobrego smaku pokazała w ten sposób swoje totalitarystyczne oblicze. Zarumienieni ze wstydu „prawicowcy” nie chcą, żeby społeczeństwo psuło się, oglądając wiecznie hollywoodzkie filmy i krew na ekranie oraz słuchając amerykańskich raperów. Niczym rada starszych w jednej z dziewiętnastowiecznych eksperymentalnych komun protestanckich, Fidesz postawił się w roli ciotki od dobrego wychowania, której życiowa pasja (zwichnięcie?) polega na uszczęśliwianiu innych za wszelką cenę. Kto wie, czy przebywając z wizytą w Polsce, Viktor Orbán nie zapoznał się z opracowaniami na temat stylu rządzenia Władysława Gomułki, który widząc w telewizji dekolt Kaliny Jędrusik, miał ponoć rzucać w ekran butem.

Posunięć węgierskich konserwatywnych purytanów nie można niestety uznać za przypadek odosobniony. O podobnych zarządzeniach marzą w wielu innych krajach rozmaite typy Kaczyńskich i Orbánów, którym jednak nie poszczęściło się nigdy na tyle, aby wygrać wybory z wynikiem 53% głosów. Gdyby w Polsce malowana prawica spod znaku PiS uzyskała kiedykolwiek podobny wynik, mielibyśmy zapewne do czynienia (z zapowiadaną przecież wielokrotnie) falą idiotycznych ustaw w rodzaju Nowego Medialnego Ładu, nacjonalizacją przedsiębiorstw o „strategicznym znaczeniu dla narodu”, zakazami określonych manifestacji, likwidacją sex shopów itd., itp.

Polscy Orbánowie zatrzymali się na 30%, lecz kto wie, czy nie dla ich własnego dobra, gdyż wprowadzając w życie równie absurdalną ustawę, okazaliby się o wiele gorsi od lewicy, która niestety okazuje się w pewnych punktach o wiele bardziej prowolnościowa.

Nowa węgierska ustawa medialna pokazuje także dobitnie, że na całym świecie mamy obecnie do czynienia z systemem rządów opartych na dwóch naczelnych stronnictwach, które całkowicie panują nad sferą mediów i polityki. Z jednej strony istnieje grupa lewicowa, która buduje swoją tożsamość na przeciwieństwie: nowoczesność – zacofanie, a na przeciwległym biegunie funkcjonuje zawsze formacja, która tworzy wokół siebie fałszywą otoczkę „walczącej z lewicowym establishmentem”. Tak jest w Polsce, tak jest na Węgrzech oraz w niemal każdym kraju Europy. Faktycznie jednak druga z tych grup w zasadniczych kwestiach nie różni się niczym od swoich adwersarzy. Ma niemal identyczny program, korzysta z pomocy tych samych doradców medialnych, posługuje się tą samą strategią i wspólnie ze swymi kolegami z lewicy odgrywa wspólny teatr, który ostatecznie przynosi korzyści obydwu partiom, a uderza we wszelkie inicjatywy pragnące przełamać ich oligopol.

REKLAMA