Nowa filozofia budżetowa Jacka Rostowskiego

REKLAMA

Jak co roku o tej porze, zajrzałem sobie do budżetu państwa, tym razem na rok 2011, wiszącego na stronie www.mf.gov.pl. I zauważyłem, że w tym roku zaszła w zawartości działu „budżet” potężna zmiana: oprócz „tradycyjnego” budżetu, pisanego jak zwykle na szkielecie poprzedniej ustawy – również jak zwykle z większą wartością ogólną i deficytem – w odpowiedniej zakładce znajduje się bowiem dodatkowo potężny tekst opatrzony setkami tabelek zatytułowany: „Wydatki budżetu państwa w układzie zadaniowym”. Uświadomiłem sobie szybko, że chodzi o opis tej słynnej zmiany filozofii budżetowej, którą chce wprowadzić minister Rostowski i o której w sumie dość nieśmiało pisała prasa.

Na czym ma polegać ta zmiana? Otóż, jak wynika z prezentowanego na stronie ministerstwa dokumentu, na tym, że zamiast planować wydatki na poszczególne pozycje, jak to było do tej pory, najpierw urzędnicy mają te pozycje rozpisać na „zadania”. Te zadania mają z kolei zostać wycenione finansowo i dopiero po takiej wycenie wpisane do budżetu. Przy okazji można będzie podobno zrezygnować z zadań, których użyteczność czy sens są wątpliwe. W sumie chodzi więc nie o jakąś istotną zmianę, tylko o nową metodologię zapisywania budżetu. Co więcej – zmiana ta jest potencjalnie bardzo niebezpieczna, bo może doprowadzić do „unieśmiertelnienia” wielu wydatków, czyli stworzenia z nich czegoś w rodzaju „inwestycji wieloletnich”, niejako z zasady wpisywanych do każdego kolejnego budżetu po stronie wydatków.

REKLAMA

Minister Rostowski zapewne nie rozumie, że jego system „zadaniowy”, zamiast uelastycznić wydatki, przyniesie efekt dokładnie odwrotny, czyli jeszcze większe ich usztywnienie. Szef ministerstwa finansów z PO zapewne więc swoimi reformami więcej zepsuje niż naprawi, jednak przeczucie go nie myli – powielanie ustaw budżetowych w obecnym kształcie prędzej czy później doprowadzi do katastrofy. Należy więc czym prędzej „coś zmienić”. Boi się jednak powiedzieć co, bo pewnie sam sobie doskonale zdaje sprawę, że to „coś” to nie żadne „budżetowanie zadaniowe”, tylko po pierwsze – zmniejszenie budżetu co najmniej o połowę, a po drugie – odwrócenie metodologii planowania z dzielenia skóry na niedźwiedziu na wydawanie tego, co zostało wcześniej zebrane. Takie dwie drobne zmiany bez wątpienia umocniłyby państwo i zostawiły dużą większą część bogactwa jego obywatelom. Tyle że żaden z obecnie funkcjonujących w sferze publicznej polityków na takie zmiany dobrowolnie nie pójdzie, bo oznaczałyby one dobrowolną rezygnację z ogromnej części władzy.

REKLAMA